Reedycja debiutanckiego zbioru opowiadań Mariana Pilota pojawiła się dosyć szybko po przyznaniu autorowi nagrody Nike. Decyzja ta jest z pewnością trafna – takie zbiory warto wznawiać nawet bez okazji. Bo takie połączenie powieści chłopskiej, realizmu magicznego i wisielczego humoru nie zdarza się nazbyt często.
W tych opowiadaniach pełno Dud. Różnych – wielkich, małych, głupich, mądrych, śmiertelnych i tych, których kostucha jakoś skosić swoją kosą nie może. Bo i tacy są. Książkę rozpoczyna z porzekadło śląskie, w którym pojawia się nazwisko Duda. Nazwisko, które pochodzi o instrumentu, w który to Duda dął. Są też Nowakowie – podobni w charakterze, tak samo uparci i tak samo… dziwni.
I tu, jak w wielu wsiach, połowa mieszkańców wsi nosi jedno nazwisko, druga połowa - drugie. Te rody, różnorodne i buńczuczne, w których miast nazwisk funkcjonują przydomki, są silne i wiekowe, mocno zhierarchizowane, ale i wspierają się, jak to rodzina, w ciężkich chwilach. Chociaż często pozostają milczący wobec siebie, jak to miało miejsce w przypadku Super-Nowaka, który wymyślił maszynę, której działanie pozornie nie miało celu. Albo jak z Krzepkim Dudą i Dudą-Oprawcą, którzy stali się powodem do wstydu całej wsi.
Z drugiej strony tych opowiadań jest ciągła hermetyczność – wszystko, co jest spoza, jest obce. Ale też i ciekawe, jak to Duda-Nieuk, który dostaje paczkę z pięknym sznurkiem i nie mniej piękną karteczką; której jako nieuk rozszyfrować nie umiał. Co nie przeszkodziło mu w wzięciu jej do kieszeni i poszukania rady u mędrzejszych od niego. Uków.
Jest w tych historiach masa czarnego humoru – czasem zahaczająca od Poe’go, czasem o barok; zawsze jednak inteligentnego i bardzo błyskotliwego. Pełne delikatnego uroku stwierdzenia dotyczące niezabicia się nawzajem przez małżeństwo czy też wspomniany już Krzepki Duda, który mimo kilkunastu minut wiszenia na szubienicy ani wbitego w serce metalu nie odczuwał, jakże normalnych, efektów ubocznych takich poczynań. W tym humorze też objawia się dziwna magiczność wsi – wsi, w której może dziać się wiele rzeczy niespodziewanych, przyłożywszy uszy do ziemi można słuchać głosy zmarłych opodal, chowanie pod fundamentem muru cmentarza daje nadzieję zbawienia, a dziwna, młynopodobna maszyna, lata. A wzlatuje na oczach procesji rezurekcyjnej.
Pantałyk jest wspaniałym zbiorem opowiadań – dowcipnym, momentami uszczypliwym, ale napisanym inteligentnie i z zamysłem. Jest w nim to, co zapowiada późniejsze teksty Pilota (chociażby Pióropusz), ale i pięknie przetwarza wzorce opisane przez Nowaka i Redlińskiego, dodając im własnego, bardziej iberoamerykańskiego rysu. Na polskim gruncie zakorzenia tę mieszankę Pilot wspaniale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz