Co by było, gdyby na placu Teatralnym Kamil Baczyński nie wychylił w pewnym momencie głowy? Pewnie by przeżył jeden dzień. Albo i więcej. Może i wojnę. Jednak Orbitowski poszedł krok dalej i w stworzonym przez siebie alternatywnym świecie zabronił broni strzelać. Pierwszego sierpnia 1944 roku. Decyzja, brzemienna w skutkach, stworzyła szansę na zupełnie nową opowieść – o miłości, nienawiści i zamachu.
31 lipca dziewczynka spotyka nad brzegiem rzeki w warszawskich okolicach mężczyznę, który daje jej traszkę i spieszy się na spotkanie do Stolicy, którą opuszczają mieszkańcy. Zbliżają się wojska sowieckie, a wizja mieszkania w środku pola walki nie zapowiada się szczególnie ciekawie. Owy podróżnik wspak musi przekazać Basi Baczyńskiej pewną paczuszkę, której ona nie ma prawa otworzyć kiedykolwiek. Za dotrzymanie tego zobowiązania będzie otrzymywała sowitą nagrodę w złocie. Pani, od niedawna, Baczyńska przyjmuje tę, na pozór, niezobowiązującą ofertę od nieznajomego, który wydawał się jej jakby znajomy. Jednak nie wszystkie oferty okazują się być dobre… Ale o tym w dalszej części książki.
Nagle okazuje się, że Godzina W przeradza się ze strzelaniny w walkę na pięści, kolby, pałki i kamienie. W niektórych miejscach Warszawy Niemcy, nie mając już przewagi oręża, zostają wyparci, a Armia Czerwona wcześniej doń wkracza. I w ten sposób rodzi się mit Cudu Dnia Pierwszego...
Poznajemy Krzysztofa Baczyńskiego po kilku latach. Jako ojciec siedmioletniego syna i mąż Barbary zarabia na utrzymanie swoim pisaniem. Poznajemy go jako dziennikarza, który próbuje wczuć się w realia pracy na budowie. Jednak jego filigranowość i chorowitość nie ułatwiają tego zadania. Każde zaciągnięcie się papierosem powoduje spazmy kaszlu astmatyka, niewielka ilość, pochłanianej w przez towarzyszy pracy ogromnych ilościach wódki, działa na dziennikarza piorunująco. Krzyś, bo tak autor nazywa swojego bohatera w powieści, jest jednak nieszczęśliwy – przestaje czuć afekt do swojej wojennej żony, szuka metod zapełnienia tego braku.
A taka okazja pojawia się niespodzianie – Baczyński zadurza się w dziewczynie, którą poznaje w siedzibie Związku Literatów Polskich (skądinąd – na początku opisanego w ciekawy sposób szlaku upodlenia o którym wspomina między innymi Konwicki w Kalendarzu i klepsydrze). Dziewczynie, która okazuje się być pływaczką. I, co ważne, nie pozostaje obojętna na zaloty młodego, jeszcze, poety…
Pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa się przy lekturze Widm Orbitowskiego, prowadzi ku Jackowi Dukajowi. Jak swój kolega, tworzy alternatywną wersję świata, opisuje konsekwencje takiego stanu, ale i wpisuje w tę opowieść swoją koncepcję. Niedawno wydana książka autora Tracę ciepło okazuje się być w swojej warstwie fabularnej opowieścią o śmierci miłości, swoistym kompleksie Edypa, traceniu swojej tożsamości i szaleństwie w obliczu nieznanego. Przy konstruowaniu świata przedstawionego Orbitowski nie obawia się iść daleko – niemal cała opowieść stawia na głowie znany czytelnikom świat – Pałac Kultury powoli zaczyna się chwiać, ludzie znikać, kamienice się rozpadać.
Tworząc swoje postacie autor nie bał się sięgnąć po biografie pisarzy powojennych – wyraźne są tu ślady życiorysów Konwickiego i Różewicza. Ten pierwszy miał styczność z życiem na budowie (brał udział w budowie Nowej Huty; pojawia się też jako autor książki, z której stron Krzyś robi sobie improwizowany kieliszek na wódkę); drugi – pisał reportaże z Węgier o wspaniałym wysiłku ludu pracującego miast i wsi. Widać w opowieści tej świadomość sytuacji przeciętnego polskiego literata z przeszłością – wprawdzie pojawiają się jedynie echa konsekwencji tworzenia w czasie wojny, jednak sama ich obecność jest uzupełnieniem luki, jaka wytworzyła się w wyniku pozbycia się powstania warszawskiego.
Sam świat stworzony przez autora jest przedstawiony konsekwentnie – w lekturze nie wychodzi brak logiki w tworzeniu wywodu, czytając opisy wędrówek bohaterów po mieście Stołecznym łatwo skojarzyć, jak wyglądają teraz opisywane zaułki. W powieści Orbitowskiego – nie zawsze przyjemne.
Magiczność pojawiająca się na początku opowieści w dalszej jej części niemal zupełnie zanika. Zabieg ten daje się wytłumaczyć w prosty sposób – heroiczność czasów wojny zabija proza życia codziennego. A ona z kolei prowadzi do uśmiercenia tego, co niezwykłe w życiu. W wypadku pary, która dostała szansę przeżycia powstania – może to nie dziwić. Jednak w dalszej części książki następuje skomasowany atak realizmu magicznego i fantastyki. Ale o tym nie piszę – to naprawdę zmienia podejście do książki.
Mimo swojej pokaźnej objętości (niemal 600 stron) Widma Łukasza Orbitowskiego okazują się być świetną lekturą. Wciągają, nie nudzą, pozostają konsekwentne. Pozostaje mi tylko polecić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz