O ile historia czeskiej opozycji czasów słusznie minionych
została dobrze opisana chociażby przez Kunderę, to tamtejszy (i ówczesny)
underground nie spotkał się w polskiej literaturze z szerszym przedstawieniem.
Wpływać na to mogły kwestie uwikłania w romantyczny mit walki z najeźdźcą ze
wschodu – wszak czasy Jarocina nie są uważane przez wielu twórców narracji o
PRL-u za powód do dumy. Jednak ta opowieść, będąca wyrazem buntu i krzykiem o
wolność młodego pokolenia, często zanurzonego w beznadziei, jest nie mniej
ważna co narracja tworząca spiżowe pomniki tym-którzy-się-wsławili-w-walce.
Taką opowieść proponuje Jan Pelc – autor niezwykłej książki …będzie gorzej.
Pozornie może być to opowieść o upodleniu się młodego
człowieka, którego swobodnie można określić mianem utracjusza. Pochodzi z w
miarę dobrze sytuowanej rodziny, jego ojciec posiada liczne koligacje zawodowe
i partyjne, jednak bohater zdaje się nie godzić podświadomie na korzystanie z
nich. Każdorazowe próby ujęcia w jakiekolwiek ramy, przyczepienie łatki czy
przyporządkowanie do jakiejś roli społecznej kończą się buntem. Ma kłopoty w
szkole wynikające z nadużywania alkoholu
i niechęci do podporządkowania się; gdy trafia do pracy – ma kłopoty ze zalezieniem
się w trybie wykonywania powierzonych mu zadań. Nie jest głupi ani niezaradny –
dzięki szerokiej sieci znajomości zadzierzgniętych przy barze i na imprezach
oraz wrodzonej smykałce do prac fizycznych udaje mu się znajdować w różnych
zakątkach Czechosłowacji pracę, która jest źródłem utrzymania. Oraz
finansowania imprez. Bohater jest z jednej strony zamknięty w bezlitosnym
trójkącie uzależnienia, znajomych i nienawiści do rodziny, jednak jest to tylko
pozór. Postawa kontestująca jest dla niego sposobem na stworzenie wokół siebie
przestrzeni wolności.
Powieść Pelca zdaje się być tym wobec twórczości Kundery
czym Czyżowa wobec książek Ulickiej; uzupełnia i rozszerza pominięte (bądź
przemilczane) wątki. Autor …będzie gorzej, nie ubierając sprzeciwu wobec władzy
komunistycznej, przedstawia powszechniejsze oblicze społeczeństwa – nie ma u
niego niemal intelektualistów, a jedynie osoby pozornie nie posiadające
aspiracji i pragnące się tylko zabawić. Czytelnik jest prowadzony przez
bohatera po szemranej okolicy, poznaje szczodrze zakrapiany rodowód
czechosłowackiego undergroundu. Co istotne – opowieść ta jest wolna od
moralizatorstwa. Pojawiają się wprawdzie konfidenci i zeszmaceni dawni kumple,
jednak nie opiera się to o kategorie dychotomiczne. Istotne zdają się być tu
tylko dwie rzeczy: wspólnota i dobra zabawa. Elementem łączącym wszystkich
bohaterów jest sprzeciw wobec ładu, który jest przewrotnie konstruktywny:
niszcząc udaje im się stworzyć chybotliwy ład, którego nie daje im
znienawidzone państwo.
Pelcowi udaje się przedstawić mało znane oblicze
czechosłowackiej kontrkultury, a przy tym uchwycić jej kulturotwórczy
charakter. Prowadzi czytelników przez mało ciekawe zakątki by pokazać ludzi
żyjących w nich, wraz z ich problemami i pragnieniami posiadania czegoś
nobilitującego. Takim elementem zdaje się być dla pisarza i jego bohaterów
kultura, którą tworzą głównie dzięki muzyce – nieco kakofonicznej, ale
szczerszej niż to, co leci w radiu. Pozycja ta jest też ciekawa na polskim
rynku – pokazuje powszechność zjawisk, których znakomitym przykładem był
ferment zbierający się chociażby na festiwalu w Jarocinie. Ciekawie też wchodzi
w konflikt z paraintelektualnym mitem solidarnościowej opozycji, jednak nie
neguje go, lecz, podobnie jak Czyżowa wątki podjęte przez Ulicką, dopełnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz