niedziela, 16 listopada 2014

Do zobaczenia w zaświatach – Pierre Lemaitre


Setna rocznica wybuchu Wielkiej Wojny skłania do rozliczeń z tym okrutnym konfliktem. Jak łatwo można się domyślić, pozostały po nim nie tylko porośnięte trawą pola, których nikt już nie chciał uprawiać, lecz też ludzie, który jakimś cudem przeżyli miesiące i lata w okopach. Właśnie im swoją prozę poświęca Pierre Lemaitre. 

Książkę rozpoczyna antywzór sceny bitewnej; niemal w przededniu podpisania rozejmu w Compagine dochodzi do ataku wojsk francuskich na pozycje niemieckie. W jego trakcie Albert Maillard natrafia na ciało swojego kolegi, którego zabiły jednak nie, jak się można tego spodziewać, kule wroga, które przeszyłyby mu pierś z przodu, lecz dwa pociski, które zaskoczyły go od strony okopów francuskich. W trakcie tych oględzin zostaje strącony do rowu przez porucznika d’Anulay-Pradelle, który wyrasta przed nim jak spod ziemi; ląduje on w dole, w którym nieuchronnie czeka go śmierć pod zwałami błota wzbudzonymi  przez eksplodujący opodal pocisk. Tak się wszak postępuje ze zbędnymi świadkami. A takim jest Maillard… Nieszczęśnikowi przychodzi z pomocą inny pechowiec; pogrzebanego żywcem odkopuje ciężko ranny Edouard Pericourt. Jednak, jak się okazuje, to nie koniec ich kłopotów z oficerem. 

Pierre Lemairte, mimo wielkiego potencjału kryminalnego książki, przedstawia czytelnikom z jednej strony obraz Francji po wojnie (skądinąd – niezbyt pasujący do określenia „państwa zwycięskiego”), a z drugiej tragedię narodu, który zatrzymał się na krawędzi wyczerpania. Autor zdaje się iść w kierunku wskazanym przez Remarque’a w Na zachodzie bez zmian, jednak skupia się nie na grozie i nonsensowności wojny w perspektywie jednostki, lecz na tym,  co stało się z walczącymi w niej ludźmi po sławetnym 11 listopada. Pokazuje kraj przepełniony kombatantami, zwolnionymi „z honorami do cywila”, którzy muszą znaleźć miejsce dla siebie. Są to najczęściej młodzi ludzie, którzy w ciągu kilku lat w okopach mieli niewiele okazji by nauczyć się czegoś więcej niż sztuki przetrwania. 

Autor w błyskotliwy sposób pokazuje świat pełen „przekrętów” mających na celu zdobycie pieniędzy dzięki koneksjom, ale też prób wybielenia swojej przeszłości. Bohaterowie uciekają przed przeszłością z wielu powodów, jednak celem dla nich wszystkich jest utrzymanie pewnego status quo. Jednak każdy z nich rozumie ten stan inaczej. Pericourt, z pomocą odkopanego sojusznika, finguje swoją śmierć, dzięki czemu nie musi udawać, że pokiereszowana twarz jest czymś, z czym może przejść do porządku dziennego. 

Lemaitre pokazuje wojnę jako czas ogniskowania się pewnych cech charakteru, które, w połączeniu z permanentnym poczuciem zagrożenia życia i niepewnością jutra, zmieniają ludzi nie do poznania. Ludzie słabi stają się jeszcze słabsi, a podli – jeszcze podlejsi. W ten system autor wplata intrygę związaną z chęcią dorobienia się na tragedii wojny – czy to na trumnach, czy to na pomnikach upamiętniających poległych. Łączy w swojej prozie elementy kryminału, prozy obyczajowej i wojennej, jednak opowieść ta nie rozchodzi się w szwach, lecz pozostaje zwarta aż do końca. Po takie książki warto sięgać.

czwartek, 6 listopada 2014

Violetta Ozminkowski - Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki



Michalina Wisłocka była postacią niezwykle ważną dla polskiej seksuologii. Autorka Sztuki kochania – pierwszej książki tak odważnie i merytorycznie traktującej o ars amandi – nie miała jednak prostego życia. Tę niełatwą historię stara się odrysować Violetta Ozminkowski w biografii Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki



Początek tej opowieści jest w zasadzie na końcu książki. Autorka wspomina chwilę, w której niespodzianie spadło na nią i na córkę Wisłockiej pudło z dziennikami bohaterki tej książki. Również – dzięki nim – pozycja ta jest wzbogacona o obszerne ustępy wyjęte z jej, nierzadko intymnych, zapisków. Jak się okazuje – stanowią one jeden z głosów, którym Ozminkowski pozwala opisywać sławną ginekolożkę. Jest to bowiem biografia, w której przeplatają się liczne głosy, które łączą się w jedną opowieść.


Wisłocka jest przedstawiona jako postać złożona, której życie było związane z ciągłym zmaganiem się ze sobą i przeciwnościami. Na jej przykładzie pokazana jest słaba pozycja kobiety niemal we wszystkich sferach życia; jest to zabieg posiadający podwójne dno, gdyż naszkicowana na tym tle bohaterka klaruje się jako postać niezwykle silna i zdeterminowana, gotowa poświęcić wiele by osiągnąć zamierzony cel. Dowodzą tego najlepiej jej perypetie naukowe w silnie zmaskulinizowanym środowisku lekarskim powojnia oraz potyczki z cenzurą związane z procesem wydawniczym jej debiutanckiego opus magnum (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi) – Sztuki kochania. 


Wspomniana polifoniczność tej książki daje ciekawy efekt: pozwala na pokazanie Wisłockiej w relacji z innymi. Jej sylwetka odrysowywana jest w relacjach, do informacji o których udało się dotrzeć autorce. Narracja książki, oparta na sporej bazie faktograficznej, jest kolejnym głosem, a ostatnim z nich, najcenniejszym, jest pobrzmiewający z dzienników i nagrań głos samej Michaliny Wisłockiej. Ozminkowski udało się przepleść wszystkie odcienie tych opowieści i stworzyć z nich zwartą i przejrzystą książkę. 


Mimo tego trudno się oprzeć wrażeniu, że jest to swego rodzaju pomnik postawiony autorce niezwykle ważnych dla polskiej seksuologii książek. Monument ten sprawia wrażenie tak gęsto pokrytego pęknięciami, że aż monolitycznego w swoim rozbiciu. Jest to z wyraźny zabieg autorki i wierność koncepcji, jednak takie prowadzenie opowieści nie wszystkim może przypaść to do gustu. Warto przy tym pamiętać, że książka ta jest biografią nowoczesną, przedstawiająca postać przez pryzmat jej działań i dorobku. 

Również ścieżki, którymi chce poruszać się autorka, są nieco oddalone od znanych faktów z biografii Wisłockiej. Wprawdzie porusza się wciąż wokół pewników takich jak nieszczęśliwe małżeństwo czy ciągła walka o godziwy byt, jednak pokazuje inne kwestie ważne dla Wisłockiej, ale też przedstawicieli jej pokolenia – uwikłanego w wojnę, dotkniętego traumą, ale zarazem pokolenia, które miało wiele szans. Tego typu perspektywy zawarte w biografiach nie są częste, a ich wprowadzenie w życie – bywa ryzykowne. W biografii autorstwa Ozminkowski – wyszło znakomicie. 


Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki jest biografią nietuzinkową. Opisana w niej jest postać ciekawa i ważna, jednak niejednoznczną. I tę, trudną do uchwycenia niejednoznaczność, przedstawia Violetta Ozminkowski. W znakomity sposób.



wtorek, 4 listopada 2014

Robert Galbraith - Jedwabnik

Kryminały są zanurzone w sprzeniewierzeniu się prawu. Zbrodnia pobudza do życia opowieść, a jej główni bohaterowie – dochodzący prawdy i pokrzywdzeni – zaczynają istnieć w opowieści. Robert Galbraight, czyli J.K. Rowling, nie opowiada jednak tylko o zaginionym i zamordowanym pisarzu. 

Zadanie odnalezienia wspomnianego autora otrzymuje Cormoran Strike, ceniony detektyw. Poszukiwania Owena Queena szybko przeradzają się w próbę znalezienia mordercy pisarza. Okazuje się bowiem że spotkała go śmierć zaskakująco bliska tej, o której, którą opisał w swojej nowej książce. Książce, którą widziała zaledwie garstka osób. Zawęża to poszukiwania do grupy osób ściśle związanych ze środowiskiem literackim, których pobudki trudno uznać za kryształowe. 

Autorka ciekawie odrysowuje angielskie środowisko literackie – pokazuje układy i układziki, które decydują o ukazaniu się książki. Trudno nie czytać tych ustępów autobiograficznie; należy pamiętać, że debiut kryminalny Rowling sygnowany jej pseudonimem, był wielokrotnie odrzucany przez wydawnictwa, a gdy w końcu się ukazał – nie okazał się sukcesem. Dopiero gdy autorka przyznała się do opublikowania kryminału pod pseudonimem, Wołanie kukułki stało się bestsellerem. Również tytuł tej książki nie jest bez znaczenia – jedwabniki są owadami, których życie jest naznaczone cierpieniem, lecz wytwarzany przez nie surowiec jest niezwykle cenny. Warto przy tym pamiętać, że pomysł na intrygę jest ciekawy, jednak wraz z jej rozwojem można mieć wrażenie, że autorce kończą się pomysły. Zakończenie jakby wygląda na doczepione na siłę, co z pewnością dobrze nie rokuje. 
Sporo w tej książce opisów męki literackiej, ale też krytyki wobec wydawnictw i czytelników. Rowling konsekwentnie krytykuje te dwie instancje związane mocno z sukcesem pisarskim. Autorka pozwala sobie na wiele i korzysta z siły swojego autorytetu. Kontynuacja przygód detektywa Strike’a wydaje się być idealnym miejscem, by zagrać nieco na nosie środowisku. Ma to, z pewnością swój urok, jednak może budzić pewne wątpliwości. 
Jedwabnik to książka o literaturze i o literatach, jednak brakuje w niej wyraźnej konsekwencji. Pozostaje ciekawa jako tekst, który nawiązuje do anglosaskiego romansu akademickiego – pokazuje środowisko, nierzadko w negatywnym świetle. Ma to swój urok, jednak powieść nie broni się jako kryminał. Cóż – nie można mieć wszystkiego.

