Pisząc
jakiś czas temu o Wiwarium Jarosława Kamińskiego zapowiedziałem drugą prozę, która (w założeniu) podejmuje temat
katastrofy smoleńskiej i wydarzeń po niej następujących; książka ta to Czarne serca Janusza Andermana. Autor niemal
od początku miesza on w polskim tyglu kontekstów i podtekstów – za głównego
bohatera przedstawia czytelnikom francuskiego dziennikarza, z pochodzenia
Polaka, który otrzymuje za zadanie napisanie serii reportaży o Warszawie kwietnia
2010 roku.
Ta
„proza rozliczeniowa” składa się w gruncie rzeczy z klasycznej narracji,
obszernych ustępów scenariusza filmowego, fragmentów felietonistycznych i
wspomnieniowych. Główny wątek fabularny nawiązuje do powrotów po latach – bohater
widzi Warszawę po raz pierwszy od dwudziestu lat i chłonie niemal od początku
zmiany, jakie w niej zaszły. Traktuje ją od początku jak kobietę po przejściach
i przekłada na miasto emocje związane z dawną ukochaną; przeszłość przenika się
dla niego z teraźniejszością. Wędruje po mieście w poszukiwaniu śladów
teraźniejszości, jednak obraca się wyłącznie w obrębie swojej przeszłości;
odwiedza swoje „miejsca pamięci”, o których wolałby zapomnieć – grób partnerki,
o której zabicie był oskarżony, miejsca, z którymi był związany. Jego wędrówki
po mieście i Krakowskim Przedmieściu zasmucają go – coraz bardziej przekonuje
się, że kraj dotknęło jakieś zbiorowe szaleństwo.
Rozpamiętując powraca do okresu bezpośrednio
po niewyjaśnionej śmierci partnerki i okresu, który spędził w areszcie śledczym
i poświęcił na napisanie quasi-autobiograficznego scenariusza filmowego. Czytelnik
poznaje ten tekst – jest on włączony w obręb książki i powiększa jej objętość o
niemal sto stron. Wpleciony w nią jest też kilkunastostronicowy artykuł
bohatera poświęcony wydarzeniom w Warszawie w kwietniu 2010 roku. Nie ukrywam,
że w obliczu tych „wtrąceń” podtytuł Powieść
może nieco dziwić, chociaż odsyła odbiorców do pewnego zasobu skojarzeń które,
podobnie jak u Zbigniewa Kruszczyńskiego
(autora niezwykle inspirujących Szkiców
historycznych. Powieści) sygnalizują pewne przełamanie tekstu, jednak realizowane
w sposób inny niż tylko wielogatunkowość wewnętrzną.
Ujęcie
w cudzysłów terminu „proza rozliczeniowa” jest zabiegiem celowym. Próba
holistycznego opisu przemian, jakie zaszły po 1989 roku w Polsce w formie
literackiej jest trudna, zwłaszcza jeśli książka ma mniej niż 300 stron. Tu,
mimo starań i licznych zabiegów literackich, tę próbę trudno określić jako
udaną. Retrospekcje w formie scenariusza z jednej strony mają przedstawić
postać dotkniętą stratą i ukaraną bezpodstawnie; z drugiej – zdają się
przedstawiać ujednoliconą i jednoznaczną wizję popadania Polski w niewyjaśnione
szaleństwo, którego apogeum bohater obserwuje z hotelowego pokoju górującego
nad Krakowskim Przedmieściem. Jednoznaczność jednak nie służy opisowi wydarzeń
świeżych, o których pamięć wciąż kotłuje się w tysiącach wypadkowych narracji
indywidualnych. Zuchwałość tej próby jest po prostu na wyrost, a ciągłe
przeświadczenie bohatera o wyższości nad tłumem – czy to realizowanej fizycznie
(wszak obserwuje go z okna), czy moralnie – jest chwilami niesmaczne.
Nie
powiedziałbym, że Czarne serca są
stratą czasu. Jest to z pewnością jedna z narracji dotyczących współczesności
polskiej, jednak brakuje w niej niemal jakiejkolwiek dozy krytycyzmu. I poza
zaserwowaniem czytelnikowi porcji dobrze napisanej literatury, trudno doszukać
się w niej czegoś więcej. Autor kontynuuje w niej wprawdzie losy swojego
bohatera sprzed lat, jednak to w żaden sposób nie usprawiedliwia zdawkowego i,
w gruncie rzeczy – na wyrost, oceniania wciąż „dziejącej” się rzeczywistości. O
której niemal każdy wie, że w gruncie rzeczy jest płynna. Trochę jak rzeka,
której nie ścięły chłody historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz