piątek, 23 października 2015

Eva Illouz – Hardkorowy romans



Przygody młodej dziennikarki i jej fascynacja przystojnym miliarderem podbiły świat. Mowa oczywiście o sadze autorstwa E.L. James, która oddała w ręce czytelniczek (i, w mniejszej mierze, czytelników) serię z Grey’em w tytule. Co ciekawe, mimo obrazoburczej otoczki, książka ta jest opowieścią o konserwatywnym związku, w którym miłość zwycięża słabości bohaterów. W bardzo błyskotliwy sposób analizuje tę sagę Eva Illouz, znana badaczka seksualności, w swojej książce Hardkorowy romans.

Główna teza książki jest jasna – praktyki dominacyjne w relacji seksualnej opisanej w sadze E.L. James są, w gruncie rzeczy, praktykami współpracy. Wydawać by się mogło inaczej, gdyż BDSM (bondage & discipline / domination & submission czyli „związanie i dyscyplina / dominacja i uległość”) kojarzy się raczej z praktykami, w których jedna strona jest całkowicie podporządkowana drugiej. Nic bardziej mylnego. Autorka naświetla pomijany element tych relacji – decyzyjność uległego (w przypadku sagi o Grey’u – uległej). 

To właśnie ta decyzyjność, realizowana w „bezpiecznym słowie”, które wyznacza granice działań „dominującego”, pokazuje, że władza w rzeczywistości przechodzi z rąk „pana” w ręce „niewolnika”. Badaczka dopatruje się w tym drogi wyjścia z klasycznego, mizoginicznego modelu związku, w którym to kobieta jest uległa i nie ma możliwości powiedzenia słowa „nie”, które dawałoby jej wyzwolenie, do modelu kooperacji dwojga ludzi na równych prawach (wszak BDSM zakłada też spełnianie, jakkolwiek to rozumieć, potrzeb). Pomijając konserwatywność sagi (kończy się ona ślubem), badaczka dowodzi, że, wbrew pozorom, relacja opisana w sadze o Gray’u jest niebywale emancypacyjna. Do tego rys społeczny, w który badaczka wplata kwestie recepcji książki, nobilituje tę serię i pokazuje, że mimo pozorów chłamu i kiczu pisarce udało się przemycić w swojej książce ciekawe (mniej lub bardziej celowo) kwestie dotyczące relacji międzyludzkich. 

Analiza Illouz jest nietuzinkowa i prezentuje świeże podejście do książki, o której napisano wiele, chociaż, w gruncie rzeczy, niewiele (autorka pokazuje we wstępnie jak bardzo niewiele). Nie jest to pozycja dla każdego, bowiem nosi ona wyraźne znamiona pracy akademickiej, jednak chętni do wyjścia poza myślenie o sadze E.L. James jako o „porno dla mamusiek” powinni sięgnąć po Hardkorowy romans. Moim zdaniem – warto.

czwartek, 22 października 2015

Claudia Roth Pierpont - Roth wyzwolony. Pisarz i jego książki



Pisanie o życiu i twórczości pisarza za jego życia jest zuchwałe i może być źródłem licznych problemów. Autor takiej biografii ma z jednej strony (cenzurującą) instancję, która siłą autorytetu może zgładzić publikację, jeśli przedstawi ona niektóre fakty w sposób mijający się z wolą owej instancji. Z drugiej, jeśli opisujący życie nie chce paść ofiarą niszczącej krytyki ze strony zainteresowanych, musi kluczyć, by nie „nadepnąć na odcisk”. Zwłaszcza gdy odcisk należy do „najznamienitszego żyjącego pisarza Ameryki”, jak określa Roth’a większość współczesnych krytyków literackich. Nadużyciem by nie było stwierdzenie, że wydanie biografii za jego twórcy tak znakomitego i uznanego nie ma sensu. Nawet patrząc na autora (nie)sławnego Kompleksu Portnoy’a, który w maju 2014 roku ogłosił, że znika ze świata literackiego, wydaje się to ryzykowne. 

Początek książki odziera jednak ze złudzeń – autorka Rotha wyzwolonego, Claudia Roth Pierpont, asekuracyjnie pisze, że jest to książka będąca „opisem rozwoju pisarza pod względem tematów, myśli i języka”. I tu się zgodzę, bo faktycznie autorka skupia się na drodze twórczej pisarza i jego twórczości, jednak używa narzędzi charakterystycznych dla nowoczesnych, nieco psychoanalitycznych biografii, które łączą niemal nierozerwalnie akt twórczy z losami pisarza. Na polskim gruncie tę formę znakomicie wykorzystał Andrzej Franaszek w monumentalnej biografii Czesława Miłosza. W przypadku książki Pierpont nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten zbiór narzędzi (bardzo, ale to bardzo przydatnych) był używany nazbyt asekurancko. 

Dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszy z nich jest czysto chronologiczny – pierwsze wydanie książki (anglojęzyczne) poprzedza o kilka miesięcy Roth’owskie „zejście ze sceny medialnej” i choć już w 2012 roku pisarz zadeklarował, że nie napisze już nic więcej, to późniejsza wypowiedź (z maja 2014 roku) zdaje się być faktycznym zakończeniem jego pracy na polu twórczości. W tym świetle książka traci pewną część „impetu” w oczach polskiego czytelnika. Drugim powodem mojego sceptycyzmu wobec tej książki jest przyjacielska (czy to „ludzko”, czy to intelektualnie) relacja autorki z pisarzem. Z dużą dozą pewności można powiedzieć, że biografia była konsultowana z zainteresowanym, który mógł działać jako cenzor. Efekty tego widać – wiele wątków, które można określić jako kłopotliwe (podporządkowanie życia pisarza pracy twórczej, nawet – a, jak się często okazuje, przede wszystkim – kosztem najbliższych), jak chociażby fakt, że był on wielokrotnie żonaty, a jego małżeństwo z Claire Bloom stało się podstawą do stworzenia przez nią kontrowersyjnych wspomnień zatytułowanych Leaving a Doll's House: A Memoir (w wolnym tłumaczeniu: Porzucając domek dla lalek. Pamiętnik), w której Roth jest przedstawiony w niezbyt pochlebnym świetle, są uładzane, a sama Pierpont zdaje się nie drążyć ich z takim zapałem, z jakim bada inne elementy życia (zwłaszcza twórczego) pisarza.

Wspomniane „uładzanie” jest widoczne w całej książce i trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka biografii padła ofiarą swojego najlepszego źródła informacji – Philipa Rotha. I o ile czytelnicy otrzymują do rąk „autoryzowaną” i poniekąd „oficjalną” biografię pisarza, o tyle jest ona dotknięta piętnem autonarracji, która przebija się w całej jego twórczości. Pomijając wielokrotnie podnoszone we wspominanej przez Pierpont recepcji twórczości kwestie autobiografizmu w książkach Roth’a, warto przyjrzeć się elementowi, który sama autorka słusznie wyłuszcza: autorze jako ofierze swego największego dzieła. Dziełem tym jest niewątpliwie wspomniany Kompleks Portnoy’a, w którym przeplotły się w mistrzowski sposób wszystkie istotne elementy twórczości prozaika: autobiografizm, osobliwa trauma, odczucie semickich korzeni i zarysowanie bohatera na tle jego „momentu” historycznego. Książka ta staje się być punktem zwrotnym w życiu twórczym pisarza i zarazem punktem odniesienia odbioru jego późniejszych książek. Pierpont pokazuje, jak krytyka zawęziła recepcję jego kolejnych dzieł do „odniesienia do Kompleksu” oraz poruszonych w nim tematów. 

Biografka opisuje samego pisarza jako zmagającego się z łatką obrazoburcy i niecnika, który wbił się klinem w pozornie ułożone społeczeństwo amerykańskie i bez wahania zepchnął jego teatralność ze sceny „życia codziennego” na karty książki, na których to on władał. Należy przy tym pamiętać, że Kompleks ukazał się w 1969 roku, gdy zaczął się rozchodzić w szwach „amerykański (mieszczański) sen” o społeczeństwie moralnym i „idealnym”.
Roth, mimo tego, że chciał uwolnić się o tej opinii, sprawnie ją wykorzystywał, pisząc kolejne książki, które krążyły wokół jego koncepcji autobiografizmu (ciągłe pojawianie się Nathana Zuckermana czy jego, jakby się mogło wydawać, najbardziej autobiograficzne Dziedzictwo). Ukuł on na nim swoją markę i nadużyciem nie będzie (przynajmniej moim zdaniem) stwierdzenie, że kontynuacją tej strategii jest właśnie Roth wyzwolony – jest to swoisty pogrobowiec jego twórczości i jej spiżowy pomnik. Wspomniane całkowite skupienie na twórczości literackiej zdaje się potwierdzać tę hipotezę. Również kwerenda, którą przeprowadziła Pierpont, jest widoczna w samej książce, jednak na równi słyszalny w niej jest głos samego pisarza. Trudno nie spoglądać na Roth’a wyzwolonego jako na kolejne dzieło jej głównego bohatera. 

Czy jest to zatem książka przedwczesna? Moim zdaniem – tak. Czy jest warta lektury – z pewnością, nawet mimo niewątpliwych jej wad, które jednak nie powinny przesłonić ogromnej wartości (auto)biograficznej. Mamy tu bowiem w niezwykle ciekawy sposób skonfrontowanego Roth’a-pisarza i Roth’a-którego-powinni-widzieć-inni. To zestawienie nie obejmuje „Roth’a-per-se”, jednak okoliczności dodania tej trzeciej, kluczowej dla biografizmu kategorii, są wysoce niesprzyjające. Momenty, w których zaczyna się ona pojawiać, sprawiają wrażenie ocenzurowanych i to właśnie ten „znaczący brak” może sugerować uważnym czytelnikom momenty, w których mogło dojść do konfliktu interesów lub ingerencji cenzury Pierpont, która nie chciała przedstawić przyjaciela w niekorzystnym świetle (by nie mówić o ingerencjach samego prozaika). Roth wyzwolony jest czystej wody biografią autoryzowaną. Tylko i aż, bo wiele wątków przedstawionych przez autorkę nie było do tej pory poruszanych, a to umiejscawia tę książkę, już w momencie jej publikacji, w kanonie książek o Roth’cie. I, by tak nieśmiało dodać, po trosze Roth’a.

niedziela, 11 października 2015

David Foster Wallace - Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi



Książki otaczane sławą „kontrowersyjnych” i „obrazoburczych” najczęściej reprezentują te zjawiska w sposób umowny i, jak wcześniejszy zapis wskazuje, nieco na wyrost. Atmosferę wokół nich podkręcają często notki poświęcone autorowi, które z jednej strony wskazują go jako jednostkę nadwrażliwą, a z drugiej – nieco nonszalancką. Tak ma się sprawa w przypadku Krótkich wywiadów z paskudnymi ludźmi Davida Fostera Wallace’a, jednak (na szczęście) nie do końca. 

Owszem, książka jest późnym dzieckiem postmodernizmu, rzec by można nawet, że jego pogrobowcem; jest taka jedynie w warstwie formalnej. Same „wywiady” są zebrane w sposób chaotyczny i, chwilami, niezrozumiały – nierzadko przypominają trudny do zrozumienia bełkot, jednak przyciągają uwagę swoją dziwną autentycznością. Postać snująca opowieść, zazwyczaj określana mianem narratora, tu przechodzi do swoistej konspiracji i podsłuchuje ludzi – wychwytuje rozmowy innych, umyka ekspozycji i kryje się za podsłuchanymi. Jest to bardzo ciekawy zabieg, bo przesuwa uwagę odbiorcy z kwestii związanych ze wspomnianą strukturą książki na samą jej treść. 

A ta treść jest bardzo sylwiczna – w gruncie rzeczy to zbiór różnych gatunków wypowiedzi, które spaja wspomniana postać wycofanego narratora. Wallace eksponuje dzięki temu pełne frustracji i lęków zasłuchane wypowiedzi, z których klaruje się, nadmieniony na okładce, obraz życia egotycznych Amerykanów. I nawet jeśli ten obraz jest przewidywalny (amerykańskie seriale są wszak popularne), to Wallace’owi udało się odmalować go bardziej sugestywnie, niż gdyby chciał to zrobić przy pomocy klasycznej prozy. Wypełnia tym samym brakującą lukę między dosadnym pisarstwem Franzena, odtwarzającego karykaturalnie wszelkie wady tego społeczeństwa, a (chociażby) Rotha, u którego „amerykańskość” jest nieco drugorzędna, czy Irvinga, który komentuje głównie dysfunkcje społeczne. 

Opowieści zwraca na siebie uwagę również dzięki pewnemu potencjałowi uniwersalności – gdyby spojrzeć chociażby na wzrost popularności coachingu i innych „form” rozwoju osobistego w Polsce – przez co przedstawione w niej obrazy z życia „zwykłych ludzi” są przekonujące i przykuwają uwagę, nawet rodzimego czytelnika. Czego innego można się spodziewać w dobie globalizacji? Zarazem te obrazy przemawiają do „zwykłych czytelników” (common readers), którzy mogą się, w jakiś sposób, identyfikować z bohaterami książki. Sprzyja temu wspomniane uwypuklenie narracji podsłuchiwanych – dodaje to im przejrzystości, co jeszcze bardziej ułatwia zrozumienie i identyfikację. 

Wywiady z paskudnymi ludźmi nie są jednak książką dla wszystkich. Mimo, że autorowi udaje się przyciągać uwagę czytelnika, to wciąż jest to pozycja trudna. To „późne dziecko postmodernizmu” trafi do poszukujących intrygującej lektury, ale i odbiorców literatury w pewien sposób afirmującej codzienność, której renesans zdaje się zapowiadać chociażby popularność sagi Moja walka Karla Ove Knausgårda.