piątek, 24 października 2014

Eleanor Catton - Wszystko, co lśni



W obliczu coraz większej popularności short stories na rynku anglosaskim, dziwić może tegoroczny Booker przyznany wiktoriańskiej w formie powieści, która (w polskim wydaniu) ma ponad 900 stron. Czy odradza się zainteresowanie potoczystymi, lejącymi się nieśpiesznie prozami? Cóż – nie wiem; wiem natomiast, że Eleanor Catton, autorka książki Wszystko, co lśni wie, jak przykuć uwagę czytelnika w sposób niespodziewany i niezwykle mocny.


Catton sięga po mniej znaną kartę historii gorączki złota i zaprasza czytelników na piękną i wciąż dziewiczą Nową Zelandię, która przyciągnęła wielu poszukiwaczy przygód i majątków. Trafia tam w ślad za Waltherem Moodym, który przybył do osady Hokitika, położonej na zachodnim brzegu południowej wyspy archipelagu nowozelandzkiego. Bohater trafia on przez przypadek na osobliwe zgromadzenie dwunastu mężczyzn, którzy w obliczu pojawienia się intruza natychmiast ucinają swoje rozmowy. Moody zaintrygowany tą sytuacją, zaczyna rozmawiać i dopytywać innych członków tej społeczności, dzięki czemu wplątuje się w dosyć ciekawy spisek, który ma na celu… cóż – oszustwo. Podatkowe. 

Jak to rzekł w filmie Martina Bresta tytułowy Joe Black: „Śmierć i podatki” (death and taxes). Te dwie rzeczy, nieuniknione na tym świecie, przeplatają się z opowieścią o chciwości i rządzy zysku. To zestawienie zaczyna funkcjonować w niezwykle ciekawy sposób w książce, która w swojej formie odwołuje się do powieści wiktoriańskiej – nieśpiesznej, opatrzonej wyczerpującymi opisami oraz podtytułami rozdziałów, które informują (uprzejmie) czytelnika, czego może się on spodziewać w następujących po nagłówku zdaniach. Catton pozwala swojej powieści toczyć się własnym rytmem. 

Jej proza jest przepełniona dygresjami i planowanymi spowolnieniami akcji. I to ten rytm zdaje się przyciągać najbardziej; autorka niezwykle świadomie operuje tempem opowieści – uwypukla konkretne cechy charakteru swoich bohaterów i konfrontuje je ze sobą oraz rozwojem wypadków w dogłębnie przemyślany i harmonijny sposób. Tworzy postaci wyraźnie zarysowane, obdarza je własnym językiem i pozwala im mówić. Narrator książki zdaje się być urodzonym obserwatorem, niespiesznym przechodniem, który przechadza się po ulicach pozornie tylko sennej Hokitiki i relacjonuje czytelnikom to, co widzi; pozostaje przy tym wszechwiedzący, jak każdy, szanujący się dziewiętnastowieczny narrator. Sama zagadka kryminalna (czyli – czyje to złoto i dlaczego ludzie nagle znikają, giną lub chcą popełnić samobójstwo?) jest skrzętnie utkana i wikła każdą z postaci przedstawionych we Wszystkim, co lśni. A swoiście rozumiane oszustwo podatkowe, będące wszak osią tej opowieści, pokazuje, że nie jest niczym nowym na tym świecie. 
Wspomniany rytm książki zmusza do bliższego i spokojnego zapoznania się z nią. Nie jest to z pewnością proza nadająca się do lektury w międzyczasie – nie tylko ze względu na jej nietorebkowy format, ale przede wszystkim z powodu złożoności fabularnej. Dużo w niej smaczków i subtelnych sugestii, które w trakcie opowieści nabierają dużego znaczenia. Jest to w gruncie rzeczy niezwykle konserwatywna i konsekwentnie napisana proza – gdy tylko pojawia się na jej kartach para nowych wojskowych rewolwerów, można być pewnym, że któryś z nich wypali. Lecz to kiedy to się stanie lub kto zajmie miejsca od strony muszki i szczerbinki nie jest jasne. Nie jest proste do przewidzenia, a niezwykle przemyślne i harmoniczne wikłanie kolejnych elementów tej fabuły tylko podsyca ciekawość. 
Eleanor Catton udało się stworzyć opowieść niezwykłą: świadomą, dopracowaną i, nie bójmy się tego określenia, znakomitą. A zarazem zuchwałą – trudno bowiem inaczej określić tak obszerną prozę, która z jednej strony nęci czytelnika, a z drugiej przykuwa go do lektury swoją harmonią i złożonością. Doprawdy – takie budzenie ciekawości jest wysoce wskazane. Warto dać złapać się w sidła Tego, co lśni.