wtorek, 20 maja 2014

Timur Vermes - On wrócił



Postaci historyczne mają to do siebie, że przechodzą do popkultury. Ich uproszczone wersje często zyskują dużo większą popularność, niż zapisane na kartach historii sylwetki. To przeniesienie, bohaterów przeszłości, najczęściej kontrowersyjnych, do świata kultury popularnej skutkować może z jednej strony licznymi uproszczeniami i przeinaczeniami, a z drugiej – rodzić interesujący potencjał, nie tylko dydaktyczny. Jednak, jak to w Zielonej mili stwierdził King, czy nie śmiejemy się z tego, czego boimy się najbardziej?
Opisania postaci ważnych podejmowało się już wielu: Piłsudzkiego, odpowiednio zawoalowanego, opisał Kaden-Bandowski, „Ognia” niedawno przeniósł na karty książki Łukasz Orbitowski. Od kilku lat można było oczekiwać opowieści o człowieku z charakterystycznym, acz złowieszczym wąsikiem – Adolfie Hitlerze. Taką książkę przedstawia niemiecki pisarz Timur Vermes.
Mamy zatem dosyć ciekawą scenę: we współczesnym Berlinie, w okolicy Voßstraße 6, przy której do 1949 znajdował się budynek kancelarii III Rzeszy, budzi się odziany w wojskowy mundur mężczyzna z oszczędnym zarostem. I charakterystyczną fryzurą. Jak łatwo się domyślić (okładka przygotowana przez polskiego wydawcę książki nie pozostawia wątpliwości), mężczyzną tym jest Adolf Hitler. W wyniku zbiegu niewyjaśnionych okoliczności powraca on do życia w kilkadziesiąt lat po swojej (rzekomej) śmierci. Co prawda jego odzienie trąca benzyną, a pamięć i orientacja w przestrzeni (geograficznej jak i geopolitycznej) są nieco zaburzone, to jednak udaje się on na podbój świata – wszak to rozeznał przed laty jako swoje powołanie. Poznaje wpierw kioskarza, który mając go za delikatnie szalonego, pozwala mu nocować w swoim kiosku. W wyniku wielu zabawnych komplikacji główny bohater trafia wreszcie do telewizji… Jednak nikt nie bierze go na poważnie.
Powieść Vermesa jest symptomatyczna dla zmiany narracji dotyczącej historii, a która dokonuje się współcześnie w Niemczech i na świecie. Kiedy do kin trafił Upadek stało się jasne, że człowiek uważany za jednego z największych zbrodniarzy w historii jest u progu wejścia do popkultury. W wyniku zapośredniczenia jego postaci poprzez narrację filmową dokonała się zmiana postrzegania go, która połączyła się ze zmianą spojrzenia na lata 1919-1945, a w szczególności – 1933-1945 w kulturze. Dostrzec można niepokojące przewartościowanie: ważniejszą od napisu na bramie w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu stała się postać Sophie Sholl i opozycyjna organizacja „Biała Róża”. Sprzyja temu atmosfera oswajania demonów przeszłości, które przestają straszyć, ale oprawione w odpowiednie ramy zaczynają bawić. Postać ostatniego kanclerza III Rzeszy staje się pożywką dla kolejnych komików, a rozmaite wariacje na temat sławnej sceny z Upadku pozwalają w internetowym hydeparku na włożenie w usta Hitlera słów pełnych dezaprobaty wobec współczesnej, niemieckiej sceny metalowej. Właśnie na tych nastrojach zdaje się pogrywać skutecznie Vermes – stawia on przy tym kłopotliwe pytanie, które przychodzi niemal jak paskudna czkawka po ataku śmiechu: czy aby na pewno oswajanie widm przeszłości jest bezpieczne? Czy ich rolą nie jest pozostawanie w tle, ale zarazem budzenie pewnego niepokoju? Przedstawia on hipotetyczną sytuację, w której dawny demon pojawia się niepodzianie, niemal jak tygrys bijący się ogonem po bokach, ale nie budzi przerażenia. Zamiast tego saje się błaznem i nie obowiązują go żadne reguły, mimo że jako jedyny mówi prawdę. Co ciekawe – autor (parający się przed laty ghost wrightingiem) podejmuje temat trudny, a zarazem pokazuje zbyt daleko idące oswojenie przeszłości. Przeszłości, która może powrócić w najmniej spodziewanym momencie, wraz ze wszelkimi swoimi konsekwencjami. Autor bawi, ale też pozostawia ziarno niepokoju; rozśmiesza, ale zarazem budzi niepokój.
On wrócił jest książką prześmiewczą, jednak podszytą obawą przed powrotem przeszłości. Jej autorowi, poprzez opisanie postaci Adolfa Hitlera usiłującego odnaleźć się w XXI wieku, udaje się uchwycić problem zbytniego oswajania przeszłości i idącego za nią zbytniego upraszczania i przeinaczania jej. Czy zatem historia magistra vita est?
                                                                                          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz