Początek
książki odziera jednak ze złudzeń – autorka Rotha
wyzwolonego, Claudia Roth Pierpont, asekuracyjnie pisze, że jest to książka
będąca „opisem rozwoju pisarza pod względem tematów, myśli i języka”. I tu się
zgodzę, bo faktycznie autorka skupia się na drodze twórczej pisarza i jego
twórczości, jednak używa narzędzi charakterystycznych dla nowoczesnych, nieco
psychoanalitycznych biografii, które łączą niemal nierozerwalnie akt twórczy z losami
pisarza. Na polskim gruncie tę formę znakomicie wykorzystał Andrzej Franaszek w
monumentalnej biografii Czesława Miłosza. W przypadku książki Pierpont nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że ten zbiór narzędzi (bardzo, ale to bardzo przydatnych) był
używany nazbyt asekurancko.
Dzieje
się tak z dwóch powodów. Pierwszy z nich jest czysto chronologiczny – pierwsze
wydanie książki (anglojęzyczne) poprzedza o kilka miesięcy Roth’owskie „zejście
ze sceny medialnej” i choć już w 2012 roku pisarz zadeklarował, że nie napisze
już nic więcej, to późniejsza wypowiedź (z maja 2014 roku) zdaje się być
faktycznym zakończeniem jego pracy na polu twórczości. W tym świetle książka
traci pewną część „impetu” w oczach polskiego czytelnika. Drugim powodem mojego
sceptycyzmu wobec tej książki jest przyjacielska (czy to „ludzko”, czy to
intelektualnie) relacja autorki z pisarzem. Z dużą dozą pewności można
powiedzieć, że biografia była konsultowana z zainteresowanym, który mógł
działać jako cenzor. Efekty tego widać – wiele wątków, które można określić
jako kłopotliwe (podporządkowanie życia pisarza pracy twórczej, nawet – a, jak
się często okazuje, przede wszystkim – kosztem najbliższych), jak chociażby
fakt, że był on wielokrotnie żonaty, a jego małżeństwo z Claire Bloom stało się
podstawą do stworzenia przez nią kontrowersyjnych wspomnień zatytułowanych Leaving a Doll's House: A Memoir (w
wolnym tłumaczeniu: Porzucając domek dla
lalek. Pamiętnik), w której Roth jest przedstawiony w niezbyt pochlebnym
świetle, są uładzane, a sama Pierpont zdaje się nie drążyć ich z takim zapałem,
z jakim bada inne elementy życia (zwłaszcza twórczego) pisarza.
Wspomniane
„uładzanie” jest widoczne w całej książce i trudno oprzeć się wrażeniu, że
autorka biografii padła ofiarą swojego najlepszego źródła informacji – Philipa
Rotha. I o ile czytelnicy otrzymują do rąk „autoryzowaną” i poniekąd
„oficjalną” biografię pisarza, o tyle jest ona dotknięta piętnem autonarracji,
która przebija się w całej jego twórczości. Pomijając wielokrotnie podnoszone
we wspominanej przez Pierpont recepcji twórczości kwestie autobiografizmu w
książkach Roth’a, warto przyjrzeć się elementowi, który sama autorka słusznie
wyłuszcza: autorze jako ofierze swego największego dzieła. Dziełem tym jest
niewątpliwie wspomniany Kompleks
Portnoy’a, w którym przeplotły się w mistrzowski sposób wszystkie istotne
elementy twórczości prozaika: autobiografizm, osobliwa trauma, odczucie
semickich korzeni i zarysowanie bohatera na tle jego „momentu” historycznego. Książka
ta staje się być punktem zwrotnym w życiu twórczym pisarza i zarazem punktem
odniesienia odbioru jego późniejszych książek. Pierpont pokazuje, jak krytyka
zawęziła recepcję jego kolejnych dzieł do „odniesienia do Kompleksu” oraz poruszonych w nim tematów.
Biografka
opisuje samego pisarza jako zmagającego się z łatką obrazoburcy i niecnika,
który wbił się klinem w pozornie ułożone społeczeństwo amerykańskie i bez
wahania zepchnął jego teatralność ze sceny „życia codziennego” na karty
książki, na których to on władał. Należy przy tym pamiętać, że Kompleks ukazał się w 1969 roku, gdy
zaczął się rozchodzić w szwach „amerykański (mieszczański) sen” o
społeczeństwie moralnym i „idealnym”.
Roth,
mimo tego, że chciał uwolnić się o tej opinii, sprawnie ją wykorzystywał,
pisząc kolejne książki, które krążyły wokół jego koncepcji autobiografizmu
(ciągłe pojawianie się Nathana Zuckermana czy jego, jakby się mogło wydawać,
najbardziej autobiograficzne Dziedzictwo).
Ukuł on na nim swoją markę i nadużyciem nie będzie (przynajmniej moim zdaniem)
stwierdzenie, że kontynuacją tej strategii jest właśnie Roth wyzwolony – jest to swoisty pogrobowiec jego twórczości i jej
spiżowy pomnik. Wspomniane całkowite skupienie na twórczości literackiej zdaje
się potwierdzać tę hipotezę. Również kwerenda, którą przeprowadziła Pierpont,
jest widoczna w samej książce, jednak na równi słyszalny w niej jest głos
samego pisarza. Trudno nie spoglądać na Roth’a
wyzwolonego jako na kolejne dzieło jej głównego bohatera.
Czy
jest to zatem książka przedwczesna? Moim zdaniem – tak. Czy jest warta lektury
– z pewnością, nawet mimo niewątpliwych jej wad, które jednak nie powinny
przesłonić ogromnej wartości (auto)biograficznej. Mamy tu bowiem w niezwykle
ciekawy sposób skonfrontowanego Roth’a-pisarza i
Roth’a-którego-powinni-widzieć-inni. To zestawienie nie obejmuje „Roth’a-per-se”, jednak okoliczności dodania tej
trzeciej, kluczowej dla biografizmu kategorii, są wysoce niesprzyjające. Momenty,
w których zaczyna się ona pojawiać, sprawiają wrażenie ocenzurowanych i to
właśnie ten „znaczący brak” może sugerować uważnym czytelnikom momenty, w
których mogło dojść do konfliktu interesów lub ingerencji cenzury Pierpont,
która nie chciała przedstawić przyjaciela w niekorzystnym świetle (by nie mówić
o ingerencjach samego prozaika). Roth
wyzwolony jest czystej wody biografią autoryzowaną. Tylko i aż, bo wiele
wątków przedstawionych przez autorkę nie było do tej pory poruszanych, a to
umiejscawia tę książkę, już w momencie jej publikacji, w kanonie książek o
Roth’cie. I, by tak nieśmiało dodać, po trosze Roth’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz