Seriale kryminalne cieszyły się popularnością od kiedy obraz zaczął się poruszać. Jednak od kilku lat sukcesy święcą historie opisujące inteligentnych śledczych opierających się w swych osądach o opinie naukowców. Wszystko to, by schwytać złoczyńcę. W nowej książce Elly Griffiths naukowcem jest archeolog (ceniąca sobie badanie kości), a śledczym – sceptyczny oficer policji (z pobłażaniem podchodzący do zamiłowań konsultantki). Schemat jakby znany z serialu Bones, ale tu – w całkiem ciekawym wydaniu.
Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy na angielskim wybrzeżu zostają znalezione kości dziecka. Wzbudzają one zainteresowanie zarówno policjanta, jak i archeolog. Decydująo tym powody zawodowe – inspektor Nelson widzi w nich szansę na rozwikłanie ciągnącej się od dziesięciu lat sprawy zaginięcia pięcioletniej dziewczynki; archeolog – Ruth Galloway – dopatruje się w nich śladów cywilizacji z epoki żelaza, której ślady były odkryte na terenie, na którym znaleziono szczątki. Gdy okazuje się, że przedmiot ich zainteresowania bardziej przysłuży się nauce niż kryminalistyce – przedstawiciel władzy jest rozczarowany.
Sprawa zaginionej dziewczynki okazuje się jednak bardziej złożony, niż Ruth sądziła; Nelson od dziesięciu lat otrzymuje listy z mylącymi informacjami nawiązującymi do ofiary porwania. Mając nadzieję, że wiedza konsultantki na temat starożytnych wyznań i archeologii pomoże mu w lepszym poznaniu charakteru porywacza, proponuje jej kontynuowanie współpracy. Po jakimś czasie ginie jednak kolejna dziewczynka – zbliżona wiekiem do ofiary sprzed dziesięciu lat. Wtedy akcja nabiera tempa.
W taki stanie zostawię relacjonowanie fabuły książki, gdyż nie chcę popełnić grzechu śmiertelnego w opisie kryminału – nie chcę naprowadzać nikogo na rozwiązanie. A jest ono dosyć pomysłowe, jednak, tu stwierdzam z bólem serca, dosyć przewidywalne; jest jeden z najsłabszych punktów książki. Wprawdzie w połowie książki można typować mordercę (narracja jest wystarczająco sugestywna), jednak już trochę za połową można dostrzec wyraźne, a może – zbyt wyraźne, wskazówki potwierdzające właściwą teorię. Książka niestety na tym traci.
Mimo tej, pozornie dyskwalifikującej wady, jest to dobrze napisany kryminał. O ile pomysł na zbrodnię jest niezbyt oryginalny, to wykonanie – o wiele bardziej pomysłowe. Przemieszanie dziwnych, nieformalnych związków bohaterów, zderzanie innych charakterów w klatce narracji – te eksperymenty dodają książce niewątpliwego uroku. Co też ważne – nie jest to jednowątkowa narracja; pojawiają się liczne zawirowania mające na celu zmylenie czytelnika. Kluczowym elementem jest w praktyce święty krąg nad brzegiem morza...
Postaci pierwszoplanowe momentami delikatnie trącają sztampą, jednak w drugim planie przewijają się o wiele ciekawsze i bardziej złożone osobowości; w praktyce to stanowią znakomitą podbudowę zbudowanego w książce świata. Warto się skupić na historiach tych postaci – to one ubogacają i dodają niesamowitego smaku powieści. Powieści, skądinąd, kryminalnej.
Szlak kości jest ciekawym kryminałem, który nie broni się jednak w pełni przed cechami wypalonego już gatunku. Z jednej strony łączy elementy kryminałów skandynawskich z klasycznym kryminałem anglosaskim. Z drugiej – nie broni się w pełni przed zużytymi schematami; mimo tego postaci drugoplanowe znacznie podnoszą poziom fabuły. Opowieść czyta się dobrze – jedną z cech dobrego kryminału jest przecież wciągnięcie czytelnika (nie mówię tu o przypadku z opowiadania Tokarczuk) w świat zbrodni; cechę tę książka Elly Griffiths z pewnością posiada. A czy to jest dobry kryminał – nie mogę zaprzeczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz