W
pięć lat po katastrofie smoleńskiej pojawiają się powieści nawiązujące do niej
– może być to znak społecznego przepracowania tego elementu polskiej historii,
ale i dojrzewania pisarzy do podjęcia niełatwego tematu. Ostatnio na rynku
ukazały się dwie ciekawe pozycje – Czarne
serce Janusza Andermana (do której lektury siadam w momencie pisania tego
tekstu) i Wiwarium Jarosława
Kamińskiego; tej drugiej dotyczy ta recenzja.
Poznajemy
Brunona Winnickiego, profesora politologii, przechadzającego się ulicami
Warszawy w rocznicę katastrofy smoleńskiej w poszukiwaniu córki. Jak okazuje
się dosyć szybko – miał być on na pokładzie pechowego lotu na lotnisko
Miednoje, jednak dzięki słodko-gorzkiemu obrotowi spraw, pozostaje w Warszawie.
Powodem jest jego córka, która w nocy
poprzedzającej obchody rocznicy zbrodni katyńskiej pada ofiarą gwałtu. Brunon,
mimo dosyć skomplikowanych relacji ze swoim dzieckiem i byłą żoną rezygnuje z
lotu i jedzie na komisariat przy ulicy Wilczej w Warszawie. Gdy tam dociera,
zauważa, że atmosfera w placówce jest co najmniej hiobowa – dowiaduje się o
katastrofie i, w międzyczasie, otrzymuje ogromną ilość wiadomości i połączeń od
zatroskanych członków rodziny, przyjaciół i współpracowników. Chce powrócić do
normy, jednak sytuacja – czy to rodzinna, czy zawodowa – niekoniecznie mu
sprzyja.
Główna
akcja książki toczy się w ciągu 12 miesięcy (nie licząc osobliwego „epilogu”) i
przedstawia przemianę głównego bohatera. Może być ona trochę naiwna, gdyż
opiera się o sporze kultury z naturą i odwołuje się do dosyć klasycznej, russowskiej
koncepcji powrotu do natury jako naturalnego dla człowieka zmęczonego
cywilizacją. Główny bohater poznaje przez przypadek Saszę, kobietę o sięgających
wielu krajów korzeniach; zwraca ona jego uwagę w tłumie przed pałacem
prezydenckim – czy to swą urodą, czy to pewną dziwną atmosferą nostalgii, jaką
rozpościerała wokół siebie. Znajomość ta szybko przeradza się w przyjaźń, czego
sam bohater się nie spodziewa. Dzięki Saszy poznaje też wiwarium, sztuczny
świat na obrzeżach puszczy, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, w którym żyją
różnorakie gatunki roślin i zwierząt tropikalnych. Poznając lepiej nową
przyjaciółkę wkracza w świat nieznany dla siebie – pełen spokoju, dziwnej dla
niego szczerości i ładu, do którego Brunon zdawał się dążyć (jak się okazało –
bezskutecznie) przez całe życie. Ciekawe są tu również kwestie konfliktu
pokoleń i starcia intelektualisty żyjącego w świecie idei z brutalnością
protestu, w którym każdy jest traktowany na równi. Jest to o tyle szokujące dla
Brunona, o ile dostrzega on w tym wszystkim swoją córkę.
Powieść
ma wiele wątków nawiązujących do współczesnego życia politycznego i
inspirowanych konkretnymi postaciami z życia publicznego – dodają one książce
realizmu, a ich użycie ma znamiona przewrotności. Sporo w tej prozie elementów
mających na celu lepsze zarysowanie postaci Brunona, jak chociażby osobliwa
relacja z masażystką erotyczną czy skomplikowane kontakty z dziennikarką, żywo
inspirowaną postacią Moniką Olejnik (jednak bez szczególnych związków
biograficznych). Z jednej strony gruntują one związek prozy z rzeczywistością,
jednak z drugiej – nie zawsze ich obecność da się uzasadnić inaczej, niż jako
tworzenie ornamentów, bez których ta książka mogłaby się obejść, jednak ich
obecność nie wydaje się być tak istotna dla rozwoju historii. I o ile samo
wiwarium funkcjonuje jako enklawa, swego rodzaju panic room, o tyle ciągła afirmacja nim staje się naiwna. Wiwarium z pewnością broni się jako
powieść o pewnej przemianie relacji i przemianie wewnętrznej bohatera –
wspomniane wcześniej „lapusy” stają się przy takim odczytaniu dosyć istotnymi
elementami. Jednak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Kamiński chce przekonać
czytelników, że ratunek od zakłamania świata jest wyłącznie w świecie natury, a sztuczność i delikatność samego wiwarium mają dowieść, że jest to ład
niemożliwy do utrzymania. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. W zamian
początkowo proklamowanego powrotu do natury (czy ku niej), Kamiński proponuje
dziwny „kościół międzyludzki”, przypominający ostatni kadr z Melancholii von Tiera (nawet proporcje,
z grubsza, się zgadzają), jednak nie jest to symbolika przekonująca. Też sama
katastrofa smoleńska została tu potraktowana bardzo po macoszemu i funkcjonuje
w tej prozie jako kontekst dla wydarzeń i pewien punkt odniesienia niźli
istotny element akcji, którego wpływ można przyrównać do mało szlachetnej
figury „trupa w szafie”.
Nie
chcę powiedzieć, że Wiwarium jest
jednoznacznie złą książką – bynajmniej. Jest to proza, która może funkcjonować
w pewnych rejestrach interpretacyjnych całkiem sprawnie i gdy wybaczy się jej
pewne dziwne rozwiązania, można ją nawet uznać za dobrą. Niemniej widzę w niej
pewien niespójny patchwork który mnie, jako czytelnika, niestety, nie
przekonuje. Nawet relacje z córką, które miały być „zmianotwórcze” są tu
trochę… dziwne. Autor zdaje się chciał chwycić wiele srok za ogon i kilka mu
uciekło w międzyczasie, czego efektem jest taka, a nie inna ocena ostatniej
prozy Jarosława Kamińskiego.
---
Na
marginesie – to bodaj pierwsza książka, której reklamę widziałem w kinie
studyjnym w mojej okolicy. Dobry pomysł, ciekawa realizacja. I jak zawsze, moja
nieoceniona żona-redaktorka przysłużyła się temu tekstowi przypominając o
konflikcie pokoleń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz