środa, 25 czerwca 2014

Radek Rak – Kocham cię, Lilith





Tematy miłosne są dobrym materiałem do przygotowania pierwszej prozy. Połączenie takiego wątku z atmosferą uzdrowiska dało wszak genialną Czarodziejską górę. Do takiej estetyki zdaje się odwoływać w swojej debiutanckiej książce Radek Rak; zanurza on jednak tę potrawę w ciekawszym sosie – apokryficznej postaci Lilith oraz pięknych krajobrazach polskich Beskidów. Czy taka, dosyć wybuchowa mieszanka, ma rację bytu?
Główny bohater Kocham cię, Lilith, Robert, jest człowiekiem, którego fundusz zdrowia w nadwiślańskim kraju zdecydował wysłać na kurację do sanatorium „Iwona” w Beskidzie Niskim. Trudno je znaleźć na mapie, a autochtoni nie ułatwiają mu tego zadania. Na jego drodze stają dwie kobiety – rudowłosa i tajemnicza Iwona oraz delikatna, acz intrygująca przedstawicielka hipokratejskiego zawodu – Małgorzata. Dosyć szybko obie panie przypadają mu do gustu, jednak nie jest w stanie zdecydować z którą chciałby zacieśnić znajomość, przy czym obie intrygują go coraz bardziej…
Autor bawi się konwencjami, przeplata walory krajoznawcze z legendami i realizmem magicznym, przez co udaje mu się utrzymać ciekawy, nieco ospały nastrój opowieści. Sytuując wydarzenia w okolicach ostatnich dni Wielkiego Postu również pozostawia sporo przestrzeni, w którą upycha apokryficzne i gnostyckie wątki, ściśle związane z legendarną pierwszą żoną Adama. Radkowi Rakowi udaje się utrzymać nieco psychodeliczny nastrój, który ugruntowuje stanem zdrowia bohatera i jego percepcją (choruje na serce i ani kawa, ani papierosy, ani alkohol mu nie służą), chociaż nikt tego być pewien nie może – ani czytelnik, ani sam Robert. Dzieje się tu na przecięciu kultury i natury, racjonalności i jej braku. Bohater, stykając się z nieznaną, niemal pierwotną siłą fascynacji wchodzi w spór z samym sobą, co daje ciekawe efekty. A mieszając w to kategorie religii i kultury, które ujarzmiła (z tą cząstką ja wskazującą na podmiotowość) człowieka ciekawie pokazuje problem wyboru między tym, co dobre, a tym, co niekoniecznie przynosi korzyć, lecz jest… fascynujące.
Opowieść trzyma poziom i utrzymuje czytelnika w pewnej, dosyć istotnej, niepewności. Mimo, że oczywistym jest, że każdy turnus kiedyś się kończy. Kocham cię, Lilith nie nudzi, chociaż zakończenie może pozostawiać niedosyt. Ale do tego miejsca niech dojdą ci, którzy sięgną po tę pozycję. Bo, jak mi się, wydaje, warto. I to nie tylko na wypad w iwniczańskie okolice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz