piątek, 24 sierpnia 2012

Ed Vulliamy - Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy.



Wydawnictwo Czarne mocno reportażem stoi - o tym świadczyć mogły chociażby tegoroczne nominacje do nagrody Kapuścińskiego. Tym razem przez Kurier Literacki przewija się kolejna tego typu pozycja wołowieckiego wydawnictwa – interesująca opowieść brytyjskiego dziennikarza o pograniczu Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Pogranicza, które dosłownie stoi w ogniu.
Ed Vulliamy podczas swoich podróży po nim miał okazję do zaobserwowania nietypowych zjawisk, które mają miejsce na obszarze o między drugim i trzecim co do wielkości państwem Ameryki Północnej.
Początek tej opowieści jest dosyć brutalny – z niemal foucaultowską skrupulatnością Vulliamy opisuje odnajdywane w miastach przygranicznych zwłoki. Skrupulatność przedstawienia – niemal naturalistyczna – może szokować niewprawionego czytelnika (podobnie jak lektura pierwszych rozdziałów Nadzorować i karać). Zarazem jest to ciekawe preludium do pozbawionej zdania autorskiego relacji z obszaru wojny pogranicznej. Wstęp również kreśli czytelnikowi obraz terenu Ameksyki jako jednego z najniebezpieczniejszych na świecie (ilość morderstw przerasta wszelkie wyobrażenia). Mimo iż oddaje to statystyka – informacja ta okazuje się być szalenie sugestywna i dosadna.
Brytyjski reporter opisuje kolejne aspekty świata wojny – zwraca uwagę na charakter przemytu, problemy społeczne jakie generuje prawo emigracyjne Stanów Zjednoczonych, ale i to, że gdyby nie bliskie sąsiedztwo jednego z największych konsumentów środków niedozwolonych na świecie w Meksyku byłoby o wiele bezpieczniej.
Bardzo istotnym elementem Ameksyki okazuje się być bardzo dokładna analiza społeczeństwa tego regionu – jego bolączek, zależności międzynarodowych rynków, jakie wpływają na niego, ale i spojrzenie na indywidualne dramaty będące papierkiem lakmusowym przemian dokonujących się (bądź nie) w społeczeństwie meksykańskim. Vulliamy spotyka się wielokrotnie z kobietami – widać w tym podejściu sporą rolę matek w walce o synów wciągniętych do gangów, ale i przewartościowanie, jakie dokonało się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w społeczeństwie (wejście na rynek legalnego kapitału zagranicznego, zmiana profilu zatrudnienia z męskiego na kobiecy).
Autor stara się być w swoim podejściu bezstronny i zachować dziennikarską powagę. Pojawia się nawet pod koniec książki przepełniona żalem uwaga dotycząca upadku poziomu uprawianego na świecie dziennikarstwa. Zwraca na uwagę na niechęć do podejmowania tematów trudnych i mogących nieść ze sobą niebezpieczeństwo. Autor stosuje tu bardzo ciekawy zabieg arystotelesowski – powiedzenie nie-w-prost jak to trudnym było sporządzenie owego tekstu. Biorąc pod uwagę realność konfliktów na granicy nie można nie dawać wiary, jednak taki zabieg może powodować pewien niesmak u uważnego czytelnika. Nie pojawiają się w książce odautorskie komentarze do sytuacji; unika on wartościowania, jednak z ust jego rozmówców często padają bardzo mocne sądy. Zwrócenie uwagi na tak niecodzienne problemy (pozornie) jak interesy mniejszości etnicznych (Indian, przez których rezerwat przebiega granica), prawa kobiet czy uwikłanie wielkich banków w dobie kryzysu w szemrane interesy z kartelami wskazuje na dobr orientacje autora w sytuacji regionu. Tworząc taki obraz, brytyjski dziennikarz zapełnia niemal cały obszar idei i terytorium Ameksyki – tereny pogranicza USA i Meksyku.
Ameksyka Eda Vulliamy'ego jest ciekawą syntezą dotyczącą sytuacji pogranicza państwa biednego i niemal bajecznie zamożnego. Pogranicza, na którego terenie wytwarzana jest swoista próżnia, która wciąż przyciąga ludzi i pieniądze – nie zawsze spod jasnej gwiazdy. Próżnia, która wciąga coraz to nowe ofiary i potrzebuje na ich miejsce coraz to nowych osób. Z pewnością godna uwagi pozycja, zwłaszcza w dobie kryzysu finansowego.

sobota, 18 sierpnia 2012

Mervyn Peake - Tytus Groan





Fantastyka ma to do siebie, że przyciąga rzesze ludzi spragnionych poznania świata innego od tego, w którym żyją. O ile samo stworzenie alternatywnego świata jest stosunkowo łatwe, to skonstruowanie mieszaniny elementów fantastycznych i historycznych może się okazać trudniejsze. Właśnie taki świat stwarza Peake w pierwszej z części swojej opowieści o Tytusie, 77. lordzie Gromenghast.
Nie bez przyczyny zaznaczam większą trudność stworzenia świata będącego syntezą kilku światów, w tym - historycznego. Rzadko bowiem takie uniwersa są spójne; pojawiać się w nich mogą sprzeczne informacje, niezgodności kulturowe, które czasami umykają przy pobieżnym spojrzeniu na problem. Tu - do niczego takiego nie dochodzi.
Tytus Groan okazuje się być książką osadzoną w realiach nieco nierzeczywistego zamku Gromenghast w bliżej niedookreślonym czasie i przestrzeni (która jest niedookreślona - ach, puryzm językowy...), jednak o wyraźnych średniowiecznych konotacjach. Z drugiej strony - postaci, ich problemy, relacje między nimi wydają się być nad wyraz współczesne (chociażby postać Steerpike’a, który wydawać się może postacią wyrwaną nagle z jakiejkolwiek korporacji). Postać chłopca kuchennego, który dzięki swojemu sprytowi i biegłości intelektualnej staje się nagle swoistą szarą eminencją na dworze lorda Gromenghast jest szalenie interesująca. Z jednej strony - nie pasuje do świata ustalonych zasad, honoru i średniowiecza. Z drugiej - okazuje się być doskonałą realizacją dworzanina który wchodzi w świat honoru z powodu hołdowania innym zasadom niż reszta dworu.
Wbrew tytułowi - książka wydawać się może opowieścią o pnięciu się do władzy Steerpike’a i o walce o władzę na dworze. Sama postać Tytusa Groana jest tu zmarginalizowana - w pierwszej części sagi jest on noworodkiem, a dopiero pod koniec opowieści jest opisywany jako osiemnastomiesięczny krnąbrny szkrab. Jest w tym widoczny zamysł autora dotyczący stworzenia pierwszego fragmentu opowieści w którym zarysowuje on relacje, z jakimi zetknąć się będzie musiał w swojej dalszej wędrówce po stronach książki 77. dziedzic tronu Gromenghast. Jako wyczekiwany syn ekscentrycznych rodziców (ojca będącego uzależnionym od narkotyków szaleńcem i matki - miłośniczki kotów i ptactwa powietrznego) trafia pod skrzydła starej opiekunki, która wychowała jego starsze siostry.
Ta część opowieści jest bardzo ciekawe skonstruowana - mimo pozornego wycofania postaci głównego bohatera poza obręb narracji wszystko, co dzieje się w tej opowieści dotyczy niemal bezpośrednio małego lorda. Rozgrywki o władze zainicjowane faktycznie przez Steerpike’a, pojawianie się mniej związanych z dworem postaci, czy też coraz wyraźniejsze w ostatnich rozdziałach tej książki podsycanie subtelnych antagonizmów międzyludzkich okazuje się być bardzo ciekawe, ale i buduje świat zależności i dysonansów w zamku Gromenghast. Zależności i dysonansów jakim czoła stawić ma Tytus w najbliższym czasie.
Wadą książki może być specyficzna narracja - z początku jest ona niezwykle męcząca, liczne i precyzyjne opisy postaw, zachowań i ruchów mogą bardzo skutecznie zrazić czytelnika. Jednak gdy poświęci się trochę czasu na zaznajomienie się z takim a nie innym sposobem tworzenia opowieści szybko zaczyna się dostrzegać wartkość fabuły i spory dynamizm zmian, do jakich dochodzi w opisywanym świecie. Bo wbrew pozorom dzieje się w nim sporo - przemiana wewnętrzna Fuksji, klarowanie się charakteru samego bohatera, wzajemne relacje pana i pani na tronie Gromenghast czy też sama postać Steerpike’a zapełniają z górą 500 stron pierwszej z czterech części opowieści w sposób szczelny i logiczny.
Z kolei przyrównywanie Peake’a do Tolkiena i Dickensa wydaje mi się być nieco na wyrost. Wprawdzie pojawia się wyraźna komplementarność świata przedstawionego (jak u Tolkiena) i swoiście rozumiany proces dojrzewania (jak u Dickensa), to jednak skupienie się autora na relacjach wewnątrz dworzan i przedstawienia ich jako szeroko rozumianej rodziny sprawia, że pierwszym skojarzeniem, jakie rodzić się może w głowie jest najbardziej znana saga rodzinna – Buddenbrookowie Tomasza Manna. Widać też w całym zamyśle opowieści wyraźne nawiązania do niej (chociażby postać małego chłopca, który jest od początku dziwną zapowiedzią upadku rodu).
Sama fantastyczność opowieści jest wybitnie niefantastyczna - stwarza to niepowtarzalną okazję do wypróbowania kojarzonych ze współczesnością relacji (chociażby zdrady małżeńskiej) w czasach, z którymi takie zachowania nie są łączone. Tytus Groan jest opowieścią bardziej historyczną niż fantastyczną w warstwie kontekstowej, jednak w obszarze przedstawienia (krajobrazy, budowle, rozlokowanie elementów świata, relacji honorowych) - jest to czysta powieść fantasy. I takie łączenie staje się niezwykle mocnym elementem tejże książki.
Tytus Groan jest powieścią nad wyraz udaną - skutecznie rysuje świat, w jakim miejsce będą miały wydarzenia następnych trzech części opowieści, ale też tworzy zwartą i zamkniętą w obszarze kilkuset stron opowieść, która z powodzeniem może służyć jako oddzielna, jednak nie do końca rozwinięta opowieść. Jednak traktowana jako rozbudowane preludium historii dochodzenia do władzy książka ta spełnia swoje zadanie znakomicie rysując zależności, które będą utrudniały i ułatwiały tytułowemu bohaterowi życie władcy.  

czwartek, 16 sierpnia 2012

Oriana Fallaci - Wywiad z historią



Tradycja przeprowadzania wywiadów w których dąży się do jakiegoś określonego celu nie jest czymś zbyt starym. Poszukiwanie pęknięć w opowieści rozmówcy, drążenie tematu, wyłapywanie sprzeczności w wypowiedziach, dowodzenie swojej tezy – takie metody w swoich rozmowach stosowała Oriana Fallaci – jedna z najbardziej znanych dziennikarek świata; dziennikarka, której zebrane wywiady przypomniał niedawno Świat Książki.
Fallaci zasłynęła jako wymagająca partnerka rozmów z politykami o poszlakowanej opinii. Jej cykl wywiadów powiązanych z wojną wietnamską jest tego najlepszym przykładem. Książka ta rozpoczyna się od kilku wywiadów z ludźmi zamieszanymi w tenże konflikt. Pierwszym wywiadem, jaki został umieszczony w książce, jest ten z Henrym Kissingerem – amerykańskim strategiem, sekretarzem stanu i doradcą JFK. Fallaci rozmawiając z nim zadaje mu podchwytliwe pytania, często powołuje się na wypowiedzi jego oponentów politycznych stawiając go tym samym w krzyżowym ogniu jego własnych słów i komentarzy dotyczących jego postępowania..
Nie dziwi zatem umieszczenie tej rozmowy na początku zbioru – przedstawia ona w przejrzysty sposób to, jak pracuje Fallaci; jej podejście do rozmówcy, uzależnianie odpowiedzi swojego rozmówcy od pytań jakie chce ona zadać, a nie od wolnej jego woli.
Każdy z wywiadów jest poprzedzony dosyć sugestywnym wstępem autorstwa Fallaci, w którym przedstawia ona postać, z którą rozmawia, okoliczności przeprowadzenia wywiadu i swój własny pogląd na rozmówcę. Sugestywność wielu tych wstępów utrudnia bezstronny odbiór wypowiedzi ludzi historii – elastyczność języka włoskiej dziennikarki znacząco wpływa na czytelnika. W sposób przez autorkę zamierzony, ma się rozumieć. Stosuje ona chwyty, które dzisiaj można by spokojnie zaliczyć do nagannych moralnie, jeśli mówimy o sposób prowadzenia wywiadu, jednak w wykonaniu Fallaci te metody okazują się być wystarczająco ugładzone i okraszone intelektem, że potencjalny ładunek niestosowności jest redukowany niemal do zera.
W wywiadach, a zwłaszcza we wstępach do nich, klaruje się dosyć wyraźnie postać włoskiej dziennikarki – kobiety zdecydowanej, po trosze wojującej feministki, darzącej ogromnym dystansem większość populacji mężczyzn przy władzy. Rozmawiając stosuje często pokrętne strategie polegające na chwilowym wycofaniu się z ofensywy słownej, by po kilku chwilach dokonać niemal druzgocącego ataku intelektualnego na swojego oponenta. Sugestywność dziennikarki bywa przytłaczająca dla czytelnika – często można mieć wrażenie, że oczekuje ona od rozmówców określonych odpowiedzi i za pomocą pytań urabia ich tak, by ci odpowiedzieli w pożądany sposób. Takie podejście do dziennikarstwa nawet dzisiaj uchodzi za wątpliwe moralnie, jednak Fallaci nie spotykała się z ostracyzmem środowiskowym z tego powodu. Prawdopodobnie dzięki charyzmie i naturalnemu talentowi do wydobywania z rozmówców informacji, których ci niekoniecznie chcieli ujawniać (nie wszystkie wywiady w tej książce miały pełną akredytację).
Sam dobór wywiadów nie jest bezdyskusyjny – nie pojawia się wśród rozmów sławny w Polsce wywiad Włoszki z Lechem Wałęsą – mocno podkreślany w zapowiadanym filmie o liderze Solidarności. Trudno też się oprzeć wrażeniu, że zebrane w tej książce rozmowy krążą woku największych problemów ekonimiczno-militarnych ostatnich dekad XX wieku. Gdy dostrzeże się to założenie – wybór staje się zrozumiały.
Fallaci została zapamiętana też jako islamofobka dzięki swojemu niesławnemu tekstowi o Islamie napisanym w kilka dni po zamachach z 11 września. W książce widać już klarujące się podobne tezy wplatane w pytania i komentarze, jednak ich nasilenie nie było aż tak duże.
Wywiady Oriany Fallaci przedstawiają niedościgniony dla wielu dziennikarzy wzorzec pisania i rozmowy. Przy tym nie są pozbawione charakteru i, wręcz literackiego, ja autorki, które objawia się zwłaszcza w notatkach wstępnych do rozmów. Wywiady są mimo wszystko wymagające wobec czytelnika – podstawowa orientacja w wydarzeniach historycznych nie jest przy ich lekturze zbędną – nie wszystkie informacje znajdują się we wstępach do wywiadów. 

piątek, 10 sierpnia 2012

Krzysztof Varga – Trociny



Narzekanie na świat jest jedną z dyscyplin narodowych Polaków. Spojrzenie na życie codzienne przepełnione goryczą i smutkiem jest czymś, co przepełnia najnowszą książkę Krzysztofa Vargi – felietonisty Dużego Formatu i cenionego pisarza. Jednak na ile jest narzekanie to składne?
Można stwierdzić, że tak. Znana technika strumienia świadomości, zastosowana przez polskiego autora, okazuje się być funkcjonalna dla tej powieści. Początek i koniec wydarzeń opisanych w czasie teraźniejszym ma miejsce w pociągu jadącym z Poznania do Wrocławia; co ważne – pociągu opóźnionym znacznie. Opowiadający w utworze jest korporacyjnym komiwojażerem, wysłannikiem wielkiej firmy w sprawach domówionych, a potrzebujących ustnej akceptacji ze strony przedstawicieli drugiej, miejscowej organizacji.
Bohater wylewa swoje żale na cały otaczający go świat, relacje, jakie on wytwarza, ale i na ludzi, z którymi musi współpracować, ale zaczyna od smutnego spojrzenia na stan polskich kolei. Analizuje dokładnie swoje pochodzenie i przerzuca je na niemal wszystkich ludzi z którymi obcuje w pracy i na ulicy.
Jako pięćdziesięcioletni Warszawiak w drugim pokoleniu traktuje siebie jako reprezentatywny przykład przemian społecznych, jakie dokonały się w ciągu ostatnich dwóch dekad w nadwiślańskim kraju. Wspomniany czas teraźniejszy wzbudza w narratorze niemal niekontrolowany ciąg luźno ze sobą związanych refleksji – związanych z jego zawodem (przedstawiciela korporacji w innych miastach), czy też z jego pochodzeniem. Sam siebie widzi jako dziwną odrośl rodziny przyjezdnej z jednej z mazowieckich wsi – ludzi mimo wszystko związanych z ziemią (co manifestowali przez cotygodniowe przyjazdy na zakupioną działkę za miastem). Sam czując się od nich lepszy (poprzez słuchanie muzyki klasycznej, nie poddawanie się modom sportowym czy odżegnywanie się od kultu siły fizycznej) unika kontaktu z rodzicami – niedzielne obiady postrzega jako nieprzyjemny obowiązek. Powiązany w jakiś sposób z wyrzutami rodziców dotyczącymi jego życia prywatnego – bohater jest rozwodnikiem, jak to określa – kolejnym szczęśliwie zakochanym studentem, którego miłość wypaliła; jak się okazuje – równie szybko, jak wypalić się może dyplom.
Książce odmówić nie można maestrii słownej – strumień świadomości jest niezwykle płynny i dynamiczny, nie ma w nim przestojów, a przechodzenie między tematami rozmyślań bohatera jest niezauważalne. W warstwie treści tekst okazuje się być przelewającą się czarą goryczy, pełną czarnej żółci i skrywanej agresji do świata. Narzekając na cały świat nie robi z nim nic, co mogłoby go zmienić. W pewnym momencie dywagacje te stają się wręcz nieznośne – utrudniają ciągłą lekturę tekstu (charakterystyczną dla konstrukcji strumienia świadomości). Niektóre z tych wywodów dotykają tylko powierzchni problemu i stają się małostkowe; widać w nich próbę do spojrzenia na świat w kategoriach czarno-białych.
Również utrzymanie bezimienności bohatera jest ciekawym zabiegiem – dodaje on drażniącej uniwersalności. Co więcej – imię jego, nawet gdy się pojawia, jest niepewne – niektórzy nazywają go Augustyn, inni – Piotr. Ciekawe jest to, że te są to imiona znaczące (Piotr – skała, Augustyn – (należący do Augusta, kogoś wielkiego). I pojawiają się tylko dwa razy. Po raz pierwszy narrator sam podkreśla, że nadane mu imię jest pospolite (potem do niego nie wraca przez długi czas), a to, które przyjął na bierzmowaniu miało go jakoś wyróżniać.
Na wspomnienie morderstwa na wyspie Utoja bohater wzdycha z dziwnym zachwytem, gdyż widzi w tym zdarzeniu coś, co może obudzić ludzkość ze snu wygody i samozadowolenia. Widać w jego postawie silny, nietzscheański apollinizm, który przenika się z pretensjonalnością osoby, której głównym orężem w walce z ludzką bezmyślnością jest wymyślanie innym. Oczywiście – tylko w myślach; bohater sam przyznaje się do tego, że jest zbyt słaby, aby się przełamać i w końcu wylać swoje żale.
Patrząc w ten sposób na tę powieść można odnieść wrażenie, że jest ona formą terapii – przyznania się przed samym sobą, że ma się konkretne zarzuty wobec świata. Z drugiej strony – te zarzuty zaczynają napędzać siebie same; w połowie książki czytelnik może złapać się na tym, że początek tej opowieści ma swoje miejsce w opóźnionym pociągu, a cały opisywany świat jest skupiony w obszarze rozbudowanych retrospekcji. Co więcej – w pewnym momencie drażnić zaczyna zachwyt własnymi słowami u narratora – rozsmakowuje się on w tym, co pisze (mówi), często w sposób drażniący dla czytelnika. Do tego jakiekolwiek dialogi pojawiające się w tekście są wprowadzone w bryłę tekstu, często nie przedzielane nawet znakami przestankowymi. Wymaga to uwagi czytelnika, jednak w pewnym momencie powoduje zbyt głośny (zamierzony?) zgrzyt wewnątrz tekstu.
Nietrudnym skojarzeniem, jakie się nasuwa się przy lekturze książki, jest postać pewnego niewysokiego, austryjackiego kaprala, którego następnym krokiem po wylaniu swoich żalów na papier było wprowadzenie ich w czyn. Niemniej – jest to swobodne skojarzenie. Również postacie, jakie pojawiają się w tej historii budzą skojarzenia z innymi tekstami – chociażby Kamil, współpracownik bohatera, jest żywcem wyrwany z jednej z książek Orhana Pamuka. Co więcej – narzekanie, jakiego dopuszcza się autor przypomina to z tekstów Houellebecq'a. Nie jest to zatem nic odkrywczego, jednak język, jakim jest ta opowieść spisana nie pozwala przejść koło niej obojętnie.
Trociny są w warstwie językowej majstersztykiem – powieść ta jest pisana z rzadko spotykanym rozmysłem. Z drugiej strony staje się ona męcząca; gorycz z niej płynąca potrafi skutecznie uprzykrzyć życie wnikliwemu i empatycznemu czytelnikowi. Wiele wątków przez bohatera poruszanych jest potraktowana powierzchownie, bez spojrzenia na źródło problemu. Nowa powieść Krzysztofa Vargi jest książką dla ludzi wytrwałych, niekoniecznie socjopatów, jak głosi dopisek na czwartej stronie okładki.  

Orhan Pamuk - Inne kolory



Noblistów się nie krytykuje – pisze się na ich cześć peany, zachwyca się słowami przez nich napisanymi, wzoruje się na fabułach nagrodzonych powieści. Taki brak zdystansowania do dokonań pisarzy z literackiego Parnasu często skutkuje ślepym zachwytem w obliczu nagrody nadanej przez znane i mądre głowy. Jednak otwarty, humanistyczny (Montaigne’owski, rzekło by się) kontakt z dziełami noblistów może dać bardzo pozytywny efekt – poznajemy kunszt i piękno opowieści zawartych w słowach. Na takie doświadczenie otwierać może czytelnika książka tureckiego pisarza Orhana Pamuka Inne kolory.
Na wstępie należy zaznaczyć, że nie jest to książka fabularna ale zbiór esejów, felietonów, skrawków notatek, wspomnień i wywiadów, zakończony quasi-autobiograficznym opowiadaniem i przemówieniem wygłoszonym w Sztokholmie po otrzymaniu nagrody imienia wynalazcy dynamitu. Książka staje się przez to swoistym silva rerum – lasem rzeczy, gdyż gatunek eseju jest tak rozciągliwy, że mieszczą się w nim i posłowia poczynione w samolocie i graniczące z beletrystyką wspomnienia dotyczące wydarzeń minionych. Jedynym, wyraźnie dosyć dostrzeganym, wspólnym mianownikiem wszystkich tych tekstów jest twórczość Pamuka – czy to, co wpłynęło bezpośrednio na proces twórczy, czy to, co wpłynęło na niego jako autora, syna, brata, Turka czy obywatela.
W tym obszarze znajduje się wiele zapisków z podróży i dopowiedzeń (glos) dotyczących fascynacji literaturą (tu widać ogromny wpływ, do jakiego się przyznaje, a jaki miała na niego literatura rosyjska, niemiecka i francuska w osobach Tołstoja, Dostojewskiego, Manna i Montaigne’a). W tych tekstach przybliża czytelnikom swój szacunek do pisarzy w krajach upolitycznionych; ich obecność w tym zbiorze i otwarte przyznanie się do wpływu, jaki mieli oni na teksty noblisty może wskazywać na zbliżoną sytuację obywatelską, z jaką mieli okazję się zmierzyć mistrzowie i uczeń. W tekstach pojawia się wiele komentarzy do znanych utworów pisarza – wspomina o okolicznościach powstania, kontekście historycznym i politycznym (który też nie był bez znaczenia) książek.
Pamuk wielokrotnie wspomina o próbach wpłynięcia na jego twórczość ze strony władz i opozycji, ale i o kontrowersyjnej wypowiedzi na temat czystek etnicznych w pierwszych dekadach XX wieku, jakie dokonały się na ulicach Stambułu (ongi – Konstantynopola), a które ściągnęły na niego proces (jak wspomina – jeden z wielu).
Co ciekawe – wspomina też o (niepojętej w naszym kraju) otwartej reakcji obywateli na słowa pisarza – wiece i ostracyzm medialny nie są częstymi w Europie formami wyrażania swojej dezaprobaty wobec osoby pisarza (z powodu słów Miłosza o swojej wstydliwości z powodu bycia Polakiem nikt nie wychodził na ulice).
Teksty, często krótkie, odsłaniają proces twórczy – Pamuk zaprasza czytelników do swojej kuchni pisarskiej, którą jest pokój z setkami książek, a w którym tworzy (lub, jak to określa sam autor – pracuje). Wielokrotnie odsłania się on jako ojciec rodziny, człowiek uwikłany w relacje ze swoimi rodzicami i bratem. Stosunkuje się do biografizmu, jaki stosuje w pisanych opowieściach; nie odżegnuje się od stosowania fragmentów wyjętych ze swojego życia, ale przeczy dokładnemu przystosowywaniu historii z życia na potrzeby tych w książkach.
W zbiorze tekstów widoczna jest pewna dojrzałość, której nie da się dostrzec w tekstach młodszych autorów. Płynie z nich często mądrość charakterystyczna dla osób, które doszły do pewnego wieku i przeszły swoje w życiu. Nie ma w tych opowieściach zadęcia, jest ogromna ilość szczerości, pozbawiona fałszywej skromności, ale nacechowana przez przyznawanie się do pewnego wyrobienia. W ostatnim tekście w zbiorze (wygłoszonym w Sztokholmie) stwierdza, że literatura jest pisaniem o tym, co wszyscy wiedzą, ale nie pamiętają o tym. Widać to w tym zbiorze – jest on przepełniony pozornie prostą zadumą nad wieloma, niemal oczywistymi rzeczami takimi jak twórczość, lektura, humanizm, relacje z innymi, jednak okraszona jest nie silącą się na mądrość i dydaktykę zadumą; zadumą, która jest raczej zaproszeniem do współpracy niż wykładem wygłaszanym ex catedra.
W swojej lekturze tekstów jest w połowie drogi między Kunderą i jego otwartością na obcowanie z tekstem a Montaigne’m, od którego Pamuk wziął radość z lektury i poznawania czegoś nowego, rozsmakowywania się w tekście. Jest to humanistyczny sposób obcowania z dziełem, otwarty na to, co niesie ono w sobie, a nie za sobą; dostrzeganie współbrzmień i rzeczy niedopowiedzianych, a ukrytych w pewien sposób w tekście. Właśnie taka lektura pozbawia Pamuka z wszelkich zbędnych naleciałości teoretycznoliterackich – mimo wielokrotnie stosowanej terminologii bachtinowskiej, barthesowskiej czy też lacanowskiej nie pojawiają się w tekstach wywody będące podbudową pod ich tezy. Noblista pokazuje w ten sposób jak daleko od zbędnego przegadania powinna być literatura. Zbliża się tym samym do pomysłu Rymkiewicza, który twierdzi, że jedynie umysł młody i nieukształtowany potrzebuje metodologii by wdrożyć się w jakąś pracę; umysł dojrzały i stateczny sam wypracowuje swoje metody działania i według nich postępuje w wolności. W przypadku Pamuka widać niemal wzorcową realizację tego postulatu; niemniej – jest on niezwykle humanistyczny w swoim pisaniu. A brak jakiegokolwiek zadęcia ułatwia traktowanie go bardziej jako przyjacielskiego wujka niż złowrogiego belfra. Również jego słowa, pięknie ubierające świat w obrazy, są najwyższej miary – wywody są przejrzyste i zrozumiałe. A to nie jest częste u pisarzy.
Sama konstrukcja zbioru jest przemyślana – podzielony on jest na różnego rodzaju refleksje (czy to dotyczące literatury, czy też samego pisania albo podróży i spotkań z ludźmi), a furtką zamykającą wszystko jest wspomniany już tekst przemówienia wygłoszony na uroczystości wręczenia literackiej nagrody Nobla. W nim też zamyka się wiele twierdzeń, które wyraźnie konstruują jego spojrzenie na literaturę i jej tworzenie.
Inne kolory są zbiorem wielce zacnym i interesującym – nie lada gratką dla miłośników stambulskiego pisarza, jednak przydatną też jako podręcznik dobrego czytania i pisania. Błyskotliwa, mądra i pozbawiona zadęcia – tak można ją chyba podsumować. Z pewnością godna uwagi pozycja.