piątek, 10 sierpnia 2012

Krzysztof Varga – Trociny



Narzekanie na świat jest jedną z dyscyplin narodowych Polaków. Spojrzenie na życie codzienne przepełnione goryczą i smutkiem jest czymś, co przepełnia najnowszą książkę Krzysztofa Vargi – felietonisty Dużego Formatu i cenionego pisarza. Jednak na ile jest narzekanie to składne?
Można stwierdzić, że tak. Znana technika strumienia świadomości, zastosowana przez polskiego autora, okazuje się być funkcjonalna dla tej powieści. Początek i koniec wydarzeń opisanych w czasie teraźniejszym ma miejsce w pociągu jadącym z Poznania do Wrocławia; co ważne – pociągu opóźnionym znacznie. Opowiadający w utworze jest korporacyjnym komiwojażerem, wysłannikiem wielkiej firmy w sprawach domówionych, a potrzebujących ustnej akceptacji ze strony przedstawicieli drugiej, miejscowej organizacji.
Bohater wylewa swoje żale na cały otaczający go świat, relacje, jakie on wytwarza, ale i na ludzi, z którymi musi współpracować, ale zaczyna od smutnego spojrzenia na stan polskich kolei. Analizuje dokładnie swoje pochodzenie i przerzuca je na niemal wszystkich ludzi z którymi obcuje w pracy i na ulicy.
Jako pięćdziesięcioletni Warszawiak w drugim pokoleniu traktuje siebie jako reprezentatywny przykład przemian społecznych, jakie dokonały się w ciągu ostatnich dwóch dekad w nadwiślańskim kraju. Wspomniany czas teraźniejszy wzbudza w narratorze niemal niekontrolowany ciąg luźno ze sobą związanych refleksji – związanych z jego zawodem (przedstawiciela korporacji w innych miastach), czy też z jego pochodzeniem. Sam siebie widzi jako dziwną odrośl rodziny przyjezdnej z jednej z mazowieckich wsi – ludzi mimo wszystko związanych z ziemią (co manifestowali przez cotygodniowe przyjazdy na zakupioną działkę za miastem). Sam czując się od nich lepszy (poprzez słuchanie muzyki klasycznej, nie poddawanie się modom sportowym czy odżegnywanie się od kultu siły fizycznej) unika kontaktu z rodzicami – niedzielne obiady postrzega jako nieprzyjemny obowiązek. Powiązany w jakiś sposób z wyrzutami rodziców dotyczącymi jego życia prywatnego – bohater jest rozwodnikiem, jak to określa – kolejnym szczęśliwie zakochanym studentem, którego miłość wypaliła; jak się okazuje – równie szybko, jak wypalić się może dyplom.
Książce odmówić nie można maestrii słownej – strumień świadomości jest niezwykle płynny i dynamiczny, nie ma w nim przestojów, a przechodzenie między tematami rozmyślań bohatera jest niezauważalne. W warstwie treści tekst okazuje się być przelewającą się czarą goryczy, pełną czarnej żółci i skrywanej agresji do świata. Narzekając na cały świat nie robi z nim nic, co mogłoby go zmienić. W pewnym momencie dywagacje te stają się wręcz nieznośne – utrudniają ciągłą lekturę tekstu (charakterystyczną dla konstrukcji strumienia świadomości). Niektóre z tych wywodów dotykają tylko powierzchni problemu i stają się małostkowe; widać w nich próbę do spojrzenia na świat w kategoriach czarno-białych.
Również utrzymanie bezimienności bohatera jest ciekawym zabiegiem – dodaje on drażniącej uniwersalności. Co więcej – imię jego, nawet gdy się pojawia, jest niepewne – niektórzy nazywają go Augustyn, inni – Piotr. Ciekawe jest to, że te są to imiona znaczące (Piotr – skała, Augustyn – (należący do Augusta, kogoś wielkiego). I pojawiają się tylko dwa razy. Po raz pierwszy narrator sam podkreśla, że nadane mu imię jest pospolite (potem do niego nie wraca przez długi czas), a to, które przyjął na bierzmowaniu miało go jakoś wyróżniać.
Na wspomnienie morderstwa na wyspie Utoja bohater wzdycha z dziwnym zachwytem, gdyż widzi w tym zdarzeniu coś, co może obudzić ludzkość ze snu wygody i samozadowolenia. Widać w jego postawie silny, nietzscheański apollinizm, który przenika się z pretensjonalnością osoby, której głównym orężem w walce z ludzką bezmyślnością jest wymyślanie innym. Oczywiście – tylko w myślach; bohater sam przyznaje się do tego, że jest zbyt słaby, aby się przełamać i w końcu wylać swoje żale.
Patrząc w ten sposób na tę powieść można odnieść wrażenie, że jest ona formą terapii – przyznania się przed samym sobą, że ma się konkretne zarzuty wobec świata. Z drugiej strony – te zarzuty zaczynają napędzać siebie same; w połowie książki czytelnik może złapać się na tym, że początek tej opowieści ma swoje miejsce w opóźnionym pociągu, a cały opisywany świat jest skupiony w obszarze rozbudowanych retrospekcji. Co więcej – w pewnym momencie drażnić zaczyna zachwyt własnymi słowami u narratora – rozsmakowuje się on w tym, co pisze (mówi), często w sposób drażniący dla czytelnika. Do tego jakiekolwiek dialogi pojawiające się w tekście są wprowadzone w bryłę tekstu, często nie przedzielane nawet znakami przestankowymi. Wymaga to uwagi czytelnika, jednak w pewnym momencie powoduje zbyt głośny (zamierzony?) zgrzyt wewnątrz tekstu.
Nietrudnym skojarzeniem, jakie się nasuwa się przy lekturze książki, jest postać pewnego niewysokiego, austryjackiego kaprala, którego następnym krokiem po wylaniu swoich żalów na papier było wprowadzenie ich w czyn. Niemniej – jest to swobodne skojarzenie. Również postacie, jakie pojawiają się w tej historii budzą skojarzenia z innymi tekstami – chociażby Kamil, współpracownik bohatera, jest żywcem wyrwany z jednej z książek Orhana Pamuka. Co więcej – narzekanie, jakiego dopuszcza się autor przypomina to z tekstów Houellebecq'a. Nie jest to zatem nic odkrywczego, jednak język, jakim jest ta opowieść spisana nie pozwala przejść koło niej obojętnie.
Trociny są w warstwie językowej majstersztykiem – powieść ta jest pisana z rzadko spotykanym rozmysłem. Z drugiej strony staje się ona męcząca; gorycz z niej płynąca potrafi skutecznie uprzykrzyć życie wnikliwemu i empatycznemu czytelnikowi. Wiele wątków przez bohatera poruszanych jest potraktowana powierzchownie, bez spojrzenia na źródło problemu. Nowa powieść Krzysztofa Vargi jest książką dla ludzi wytrwałych, niekoniecznie socjopatów, jak głosi dopisek na czwartej stronie okładki.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz