Diariusze są ciekawe. Często bardzo. W tym przypadku mamy do czynienia z drugim typem dziennika. Tego podróżniczego, eseistycznego i intelektualnego. Dla każdego – coś miłego.
Mariusz Wilk kilkanaście lat temu wyjechał z naszej części Europy i zaczął podróżować po Rosji. Z czasem osiadł na północy tejże i z tej perspektywy zaczął pisać o życiu nomadów – współczesnych naśladowców koczowników, którzy sens swego istnienia odnajdują w poszukiwaniu i odkrywaniu naturalnych rytmów życia przyrody w podróżach. Właśnie o takim poznaniu jest trzeci tom Dziennika Północy.
Są to trzy opowieści o miejscach mało znanych, raczej niekojarzonych miejscach świata – dwa z nich położone są nad jeziorem Onieżskim (Pietrozawodosk i Zaonieże), jedno leży na północy Kanady (Labrador). Każda z tych opowieści okazuje się być okraszona intelektualnym komentarzem. Wilk, podróżując po świecie, nie stroni od miejsc odosobnionych, o niejasnej historii, otwierających nowe pola prowadzenia opowieści o nich. Takie podejście, można by rzecz – starodawne, pozwala na swobodne mieszanie różnorakich gatunków – począwszy od wspomnianego dziennika, poprzez esej, aż po szkic antropologiczno-historyczny.
I takiego też dopuszcza się autor. Pisze o miejscach zapomnianych, o historiach tych miejsc i tym, co najmocniej na nie wpłynęło. Chyba najmocniejszą zaletą tego tekstu jest jego konkretność – opowieści są podparte godzinami spędzonymi w bibliotekach tych miejsc, z dala od powierzchowności haseł internetowych, blisko dawnych metod nauki i poznawania. Jak to stwierdza narrator – szukając jednego elementu poznaje się dziesięć albo i więcej innych opowieści, które może niekoniecznie odnoszą się wprost to problemu, ale z pewnością nakreślają lepiej jego kontekst. Autor nie ogranicza się do wspominania najważniejszych wydarzeń i osób związanych z danymi miejscami – opowiada to, co działo się woku nich, jakie były skutki ich decyzji dla tego miejsca i dla nich samych.
Tworząc taką narrację wychodzi on zupełnie poza obserwacyjny charakter prozy podróżniczej, a zbliża się do czegoś, co można by nazwać dziennikiem nomadycznym, wolnym od jednoznacznych przyporządkowań do miejsc i czasów. Napisanego plastycznym, ale zachowującym nutkę surowości językiem. Również – z ogromnym zacięciem intelektualnym.
Polecam Lotem gęsi – książka wciąga, pozostawia wiele miejsca po sobie na własne badania czytelnika, a może nawet na własne, chociażby niedalekie wypady za miasto. A jako lektura na coraz krótsze wieczory – również jak znalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz