sobota, 9 stycznia 2016

Jacek Dehnel – Dziennik roku chrystusowego



Wielcy autorzy wielkich polskich diariuszy, piszący z założeniem publikacji (by wspomnieć tylko przemożnego Gombrowicza i ironicznego Konwickiego), swoje teksty wydali mając przynajmniej 50 lat. Dosyć odważną zdaje się zatem publikacja tomu autorskich zapisków w wieku, jak wskazuje tytuł, lat 33. Jacek Dehnel wydaje się nie mieć wahań, lecz traktuje ową książkę jako swego rodzaju projekt artystyczny. Już na pierwszych jego stronach informuje czytelników, że chce uchwycić umykający czas, a w szczególności – 365 dni przypadających na jego trzydziesty trzeci rok życia. Literacki reality-show? Niewykluczone.

Ciekawym jest też to, że Dehnel nie jest jedynym pisarzem, zaliczanym do grona „młodych i zdolnych”, który wydał niedawno zbiór zapisków. W okolicach premiery Dziennika roku chrystusowego ukazał się też dziennik Szczepana Twardocha, raptem o rok starszego. Oba te tomy skupiły uwagę dużej części polskiego światka literackiego i zebrały sporo krytyki, głównie z powodu młodego wieku obu centralnych bohaterów. Nie powinno to dziwić, zwłaszcza że obaj skupiają na sobie sporo uwagi osób mniej lub bardziej związanych z polską literaturą. Jednak nie o obu pisać tu będę, ale o jednym z nich. 

Otóż – dziennik Dehnelowski jest dosyć ciekawym tworem literackim. Czytelnik widzi w autora ogołoconego, afirmującego codzienność, a przy tym – opisującego drugą stronę życia literackiego. Nie tylko polskiego, ale i – w gruncie rzeczy – światowego. Zwłaszcza ten element zapisków jest ciekawy, gdyż wielokrotnie nie szczędzi on gorzkich słów by opisać towarzyszące spotkaniom literackim sytuacje niezręczne. Zarazem nie ukrywa, że większość z nich nie ma głębszego sensu niż integracja środowiska. Jest to dosyć ciekawa konstatacja, która może powodować (i jak widać – powoduje) liczne uwagi pod adresem tej książki.
Pisarz przedstawia czytelnikom to, co już znają z jego poprzednich książek – liczne obrazy z własnego życia przeplatane spostrzeżeniami związanymi z jego zamiłowaniem do rzeczy pokrytych patyną oraz małych przyjemności. Jednak to, w pewien sposób urocze, samoobserwowanie się Dehnela, z czasem zaczyna męczyć, a jego zamiłowanie do detalu zmusza niekiedy do pomijania akapitów. Nie lubię w ten sposób czytać książek, jednak fanem wielu rodzajów sałat nie jestem. 

Tu wreszcie pojawia się kwestia, która może w pewien sposób razić. Dehnel przedstawia nowy współczesnym rodzaj pisarza, który nie tylko łączy pracę zawodową z pisaniem książek uznawanych przez czytelników i krytyków ceniących fine literature, ale i żyje z tego pisania. I, jak się okazuje, żyje całkiem nieźle. Burzy on pielęgnowany przez środowisko wizerunek literata jako człowieka oddanego wyłącznie idei pisania, wielokrotnie klepiącego biedę i cieszącego się z mecenatu państwa. Dehnel wielokrotnie przedstawia się jako swego rodzaju chałturnik, który podejmuje się zleceń intratnych, jednak odciskających się piętnem na jego właściwej pracy twórczej. Interesujące jest też to, że sam autor przybliża czytelnikom wiele kwestii związanych z jego procesem twórczym, co z pewnością sprawia, że mogą być oni zainteresowani poznaniem go. Zarazem sam siebie przedstawia jako wyrobnika słowa, który potrafi tworzyć dzięki umiejętności świadomego składania zdań. Nie dziwi zatem, że dosyć szybko dało się usłyszeć głosy krytyki pod adresem nowego tworu pisarza.

Dziennik roku chrystusowego może uderzać niekiedy swoją pretensjonalnością, jednak dla niektórych może być ona wyznacznikiem stylu pisarza, a zamiłowanie do detalu zdaje się oddawać osobowość tworzącego (lub – oddawać to, co chce pokazać). Ta szczegółowość może irytować niektórych, niektórych może intrygować. Warto przy tym pamiętać o jednej rzeczy, której Dehnelowi odmówić nie można – jest to autor, który umie dobrze pisać i przykuwać uwagę swoich odbiorców. To bardzo rzadka umiejętność, zwłaszcza jeśli autor jest zmuszony do zaangażowania czytelników swoim opowiadaniem, a nie egzotyką. Tu też pojawia się kolejny element tego dziennika – piszący opowiada o swojej codzienności, przez co czytelnik sięgając po tę książkę powinien przyjąć, że piszący pisze o sobie rzeczy prawdziwe. Jest to jednak tylko typowe, polonistyczne przypomnienie.

Nie ukrywam, że mnie, jako czytelnika, Dziennik zmęczył. Cenię sobie dobre diariusze, jednak do takiej grupy trudno mi zaliczyć nową książkę Jacka Dehnela. Jest ona w pewien sposób ciekawa, chociaż może też nudzić. Chwilami zahacza o delikatną pretensjonalność (zwłaszcza w ustępach o podróżowaniu – autor nieco na siłę stara się wychodzić z roli obserwatora, co może denerwować), chociaż zdarza mu się punktować ciekawe zjawiska. Zarazem dostarcza czytelnikom obraz nowego typu twórcy literatury – nie do końca wyrobnika słowa, ale człowieka, któremu udaje się połączyć tworzenie z utrzymaniem. Co przy tym jeszcze ciekawsze – plasuje go też w okolicach formującej się od kilkunastu lat polskiej klasy średniej. Pod tym względem Dziennik roku chrystusowego jest niewątpliwie ważną literacko rzeczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz