wtorek, 3 maja 2011

David Nicholls - Jeden dzień



Historie miłosne zawsze były w modzie. Oszukiwanie przeznaczenia, igraszki z takowym i, oczywiście, cała masa kobiet złych i niedobrych – to wszak esencja powieści o najstarszym z uczuć. Jednak książka Davida Nichollsa traktuje ten nurt pisania nietypowo.
Głównych bohaterów – Emmy i Dextera, Dextera i Emmy – poznajemy w dzień po ukończeniu studiów w Edynburgu. Ona to lewicowa aktywistka; on – złoty chłopiec zamożnych rodziców. Razem, po spędzonej nocy, zaczynają zastanawiać się co dalej, a każde z osobna – żałuje, że zaczęło do rozmowy używać języka innego niż ciała. Zaczynają się martwić o przyszłość. O to, co będzie za rok, za dwa.
I w takim martwieniu poznajemy dalsze losy dwojga bohaterów – kolejne rozdziały, a jest ich dwadzieścia, są historią dosyć zawikłanych losów dwojga absolwentów. Dexter po studiach zaczyna podróżować po świecie, odwiedza egzotyczne kraje i tam kontynuuje swój żywot studencki. Emma realizuje się w pracy kelnerki i aktywności. W międzyczasie piszą do siebie listy, spotykają się w mniej lub bardziej typowych sytuacjach, wspominają siebie i kreują swoje obrazy we wspomnieniach. Żyją jak para nomadów, którzy mimo wielu związków wciąż czują dziwną wspólnotę dusz. Mimo przeciwności.
W książce ważna jest tytułowy jeden dzień. Tym jest 15 lipca (jednak słowo Grunwald nie pada w tekście ani razu) – to on jest momentem zamknięcia cyklu znajomości i dokonania podsumowania. Takim podsumowaniem jest sytuacja, w jakiej znajdują się bohaterowie w tym dniu – narrator tworzy kolejne rozdziały jako ę całego roku.
Dwadzieścia lat to spory fragment życia i jako taki jest tu przedstawiony. Zmiany, jakie zachodzą w życiu bohaterów są często niespodziewane – uświadamiają im, jak bardzo oddalili się od obrazów wymarzonych ja sprzed lat. Regularny rytm odcinków czasu sprzyja systematyzacji tego procesu.
Sama opowieść jest konsekwentnie (poza fragmentami listów) realizowana w trzeciej osobie – narrator wie wszystko o bohaterach, ale zarazem pozwala im mówić o sobie samych – takie delikatne wycofanie poza obręb akcji sprzyja jej autentyczności. Autentyczności nomadów, wciąż szukających miejsca w świecie; czekających, aż coś się zmieni, aż minie okres młodości i zacznie się czas dorosłości – woku tych kwestii głównie obraca się tekst. Co więcej – retrospektywy stają się ciekawym narzędziem poszerzającym czas poza piętnasty dzień siódmego miesiąca.
Tekst ciekawie broni się przed śmiesznością – autor wkłada w usta bohaterów formy samokrytyki – coś jest śmieszne, coś książkowe, coś melodramatyczne a coś po prostu bez sensu. Takie quasi-autotematyczne fragmenty stają się ostatnio coraz popularniejsze, jednak tu są one smaczkami dopełniającymi całości. Ponadto – osadzenie jej w pozimnowojennych realiach Wielkiej Brytanii wskazuje na rewolucję, jaką dokonała się za sprawą telewizji rolę mediów w życiu społecznym.
Jedyny zarzut, jaki można wystosować wobec tej książki to przesadna momentami ckliwość. I może przewidywalność, chociaż ta nie jest tu najważniejsza – nurt pisania o dwojgu ludziach płci przeciwnych nie zawsze broni się przed infantylizacją. Tutaj – nie do końca się to udaje, chociaż początek tej opowieści zapowiadał się gorzej – historia staje się wyraźnie ciekawsza w swojej drugiej połowie.
Jeden dzień jest książką dobrą. Warto ją wziąć w podróż, przeczytać na urlopie. Jest to lektura przyjemna i stosunkowo wszechstronna – zainteresowani psychologią znajdą w niej psychologię i socjologię, a czytelnik poszukujący ciekawej i dobrze napisanej historii znajdzie ją również. A bohaterowie – faktycznie – w jakiś sposób stają się bliżsi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz