Od
kiedy powstał pierwszy samochód można mówić o rewolucji – podróż stała się
łatwiejsza, niż kiedykolwiek wcześniej, a dobre drogi (jak to opisuje Julian
Barnes) ułatwiały przemieszczanie się z jednego punktu do drugiego niemal w
mgnieniu oka. I to bez ograniczeń, jakie niosła (i wciąż niesie) kolej żelazna.
Nie wszyscy jednak udawali się w rejony łatwe – do takich należał Nicolas
Bouvier, który udał się w podróż z Genewy do przełęczy Chajber. Podróż ta,
która dziś zajęłaby niewiele ponad trzy dni nieustannej jazdy, trwała niemal
osiemnaście miesięcy. Przepełniona była licznymi przystankami, spotkaniami z
ludźmi i poszukiwaniami Obcego, który mógłby stać się Innym, a relację z niej
znaleźć można w Oswajaniu świata.
Bouvier
pokazuje przenikanie się kultur europejskich, ich bogactwo i wielorakość.
Opisuje historię podróżowania w przededniu zamknięcia świata w kapsule zdjęć
satelitarnych, które prezentując go w skali makro niejako wstydliwie unikają
perspektywy mikro. Udaje mu się uniknąć generalizacji, zachwycić się
prostodusznością napotykanych osób, które zdają się wciąż być po stronie natury
i jej rytmu. Narrator, jako przedstawiciel nowoczesności nie wychodzi jednak
swoim rozmówcom naprzeciw niczym Robinson do Piętaszka – ale chce uchwycić w
swoich rozmowach moment, w którym cywilizacja zaczyna się wkradać pod strzechy
i zmuszać do generalizacji. Powolne tempo książki, przeplatane niekończącą się
opowieścią batalii z autem i jego dolegliwościami, zdaje się zmuszać czytelnika
do zdjęcia nogi z gazu, jakże charakterystycznej dla książek podróżniczych, i
zatrzymania się. Zdaje się, że niezbyt dobrze dostosowane do pokonywania
spadzistych, nie zawsze najlepszych dróg auto jest narzędziem wybranym
świadomie – zmusza do interakcji, wydatne zderzaki niemal zapraszają
przechodniów do złapania podwózki na nich (mimo sprzeciwu podróżujących w
kabinie), a niespieszność przejazdu skłania do częstszego spotykania
mieszkańców wiosek i miasteczek nieznacznie oddalonych od siebie. Ta wysoka
częstotliwość opisu pokazuje znakomicie różnorodność, z jaką spotykają się
podróżnicy, mogą dzięki niej dostrzec bogactwo pozornie prostego i znanego
Starego Kontynentu. Bouvier zdaje się dowodzić, że ujednolicanie – czy to
opinii, czy to narracji, w zasadnie jest fałszem, gdyż prezentuje jedynie
szczątkowy i nierzadko wypaczony obraz rzeczy.
Powolny
rytm opowieści pozwala na skupienie się na spotkaniu z ludźmi i miejscami –
nosicielami i „nośnikami” pamięci społecznej, którzy (i które) pozwalają na
jeszcze intensywniejsze przeżycie podróży i poznanie innych odcieni tego, co
już, szczątkowo, znane. Pisarz i podróżnik przedstawia codzienność drogi, ale i
niezwykłość spotkania z człowiekiem. I to bez chodzenia ze świecą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz