czwartek, 17 grudnia 2015

Marta Szarejko - Zaduch. Reportaże o obcości



Błędem nie będzie stwierdzenie, że to ludność napływowa podnosi poprzeczkę autochtonom. Bo o ile „miejscowi” mogą w razie porażki dokonać odwrotu na wcześniej upatrzone pozycje łona rodzinnego, o tyle „nowi” takie komfortu nie mają. I to nie tylko dlatego, że nie widzą się w swojej „starej” rzeczywistości. Powrót „z miasta” wiąże się z upokorzeniem w oczach społeczności. Nowi starają się bardziej, są skupieni na celu, jakim jest utrzymanie się na powierzchni i, mniejszy lub większy, sukces. O ludziach, którzy przybyli do dużego miasta (a dokładniej – Warszawy) opowiada (albo tylko opowiadającym towarzyszy) Marta Szarejko w zbiorze reportaży Zaduch. Reportaże o obcości. 
 
Na początku – tytuł powinien, moim zdaniem, brzmieć nieco inaczej. „Reportaże” sugeruje czytelnikowi możliwość obcowania z dziennikarstwem, pewnym (ugruntowanym) opisem rzeczywistości i dążeniem do poznania prawdy (jakkolwiek to brzmi). Odpowiedniejszą formułą byłoby użycie rzeczownika „opowieści”, wraz z całym jego nacechowaniem. 

Autorka zbioru zbyt często oddaje głos swoim bohaterom. Ponadto, jak sama przyznaje, opowieści te zebrała z pierwszej ręki – słuchając wypowiedzi i czytając to, co napisali sami zainteresowani. To oni zgłosili się do niej, a nie ona dotarła do ich. To oni opowiedzieli jej swoje opowieści. Już to powinno budzić czujność, gdyż większość z tekstów zebranych w książce przepełnia subiektywizm (w założeniu – obcy reportażowi), w których to dominuje „ja” poszczególnych postaci, a nie jedna i spajająca wszystko narracja Szarejko. Ponadto taka metoda wyklucza osoby, które po prostu nie chcą opowiadać o swoim doświadczeniu warszawskości. 

Warto nadmienić, że rozbicie wewnątrz jednego rozdziału narracji na pierwszo- i trzecioosobową niekoniecznie przekonuje mnie w reportażu, zwłaszcza jeśli ma być on w pewien sposób wrażliwy społecznie. Wielu autorom udaje się zachować tę wrażliwość nawet poruszając się w obrębie klasycznej dziennikarskiej narracji. Taką formułę pokazuje chociażby autorka niedawno wydanego tomu Król kebabów, której udaje się (nawet w dosyć trudnej do poprowadzenia historii młodej emigrantki) zachować spójność tekstu. 

Szarejko przedstawia kilkanaście opowieści o zetknięciu osób przyjezdnych z „warszawskością”. Zbiór można uznać za względnie przekrojowy (wyłącznie jeśli chodzi o bohaterów – reprezentują oni różne rejony Polski), jednak zastosowany w nim sposób opisu jest nieprzekonujący. Autorka skupia się głównie na poczuciu bycia „nie stąd” swoich bohaterów. Wspomniana forma zbierania wypowiedzi odbija się dosyć mocno na jakości całej książki – niemal z tekstów zbudowany jest na zasadzie „było źle – teraz jest lepiej; i będzie jeszcze lepiej”. Nie ma tu drogi w dół, nie ma poczucia porażki i obawy przed powrotem na stałe. Jest za to wstyd z powodu „bycia nie stąd” i próba odcięcia się od miejsca swojego pochodzenia, dużo o nieprzystawalności osób „z” (lub – osiadłych „w”) Warszawy i ludzi „spoza”. To ostatnie zdaje się wyolbrzymione, a w zebranych tekstach brakuje jasnego sygnału, że są to tylko wrażenia opowiadających. Właśnie – opowiadających, a nie autorki.

W zbiorze pojawia się wiele akapitów poświęconych ambicjom i różnicom w widzeniu świata osób które przyjechały do dużego miasta i ich rodzin, które pozostały „poza”. Więcej jednak w tych opowieściach niechęci do swojej przeszłości niż próby zrozumienia różnicy w wartości i głębokich zmian, jakie zachodzą w człowieku po wejściu w ekosystem Warszawy. A przede wszystkim – różnic w formowaniu się tkanki miejskiej i wiejskiej.

Najbardziej brakuje mi w tej książce trzeźwego komentarza do wypowiedzi i zaprezentowanych opowieści. To on byłby przeciwwagą dla subiektywizmu bohaterów, a zarazem ułatwiłby zrozumienie ich postaw. Jego brak jest, rzekłbym nawet, rażący – zaburza klasyczny ład reportażu i zarazem zostawia czytelnikom ocenę postaw bohaterów bez szans na zrozumienie ich pobudek (najczęściej – pozostających w sferze niedomówienia). A nie o to chodzi w reportażu, zwłaszcza takim, który miałby eksponować kategorię Innego (bo takim jest ten-który-przyjeżdża). Nie jest zdecydowanie trafnym oscylowanie tu w kategoriach Obcego. 

Nie ukrywam, że do Zaduchu podszedłem dosyć osobiście. Tak, jestem „przyjezdny”, tak, jestem „słojem” (chociaż w bagażniku raczej słoików nie wożę). I nie potrafię identyfikować się z żadnym z bohaterów książki. To miała być książka o ludziach „nie stąd”, a jest o ludziach, którzy są raczej „na pewno nie stamtąd”. I wydaje mi się, że sposób w jaki jest ona napisana na pewno nie pomaga w zrozumieniu pobudek tych, którzy przyjeżdżają do Warszawy „za czymś”. Najbardziej ironiczne wydaje mi się jednak to, że nieco szowinistyczne (miejscami) wynurzenia autora dyptyku (póki co) i bloga Pokolenie Ikea są o wiele ciekawsze (i bardziej wartościowe) w kategoriach opisu inności. Serio. 

Szczerze nie polecam tej książki osobom szukającym dobrego reportażu. Nie, nie tu. To zły adres. Jednak po tę książkę warto sięgnąć, bo już zrobiło się wokół niej pewne zamieszanie. Warto mieć na jej temat swoje zdanie (nawet jednoznacznie negatywne, chociaż niektórzy mogą stwierdzić, że lektura Zaduchu zbliża się do marnotrawienia czasu). Niekoniecznie trzeba się z nią zgadzać, jednak warto móc powiedzieć czemu uważamy, że jest ona jakaś. I mam szczerą nadzieję, że książka ta zainspiruje kogoś do napisania lepszego zbioru reportaży o współczesnych „nowych” w Warszawie.

1 komentarz:

  1. Dużego fragmentu spotkania z autorką można posłuchać w podkaście http://wrzenie.podkasty.info/odc/Zaduch

    OdpowiedzUsuń