Pamiętacie Złego Tyrmanda? Historię zanurzoną w topografii Warszawy, której ostatnie akordy zagrano w (nieistniejącym już) Domu Handlowym „Smyk”? Bardzo błyskotliwe nawiązanie do tego dzieła stworzył Krzysztof Varga w swojej Masakrze.
Na początku
poznajemy Stefana Kołtuna – starzejącą się gwiazdę rocka, która czasy prosperity ma już za sobą. Początek
książki jest też początkiem kaca-giganta, bowiem bohater zmaga się ze swoim
pijaństwem, któremu bliżej do alkoholizmu, oraz porankiem po zakrapianym
wczoraj. I ten początek jest nieprzyjemny z jeszcze jednego powodu: Kołtun gubi
portfel i telefon, przez co zostaje pozbawiony środków nie tylko do życia ale i
komunikacji z całym znanym mu światem. Zaczyna oczywiście utyskiwać na
nowoczesny świat i nierealność dóbr, jednak już po chwili organizm daje mu
znać, że alkohol spożyty wcześniej zrobił co miał zrobić i teraz należałoby
zaradzić rozsadzającemu głowę bólowi i rewolucjom żołądkowym. Lodówka okazuje
się pusta (przynajmniej z perspektywy osoby skacowanej), a sam Kołtun nie
posiada środków by „wbić klina”. Nie pomaga w tym nawet odwiedzenie
zaprzyjaźnionego sklepu monopolowego, w którym za ladą stoi nieznana bohaterowi
kobieta, niechętna do sprzedaży „na kreskę”. Wobec tego bohater wypływa z bezpiecznej
Saskiej Kępy na szerokie i wzburzone wody warszawskiego śródmieścia by znaleźć starych
znajomych, którzy być może wspomogą go w biedzie.
Krążąc
od lokalu do lokalu spotyka korowód postaci, których dosłownego znaczenia nie
ma sensu się doszukiwać. Od momentu, w którym Kołtun przekracza Wisłę wchodzi w
sferę mar, które stają się tym bardziej niejasne, im bardziej główny bohater stara
się je zrozumieć. Vardze udaje się rzadka sztuka połączenia opowieści o
Warszawie z błyskotliwym komentarzem „pokolenia straconego”, które kiedyś
zachwycało swoją świeżością, a dziś jedynie trąca myszką i zaczyna go dosięgać
kryzys wieku średniego. Autor wielokrotnie eksponuje różnice między
podstarzałym (i w gruncie rzeczy konserwatywnym) rockmanem, ubierającymi się w
nowe piórka „prawie-tuzami” myśli humanistycznej i osobami, które faktycznie
wyczuły nowoczesność i odniosły prawdziwy sukces. Każdego z bohaterów narrator Masakry obdarzył wyraźnym rysem
charakterologicznym i światopoglądowym, dzięki czemu książce udaje się ugryźć z
kilku stron współczesną „polskość” – zarówno tę w cudzysłowiu, jak i tę jego
pozbawioną. Kołtun podczas swej nocnej odysei spotyka coraz bardziej nierealne
postacie, jednak topografia pozwala na łatwe połączenie poszczególnych
lokalizacji fabularnych z ich realnymi odpowiednikami. To miły ukłon w stronę
varsavianistów, ale i miłośników zagadek topograficznych. Brakuje tu tylko
polewaczek i rytualnych podróży nimi (stąd skojarzenie ze Złym), chociaż czasy już nie te.
Poza
tym krążeniem między trzeźwieniem a rauszem Masakra
pozostaje żywym tekstem poświęconym… odium sukcesu i ulotności czegoś tak
niewymiernego jak sława. Każdy ze spotkanych przez Kołtuna, z nim włącznie,
miał swoje chwile sławy, jednak nie są oni pewni, czy nie było to tylko
złudzenie. Podobnie jak główny bohater, który coraz bardziej powątpiewa o
realności tego, czego doświadcza tej dziwnej, sierpniowej nocy. Dużo tu też
odwołań do klasyki literatury – Boskiej
komedii Dantego, Fausta Goethego
czy Wesela Wyspiańskiego. Nie są to
przy tym nawiązania wymuszone, lecz świetnie wpisują się w całość narracji, a końcówka
książki Vargi żywo przypominają ostatnie sceny Wesela. To taka wisienka na „torcie”, który ani nie daje żadnych
rozwiązań, ani, w gruncie rzeczy, niczego nie ocenia.
Masakra Vargi jest książką
ciekawą i wartą uwagi. To nie ulega wątpliwości. Cieszy mnie, że Varga wyszedł
z „trocinowego” narzekania na rzeczywistość i napisał książkę ciekawą, w której
nie ma nic oczywistego. Poszedł też dalej w odmęty oniryzmu i nie zagubił się w
nich, co udało się niewielu polskim współczesnym pisarzom. Dodatkowo opisał kryzys
ludzi, którzy zaczynają przegrywać czy to na rynku pracy, czy to w
szołbiznesie, z młodszymi (na dobrą sprawę – rówieśnikami ich karier). Tak
wiele w jednej książce i bez zbędnego moralizatorstwa – za to należy się
poklask.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz