W dobie wszechobecnej fejsbukizacji znalezienie informacji o kimś poza Internetem wydaje się być awykonalne. Marek Bieńczyk, człowiek słowa pisanego i przełożonego, podjął próbę wyklarowania swojego ja w sposób niezwykle klasyczny – na papierze.
Książka ta nie ma jednolitej narracji – jest to zbiór esejów o różnych, ważnych dla autora twarzach, które wiążą się z jego osobą. Kolejne postacie przezeń wymieniane miały większy lub mniejszy wpływ na jego życie, ale zawsze pozostawiły nieśmiertelny ślad spojrzenia w oczy. Poprzez lata swojego dzieciństwa i młodości stwarza opowieść o swoim życiu, dorastaniu; zahacza w tej formie o pisarstwo autobiograficzne, jednak naznaczone piętnem eseistycznym. Zbliża się w formie rozpamiętywania do Montaigne’a – stawia jedno doświadczenie w środku i obraca wszystko w około niego. Dokonuje tego eksperymentu by lepiej przedstawić siebie – pokazać, kim jest, co nim kierowało przy podejmowaniu decyzji. Czytając ma się wciąż nadzieję, że nie jest to żadne oszustwo, bo i z takim (wprawdzie pod koniec książki, ale jednak) spotkać się można. Kolejne rozdziały wydają się być następującymi po sobie kliknięciami lubię to pod wspomnieniami i dziedzinami, o które otarł się autor, osobami, z którymi współdzielił chwile – czy to czynnie, czy to biernie.
Książka ta jest również przesiąknięta bardzo francuskim pisarstwem Boya-Żeleńskiego, wielkiego polskiego eseisty. Pojawiają się w tekście bardzo luźne odwołania do tekstów kultury, które okazują się być jasne dla zaznajomionego z nimi; bez tej wiedzy okazują się być jedynie ozdobnikiem tekstu, który wcale nie zmniejsza jego wartości. Takim najważniejszym, moim zdaniem, odwołaniem w tej książce jest filozofia twarzy Levinasa. W jej myśl spojrzenie w oczy komukolwiek wiąże się ze wzbudzeniem w patrzącym poczucia wspólnoty, ale i pojęcia przekazu nie zabijaj, jaki płynie z tejże facjaty. Obecna jest w książce Bieńczyka taka łączność między dwoma parami oczu – opisuje on osoby, które w pewien sposób budowały z nim, jego myśleniem, jedność. Dlatego w tej książce pojawia się esej o byłym selekcjonerze reprezentacji polskiej, ale i o Kunderze, którego tłumaczył, nie zapominając do ciekawym podszywaniu się pod ofiarę ciężarówki (Barthes). Co ciekawe – w książce pojawia się tylko kilka przypisów, a ich znaczenie ciekawie rzutuje na samą treść – przypomina się tu sławetny, bo jedyny przypis w Drwalu Witkowskiego.
Sam opis książki jako papierowej wersji profilu na portalu społecznościowym jest bardzo trafiona – Bieńczyk nie spłyca niczego, drąży wielokrotnie bardzo głęboko i przedstawiając swoje relacje intelektualne (wspomina on o swoich mistrzach i kierujących jego myśl na konkretne tory) i osobiste odsłania się wobec czytelnika. W tym odkrywaniu siebie pojawia się wiele wątków związanych z kojarzonymi pisarzami (z którymi grał między innymi w piłkę), wraca do swojej relacji z ojcem i wspomina pierwsze fascynacje piłką nożną i tenisem. W tym autopisaniu pojawia się wiele wątków, które wręcz domagają się rozszerzenia – jego relacje rodzinne, aktualne zajęcia pozostają tajemnicą. Pod tym względem Książka twarzy okazuje się być bardzo sprawnie rozegranym rozpamiętywaniem życia polskiego tłumacza i eseisty. Rozegranym przez niego samego, gdyż wbrew pozorom nie jest to książka biograficzna. Ba, daleko jej nawet do quasi-biografii. Liczne wspominki autobiograficzne dają wrażenie pisania wyłącznie o sobie, jednak szybko się okazuje, że to, co pozornie miało być opisem konkretnego zachowania autora, jego przeżyć, okazuje się być jedynie powiązanym z większym zjawiskiem. W tym sposobie pisania zbliża się wyraźnie do serii łże-dzienników Konwickiego (chociażby Kalendarza i klepsydry).
Gdy pisze o piłce nożnej rozważa strefy wpływów drużyn warszawskich. Pisząc o tenisie – więcej uwagi poświęca innym i problemowi snobizacji tegoż. Bieńczyk sprawnie umyka jakiejkolwiek kategoryzacji – puszczając oko do czytelnika wystawia wielokrotnie na próbę czujność spragnionego autobiografizmu czytelnika wielokrotnie się wycofując z otwartej opowieści o sobie.
W ten sposób realizować się może zamysł książki – jest to profil, próba zaznaczenia swojej osoby w sieci powiązań z innymi osobami i zjawiskami; zaznaczenie swojego zainteresowania i uwagi poświęconej tymże. Kliknięcie lubię to. Jednak – tak jak w Internecie – nie o wszystkim trzeba mówić, zaznaczamy swoją obecność tylko w miejscach w których chcemy. Tako też czyni Bieńczyk. Nie mówi o wszystkim, wiele rzeczy (świadomie?) pomija. Tak jak i użytkownicy portali społecznościowych. Bo aluzji, jaką czyni tytuł książki chyba tłumaczyć nie trzeba.
W praktyce do tego sprowadzając wiele krótkich esejów, znawca melancholii lawiruje między kiczem przyznania się do niejakiej sympatii wobec sportu narodowego, a z drugiej strony – rozpamiętuje ze smutkiem nieszczęśliwy wypadek na jednej z francuskich ulic w którym zginął niejaki Roland.
Intertekstualność i niejednoznaczność treści skutecznie otwierają książkę na ponowną lekturę. Zarazem – Bieńczyk nie prowadzi czytelnika za rączkę; jedynie proponuje jakieś interpretacje, zaznacza niejednokrotnie (nie zawsze wprost) swój subiektywizm. W warstwie językowej Książka twarzy jest majstersztykiem – zdania są umiarkowanie potoczyste, z ogromną ilością polotu. Zarazem ich treść jest naszpikowana dodatkowymi znaczeniami; w opisie czegokolwiek autor rozsmakowuje się jak w dobrym winie – piękno opisywanych przedmiotów budzi niejednokrotnie w nim nieskrywany zachwyt, który chce on sobie przypomnieć i na nowo wzbudzić. Co również ciekawe –język jego jest przepełniony duchem Barthesa i Kundery. Chociaż… na ile jego tłumaczenia tych dwóch autorów są przesiąknięte tłumaczem? Takie pytanie rzuca jeden z rozdziałów, w którym Bińczyk tworzy glossę Fragmentów dyskursu miłosnego Barthesa.
Książka twarzy jest znakomitą autoopowieścią Marka Bieńczyka, jego fejsbukowym profilem w wersji papierowej. Napisana z ogromnym polotem, błyskotliwa i momentami przytłaczająca swoją intertekstualnością jest lekturą najwyższej próby – pełną nawiązań do dziedzin życia, z którymi miał do czynienia autor Melancholii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz