Wydawnictwo Czarne mocno reportażem stoi - o tym świadczyć mogły chociażby tegoroczne nominacje do nagrody Kapuścińskiego. Tym razem przez Kurier Literacki przewija się kolejna tego typu pozycja wołowieckiego wydawnictwa – interesująca opowieść brytyjskiego dziennikarza o pograniczu Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Pogranicza, które dosłownie stoi w ogniu.
Ed Vulliamy podczas swoich podróży po nim miał okazję do zaobserwowania nietypowych zjawisk, które mają miejsce na obszarze o między drugim i trzecim co do wielkości państwem Ameryki Północnej.
Początek
tej opowieści jest dosyć brutalny – z niemal foucaultowską
skrupulatnością Vulliamy opisuje odnajdywane w miastach
przygranicznych zwłoki. Skrupulatność przedstawienia – niemal
naturalistyczna – może szokować niewprawionego czytelnika
(podobnie jak lektura pierwszych rozdziałów Nadzorować i
karać). Zarazem jest to ciekawe
preludium do pozbawionej zdania autorskiego relacji z obszaru wojny
pogranicznej. Wstęp również kreśli czytelnikowi obraz terenu
Ameksyki jako jednego z najniebezpieczniejszych na świecie (ilość
morderstw przerasta wszelkie wyobrażenia). Mimo iż oddaje to
statystyka – informacja ta okazuje się być szalenie sugestywna i
dosadna.
Brytyjski
reporter opisuje kolejne aspekty świata wojny – zwraca uwagę na
charakter przemytu, problemy społeczne jakie generuje prawo
emigracyjne Stanów Zjednoczonych, ale i to, że gdyby nie bliskie
sąsiedztwo jednego z największych konsumentów
środków niedozwolonych na świecie w Meksyku byłoby o wiele
bezpieczniej.
Bardzo
istotnym elementem Ameksyki
okazuje się być bardzo dokładna analiza społeczeństwa tego
regionu – jego bolączek, zależności międzynarodowych rynków,
jakie wpływają na niego, ale i spojrzenie na indywidualne dramaty
będące papierkiem lakmusowym przemian dokonujących się (bądź
nie) w społeczeństwie meksykańskim. Vulliamy spotyka się
wielokrotnie z kobietami – widać w tym podejściu sporą rolę
matek w walce o synów wciągniętych do gangów, ale i
przewartościowanie, jakie dokonało się w ciągu ostatnich
kilkudziesięciu lat w społeczeństwie (wejście na rynek legalnego
kapitału zagranicznego, zmiana profilu zatrudnienia z męskiego na
kobiecy).
Autor
stara się być w swoim podejściu bezstronny i zachować
dziennikarską powagę. Pojawia się nawet pod koniec książki
przepełniona żalem uwaga dotycząca upadku poziomu uprawianego na
świecie dziennikarstwa. Zwraca na uwagę na niechęć do
podejmowania tematów trudnych i mogących nieść ze sobą
niebezpieczeństwo. Autor stosuje tu bardzo ciekawy zabieg
arystotelesowski – powiedzenie nie-w-prost jak to trudnym było
sporządzenie owego tekstu. Biorąc pod uwagę realność konfliktów
na granicy nie można nie dawać wiary, jednak taki zabieg może
powodować pewien niesmak u uważnego czytelnika. Nie pojawiają się
w książce odautorskie komentarze do sytuacji; unika on
wartościowania, jednak z ust jego rozmówców często padają bardzo
mocne sądy. Zwrócenie uwagi na tak niecodzienne problemy (pozornie)
jak interesy mniejszości etnicznych (Indian, przez których rezerwat
przebiega granica), prawa kobiet czy uwikłanie wielkich banków w
dobie kryzysu w szemrane interesy z kartelami wskazuje na dobr
orientacje autora w sytuacji regionu. Tworząc taki obraz, brytyjski
dziennikarz zapełnia niemal cały obszar idei i terytorium Ameksyki
– tereny pogranicza USA i Meksyku.
Ameksyka
Eda
Vulliamy'ego jest ciekawą syntezą dotyczącą sytuacji pogranicza
państwa biednego i niemal bajecznie zamożnego. Pogranicza, na
którego terenie wytwarzana jest swoista próżnia, która wciąż
przyciąga ludzi i pieniądze – nie zawsze spod jasnej
gwiazdy. Próżnia,
która wciąga coraz to nowe ofiary i potrzebuje na ich miejsce coraz
to nowych osób. Z pewnością godna uwagi pozycja, zwłaszcza w
dobie kryzysu finansowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz