piątek, 12 czerwca 2015

Jarosław Kamiński - Wiwarium



W pięć lat po katastrofie smoleńskiej pojawiają się powieści nawiązujące do niej – może być to znak społecznego przepracowania tego elementu polskiej historii, ale i dojrzewania pisarzy do podjęcia niełatwego tematu. Ostatnio na rynku ukazały się dwie ciekawe pozycje – Czarne serce Janusza Andermana (do której lektury siadam w momencie pisania tego tekstu) i Wiwarium Jarosława Kamińskiego; tej drugiej dotyczy ta recenzja. 

Poznajemy Brunona Winnickiego, profesora politologii, przechadzającego się ulicami Warszawy w rocznicę katastrofy smoleńskiej w poszukiwaniu córki. Jak okazuje się dosyć szybko – miał być on na pokładzie pechowego lotu na lotnisko Miednoje, jednak dzięki słodko-gorzkiemu obrotowi spraw, pozostaje w Warszawie. Powodem  jest jego córka, która w nocy poprzedzającej obchody rocznicy zbrodni katyńskiej pada ofiarą gwałtu. Brunon, mimo dosyć skomplikowanych relacji ze swoim dzieckiem i byłą żoną rezygnuje z lotu i jedzie na komisariat przy ulicy Wilczej w Warszawie. Gdy tam dociera, zauważa, że atmosfera w placówce jest co najmniej hiobowa – dowiaduje się o katastrofie i, w międzyczasie, otrzymuje ogromną ilość wiadomości i połączeń od zatroskanych członków rodziny, przyjaciół i współpracowników. Chce powrócić do normy, jednak sytuacja – czy to rodzinna, czy zawodowa – niekoniecznie mu sprzyja. 

Główna akcja książki toczy się w ciągu 12 miesięcy (nie licząc osobliwego „epilogu”) i przedstawia przemianę głównego bohatera. Może być ona trochę naiwna, gdyż opiera się o sporze kultury z naturą i odwołuje się do dosyć klasycznej, russowskiej koncepcji powrotu do natury jako naturalnego dla człowieka zmęczonego cywilizacją. Główny bohater poznaje przez przypadek Saszę, kobietę o sięgających wielu krajów korzeniach; zwraca ona jego uwagę w tłumie przed pałacem prezydenckim – czy to swą urodą, czy to pewną dziwną atmosferą nostalgii, jaką rozpościerała wokół siebie. Znajomość ta szybko przeradza się w przyjaźń, czego sam bohater się nie spodziewa. Dzięki Saszy poznaje też wiwarium, sztuczny świat na obrzeżach puszczy, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, w którym żyją różnorakie gatunki roślin i zwierząt tropikalnych. Poznając lepiej nową przyjaciółkę wkracza w świat nieznany dla siebie – pełen spokoju, dziwnej dla niego szczerości i ładu, do którego Brunon zdawał się dążyć (jak się okazało – bezskutecznie) przez całe życie. Ciekawe są tu również kwestie konfliktu pokoleń i starcia intelektualisty żyjącego w świecie idei z brutalnością protestu, w którym każdy jest traktowany na równi. Jest to o tyle szokujące dla Brunona, o ile dostrzega on w tym wszystkim swoją córkę. 

Powieść ma wiele wątków nawiązujących do współczesnego życia politycznego i inspirowanych konkretnymi postaciami z życia publicznego – dodają one książce realizmu, a ich użycie ma znamiona przewrotności. Sporo w tej prozie elementów mających na celu lepsze zarysowanie postaci Brunona, jak chociażby osobliwa relacja z masażystką erotyczną czy skomplikowane kontakty z dziennikarką, żywo inspirowaną postacią Moniką Olejnik (jednak bez szczególnych związków biograficznych). Z jednej strony gruntują one związek prozy z rzeczywistością, jednak z drugiej – nie zawsze ich obecność da się uzasadnić inaczej, niż jako tworzenie ornamentów, bez których ta książka mogłaby się obejść, jednak ich obecność nie wydaje się być tak istotna dla rozwoju historii. I o ile samo wiwarium funkcjonuje jako enklawa, swego rodzaju panic room, o tyle ciągła afirmacja nim staje się naiwna. Wiwarium z pewnością broni się jako powieść o pewnej przemianie relacji i przemianie wewnętrznej bohatera – wspomniane wcześniej „lapusy” stają się przy takim odczytaniu dosyć istotnymi elementami. Jednak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Kamiński chce przekonać czytelników, że ratunek od zakłamania świata jest wyłącznie w świecie natury, a sztuczność i delikatność samego wiwarium mają dowieść, że jest to ład niemożliwy do utrzymania. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. W zamian początkowo proklamowanego powrotu do natury (czy ku niej), Kamiński proponuje dziwny „kościół międzyludzki”, przypominający ostatni kadr z Melancholii von Tiera (nawet proporcje, z grubsza, się zgadzają), jednak nie jest to symbolika przekonująca. Też sama katastrofa smoleńska została tu potraktowana bardzo po macoszemu i funkcjonuje w tej prozie jako kontekst dla wydarzeń i pewien punkt odniesienia niźli istotny element akcji, którego wpływ można przyrównać do mało szlachetnej figury „trupa w szafie”. 

Nie chcę powiedzieć, że Wiwarium jest jednoznacznie złą książką – bynajmniej. Jest to proza, która może funkcjonować w pewnych rejestrach interpretacyjnych całkiem sprawnie i gdy wybaczy się jej pewne dziwne rozwiązania, można ją nawet uznać za dobrą. Niemniej widzę w niej pewien niespójny patchwork który mnie, jako czytelnika, niestety, nie przekonuje. Nawet relacje z córką, które miały być „zmianotwórcze” są tu trochę… dziwne. Autor zdaje się chciał chwycić wiele srok za ogon i kilka mu uciekło w międzyczasie, czego efektem jest taka, a nie inna ocena ostatniej prozy Jarosława Kamińskiego. 

---

Na marginesie – to bodaj pierwsza książka, której reklamę widziałem w kinie studyjnym w mojej okolicy. Dobry pomysł, ciekawa realizacja. I jak zawsze, moja nieoceniona żona-redaktorka przysłużyła się temu tekstowi przypominając o konflikcie pokoleń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz