Lars
Saabye Christensen przedstawia norweski boyhood
z przełomu lat 60. i 70., w którym przygody czterech chłopców – Kima, Gunnara,
Seba i Oli – przeplatają się z ich zamiłowaniem do muzyki Czwórki z Liverpoolu
i oddają nastrój czasu: przepełniony doznaniami, a zarazem lękiem przed
odrzuceniem.
Od
pierwszych stron widoczne są wyraźne sylwetki głównych protagonistów. Mimo, że
całość wydarzeń jest opisywana z perspektywy Kima, żadna z postaci nie jest
traktowana po macoszemu. Pojawiają się wprawdzie komentarze narratora dotyczące
ich relacji, jednak czytelnik dowiaduje się o nich najwięcej z poszczególnych wspomnień.
Na pełny ich obraz składa się masa drobnych elementów, jak chociażby gest czy
ton głosu. Tworzy to nasyconą znaczeniami, a zarazem niezwykle naturalną
opowieść.
Książka
stanowi spójną retrospektywę, co zdaje się zakładać krytyczne podejście do
czasów minionych narratora. Oddaje on jednak wrażliwość i emocje
charakterystyczne czasom nastoletnim. Radość ze zdobytego emblematu volvo i ból
po jego wyrzuceniu. Drobne spory z rówieśnikami i pierwsze doznania wiążące ze
światem dorosłych; kształtowanie się charakteru i przekonań. To wszystko
odrysowane jest w sposób po prostu piękny.
Nie
należy zapominać, że ta książka jest przede wszystkim opowieścią o dojrzewaniu
i przekształcaniu się młodzieńczej, niemal braterskiej przyjaźni w relację dojrzałą,
w której miejsce dawnej bliskości zajmuje mieszczańskość i stabilizacja. Droga
prowadząca do rozejścia się bohaterów odkrywania jest stopniowo, wraz ze wzrostem
ich zaangażowania w pociągające ich rzeczy. Efektem końcowym jest dziwny stan,
którego doświadczył niemal każdy dorosły człowiek – niby o niektórych ludziach
można mówić, że są przyjaciółmi, jest to bardziej sentyment niż autentyczna
relacja.
Takiemu
rozwojowi wypadków sprzyjały silnie spolaryzowany przełom lat 60. i 70., gdy zaczęły
się odradzać w społeczeństwie norweskim tendencje nacjonalistyczne (przez wiele
lat pomijane milczeniem – nie zapominajmy o zaangażowaniu Norwegów podczas II
wojny światowej), a z drugiej strony coraz lepiej dało się słyszeć głosy nowej
fali lewicy. Te antagonizmy silnie eksponuje zaangażowanie bohaterów w ruchy
pacyfistyczne i odczuwane przez nich zagrożenie ze strony zwolenników prawego
skrzydła, nierzadko kończące się niezbyt przyjemnie dla czworga przyjaciół.
W
dalszej części książki dominuje Kim i jego niezdrowe zamiłowanie do używek,
które prowadzi go w końcu do osadzenia w ośrodku terapeutycznym. Pozostali
bohaterowie pojawiają się na tym etapie opowieści jedynie jako dalecy-nieobecni
– piszący, czasem pojawiający się we własnej osobie, ale w praktyce pozbawieni
wpływu na losy głównego bohatera. W tle cały czas pobrzmiewa muzyka Beatlesów,
która staje się też papierkiem lakmusowym dojrzałości – początkowo zafascynowani
ich twórczością, protagoniści zaczynają się dystansować od kolejnych dokonań
muzyków, zarzucając im komercję i instrumentalne traktowanie fanów, czyli
siebie.
Uderza w
tej książce konsekwentnie opisywane pojawianie się i znikanie postaci. Gdy
chłopcy znajdują na brzegu ciało samobójcy muszą nauczyć radzić się z dwojakim
doświadczeniem – porzuceniem zebranych z trudem znaczków marek samochodów, a
zarazem niemal namacalnym spotkaniem śmierci. Podobnie ma się sprawa z powracającą
wciąż Niną, miłością Kima. Przejście do normalności po odczuciu straty – nawet niebezpośredniej,
jak po utonięciu kolegi z klasy – staje się tu pewnym przymusem, który musi być
realizowany w imię spójności wspólnoty. Wyłamywanie się z niej wiąże się z
ostracyzmem, co widać chociażby gdy rówieśnicy czwórki podejmują temat samobójcy
w swoich wypracowaniach i osoba, która nie chciała go podejmować traktowana
jest jak „łamistrajk”. Niejako w opozycji do tego – niemal granicznego,
zwłaszcza w silnie emocjonalnych relacjach młodych ludzi – doświadczenia jest
napisana ta książka.
Beatlesów czyta się jednym tchem (co
jest niewątpliwie zasługą Iwony Zimnickiej, która przełożyła tę książkę na
polski). Jest to proza, która potrafi przytłoczyć, jednak wrażenia znakomitości
warsztatu nie zacierają nawet fragmenty dotykające trudnych doświadczeń wspólnych
bohaterowi i czytelnikowi. Osiągnięcie takiego poziomu zaangażowania czytelnika
to bardzo rzadka zdolność, która – o czym przekonuję się coraz bardziej – cechuje
pisarzy skandynawskich. Widać to chociażby u Finna Alnæsa czy Karla Ove Knausgårda;
wszechobecna w Beatlesach nostalgia
oddaje sam nastrój tego kraju, co jest tylko wisienkę na torcie. Innymi słowy –
bardzo, ale to bardzo polecam tę nienową (wydaną w języku norweskim w 1984 roku,
a niedawno w Polsce), ale uniwersalną dzięki ujęciu w kanwy dojrzewania, prozę.
Ta opowieść o dorastaniu na tle historii muzyki urzeka. Czekałam na nią z niecierpliwością, po tym jak przeczytałam "Półbrata" spodziewałam się czegoś wyjątkowego i nie zawiodłam się. Też przyszło mi na myśl porównanie do "Mojej walki", skandynawscy pisarze fascynują. Muszę spojrzeć jeszcze na tego Finna Alnæsa, o którym piszesz - bo kompletnie go nie znam. Miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńWarto zajrzeć do "Kolosa" Alnaesa (świetna proza, chociaż jako jedyna wydana po polsku).
UsuńO tu więcej o nim: http://kurierliteracki.blogspot.com/2015/09/finn-alns-kolos.html
UsuńOk. mam już "Kolosa", teraz sobie przypomniałam jak Marek Niedźwiecki mówił, że po przeczytaniu tej powieści - przestał być dzieckiem. Widać - robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńW tym nurcie skandynawskim warto jeszcze wymienić 2 książki Tore Renberga, też są o dorastaniu i o młodości, jak w "Beatlesach" i w "Mojej walce". Bardzo jestem zadowolona z tej literatury :)
Świetny, nieprawdaż?
UsuńCzytam ostatnio coraz więcej Norwegów i jestem za każdym razem pod ogromnym wrażeniem.