Zagłada
ma wiele imion – zapowiadana jest apokalipsa zombie, letalna fala
promieniowania słonecznego czy tragiczne w skutkach rozmagnesowanie biegunów.
Jacek Dukaj, autor znakomitych (i dosyć opasłych) próz z pogranicza fantasy,
science fiction i cyber-punku pokazuje, że zagładę ludzkości można opisać
dosadniej i bardziej beznadziejnie. Ale zarazem – o wiele ciekawiej.
Pewnego
pięknego dnia w niedalekiej przyszłości ziemię zaczyna przemierzać dziwny promień,
który sprawia, że giną nie tylko ludzie, ale i cała sfera bioniczna.
Zaalarmowani o tym mieszkańcy krajów witających nowy rok nieco później
zaczynają przenosić swoje ja do
wirtualnej rzeczywistości przy pomocy oprogramowania umożliwiającego tworzenie autentycznych
avatarów w Sieci. Poznajemy przy tej okazji Grzecha, informatyka, który ma na
podorędziu takie narzędzie i dokonuje translacji swojej podmiotowości na kod
binarny w kilka chwil przed uśmierceniem jego ciała. Im dalej na zachód od
Greenich, tym większej ilości osób udaje się przenieść do wirtualnej
rzeczywistości, jednak nikomu nie udaje się zatrzymać zagłady. Od tej pory
zmienia się wszystko – nie ma już ludzkości, którą znają ci, którym udało się
umknąć do Sieci. Pozostają oni sami w bezmiarze bitów, jednak im bardziej
doskwiera im samotność, tym bardziej zaczynają poszukiwać protez „siebie” –
robotów i innych urządzeń, do których kopiują oni swoje wirtualne „ja”, dzięki
czemu mają choć namiastkę swobody poruszania się po ziemi.
Jackowi
Dukajowi udała się trudna sztuka – napisał prozę będącą intrygującym traktatem
o ludzkiej podmiotowości i człowieczeństwie, a przy tym nie popadł w
moralizatorstwo ani nie oparł swego wywodu o rozwiązania doraźne. Tworzy na
nowo komplementarny świat ze skrawków i zadaje pytanie o „całość” człowieka i
nierozerwalność jego ciała i ducha. Przedstawiony przez niego ład jest
całościowy – nie pomija elementów takich jak efekt cieplarniany (który powoduje
podniesienie poziomu wód w oceanach) czy złośliwe oprogramowanie, które okazuje
się zabójcze dla żyjących tylko w Sieci avatarów. Ponadto udaje się mu uchwycić
potrzebę otaczania się rzeczami, jakże charakterystyczną dla ludzi, którą
realizują poszczególni bohaterowie; programują oni małe, przypominające
zwierzęta roboty-zabawki by dać sobie chociaż namiastkę starego życia, by nie
powiedzieć – człowieczeństwa. To poszukiwanie elementów ludzkich zdaje się być
naturalnym dążeniem, a eugenika, która pojawia się w pewnym momencie opowieści
(„tworzenie” ludzi na podstawie informacji znalezionych w Sieci) jest
konsekwencją stworzenia czegoś „na obraz i podobieństwo” – niezależnie, czy
faktycznego (dawnego) ciała, czy też swoich wyobrażeń i wspomnień.
Elementem
dodającym autentyczności tej prozie jest też wydanie jej wyłącznie w wersji
elektronicznej – to niespodziewany krok dla autora znakomitych i złożonych
opowieści, jednak znakomicie nawiązuje do tematyki Starości Aksolotla. Również alternatywna wizja zagłady i liczne
nawiązania do koncepcji podmiotowości (chociażby klarujących się w Foucaultowskiej
krytyce koncepcji Kanta) sprawiają, że trudno znaleźć w tej książce miejsca
słabe lub niepołączone konsekwentnie z resztą. Do tego Dukaj wielokrotnie
puszcza oko do popkultury i robi ukłon chociażby w stronę uniwersum Matrixa, w
którym to maszyny zaczynają hodować ludzi na swoje potrzeby, jednak tu, mimo
innych pobudek, instrumentalny charakter tego działania daje do myślenia.
Starość Aksolotla jest
książką zuchwałą i znakomitą. Jacek Dukaj po raz kolejny dowodzi, że jest
znakomitym, bardzo świadomym języka i fabuły pisarzem, który tworzy światy
złożone i kompletne. Jego nowa proza po raz kolejny dowodzi, że jakikolwiek
temat weźmie on „na warsztat”, efekty prac przerastają oczekiwania. Ponadto –
książka ta zachwyca na każdej „stronie” i nie daje powodów do rozczarowania. To
perełka na polskim rynku wydawniczym. A bogata szata graficzna i masa dodatków klarujących warstwę wizualną jest wisienką na torcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz