niedziela, 27 kwietnia 2014

Paulina Wilk - Znaki szczególne


Sentymentalne westchnienia za przeszłością nie są niczym nowym, wszak wyrażano od zarania pisma. W nowoczesną podróż do (całkiem niedalekiej) przeszłości zabiera czytelników Paulina Wilk – dziennikarka i autorka licznych książek dla dzieci. Przedstawia ona dosyć osobistą opowieść o czasie minionym, który, najprawdopodobniej, już nie wróci. 
 
Osią pierwszych rozdziałów książki jest kolej, a dokładniej ekspres Berlin-Moskwa, który łączył wschód z zachodem, ale przynosił też powiew zza granicy. Zza tej lepszej, chociaż zarażonej kapitalistycznym robakiem zagranicy. Owe połączenie zdaje się być najważniejszym wyznacznikiem przemiany, jaka dokonała się na przełomie lat 80. i 90. – sygnalizuje przeminięcie świata znanego (umknął w oddali, niczym skład jadący na wschód) i pojawienie się niebawem tego, który ma dopiero się wyłonić zza zakrętu. Nie da się jednak zaprzeczyć, że autorce (którą w dużej mierze można traktować tu na równi z opowiadającą) nic nie przywróci utraconych chwil, a pozostałe po nich wspomnienia sprawiają, że wszystko co nowe jest ustawiane na z miejsca straconej pozycji.
W tej książce-eseju wiele jest deklaracji pokoleniowych – autorka nie wypowiada się w swoim imieniu, lecz rozciąga swoje zdanie na wszystkich dzisiejszych trzydziestolatków, który mieli jeszcze okazję zaznać życia w Polsce Ludowej. Urodzeni w latach osiemdziesiątych minionego wieku, według narracji autorki, zdają się pochodzić wyłącznie z dużych miast (lub miast-satelit dużych miast), fascynować się nowościami, wikłać w bezsensowne kredyty i zostać wprowadzeni w pole przez przemiany związane z aneksją do struktur unijnych. Autorka wypowiada się arbitralnie o sprawach trudnych i względnych, a zarazem przyjmuje perspektywę warszawską za wyznacznik zjawisk ogólnokrajowych. Strategia ta, mogąca ujednolicić opowieść, w rzeczywistości daje się ją wypaczać. O ile osobiste wspomnienia wpisujące się w maraton rozpoczęty w 1980, a zakończony w 1989 mają swój urok i pokazują jak w soczewce pewne zmiany, o tyle rozdziały opisujące czasy bliższe współczesności trącają moralizatorstwem. Autorka wielokrotnie deklaruje poczucie pokrzywdzenia przez nowy ład (?), gdyż większość jej rówieśników, zachłysnąwszy się nadzieją na pracę organizacjach unijnych ruszyła ławą na europieistykę i kierunki pokrewne. Deklaruje przy tym ułatwiony start w dorosłość, jaki zapewniło jej kupione przez rodziców mieszkanie w Warszawie. Nie przeszkadza jej to krytykować przedstawicieli swojego pokolenia za wikłanie się w kredyty, ani wyrażać sądów dotyczących bezdomnych spotykanych czasem nad ranem na dworcu Warszawa Śródmieście.
Znaki szczególne są zbiorem luźnych afirmacji przeszłością, które jako takie przynoszą sporo radości czytelnikowi – wspomnienia wspólne dla pokolenia, rodzące się głównie za sprawą formującej się wolnorynkowej globalizacji napędzanej przez reklamę, dają poczucie więzi i wspólnoty. Poczucie to zdaje się wykorzystane w dalszej części książki, gdzie autorka, powtarzając jak mantrę my wyraża swój sentyment za przeszłością i wartościuje ją jako lepszą od współczesności. Rozciąga przy tym swoją narrację na całość swojego pokolenia. Ta przewrotna logika zostaje przez to rozciągnięta na całe pokolenie, przy czym, wciąż pisząc my, krytykuje ona współczesny ład i z sentymentem ogląda się wstecz, gdy wszystko było prostsze. Chyba jednak nie do końca tak jest.
Jak już zostało napisane – pierwsza część książki (mniej więcej jej dwie trzecie) sprawia, że czytelnik czuje więź z osobą opowiadającą. Jednak to, co dzieje się po tej granicy może go skutecznie odstręczyć. Ta książka, sprawdza się jako osobista wizja przeszłości, opowieść (narracja – ten termin pasuje tu jak ulał) o czasach minionych, w których może nie było wszystkiego, ale było swojsko, a świat był mały i nieskomplikowany, to jednak jako ocena grupy pokoleniowej rozsianej po całym, dosyć zróżnicowanym kraju, może drażnić, zwłaszcza osoby, których losy i wspomnienia różnią się od tych posiadanych przez autorkę. Jest to jednak książka dosyć ciekawa i stanowi wizję historii przedstawicielki pewnej grupy, której zaczyna powoli porównywać młodość swojego potomstwa ze swoim – wszak niedawno mówiono o pokoleniu-bez-Teleranka. Czy to dobrze? Zdaje się, że tak, jednak wyłączenie kategorii inne, a pozostawienie dobre i złe nie działa na korzyść.

---
 
Trudno jest mi podejść do tej książki z chłodną głową – jestem przedstawicielem pokolenia lat 80. i to, o czym pisała autorka jest mi znane, jednak nie w sposób przez nią opisywany. Być może wynika to z tego, że jestem z innej części tej dekady, bliższej wydarzeniom z 4 czerwca niż 30 sierpnia, oraz moje korzenie wyrastają z dala od stołeczności polskiej. Być może. Niemniej – moje doświadczenia nie są tożsame z tymi, które nobilituje bądź krytykuje autorka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz