niedziela, 22 stycznia 2012

Ludzka miłość – Andreï Makine


W krytyce literackiej i socjologii został ostatnio ukuty termin dyskursu postkolonialnego. Jest to dosyć ciekawe zjawisko, mając swoje korzenie w romantycznym odkrywaniu literatur krajów innych niż europejskie. Kieruje ono spojrzenie czytelników ku lądom do tej pory odrzucanym i traktowanym jako kolonie bez praw do tworzenia. Niedawno wydana Ludzka miłość wpisuje się z jednej strony w ten dyskurs; z drugiej – poddaje go brutalnej ocenie. Negatywnej ocenie.

Ludzka miłość jest historią Eliasza – czarnego rewolucjonisty, przez wiele lat walczącego o wolność w różnych rejonach świata. Człowieka, który z odrzuconego przez białych mieszkańca kolonii belgijskiej zamienia się w głosiciela nowiny rewolucyjnej.
Historia ta nie jest jednak opisana jednoznacznie. Ludzka miłość jest bowiem opowieścią w opowieści – Eliasza poznajemy dzięki Rosjaninowi, który spotyka go w więzieniu; to dzięki niemu czytelnik poznaje głównego bohatera.
Te dwie narracje przenikają się niemal niepostrzeżenie – momenty pierwszoosobowej opowieści odnoszą się do narratora – to z nich poznajemy dzieje relacji z czarnym rewolucjonistą. Opowieść trzecioosobowa odnosi się wyłącznie Eliasza – jest to klasyczna opowieść o kimś. Mimo wyraźnej spójności obu tych sposobów mówienia, książka jest wyraźnie przez nie dzielona. Fakty pojawiające się w obu narracjach są identyczne, jednak różnice w ich opisie otwierają w jakiś sposób podwoje dziwnej znajomości dwóch mężczyzn zamkniętych kiedyś w jednej celi.
Opowieść o Eliaszu Almeidzie okazuje się być opowieścią straszną, pełną bólu i traumy. Jego ojciec, zawodowy rewolucjonista, działa w ruchu przeciwnym kolonializmowi. Nie uchodzi to bez ingerencji władz, które szybko zaczynają się interesować żoną ukrywającego się działacza; zostaje ona porwana i wypuszczona z więzienia tylko po to, by w jego murach nie doszło do kolejnego zgonu. Kilkuletni wtedy Eliasz widzi absurd sytuacji i brutalne odczłowieczenie więźniów jakiego efekty dostrzega na przykładzie matki. Po jej śmierci trafia on do przyklasztornej szkoły, która daje mu nadzieję na wyrwanie się z utartego podziału na białych, którzy mogą poruszać się wszędzie, i czarnych, którzy mają zakaz wchodzenia do miast białych. Wielokrotnie pojawia się w nim nadzieja, że może jest to szansa na to, by kolor jego skóry chociaż zbliżył go do bycia metysem.
Wraz z pobieraniem nauk wzrasta jego świadomość społeczna – zaczytuje się jako dwunastolatek w Marksie i włada pięcioma językami. Po kilku latach trafia na Kubę gdzie uczestniczy w budowaniu nowego systemu i po raz kolejny przekonuje się, jak wielką farsą są głoszone przez natchnionych rewolucjonistów tezy.
Największym zwrotem w jego życiu okazuje się pobyt w Moskwie. Mimo panującego tam chłodu i braku tolerancji dla jego koloru skóry czuje się tam dobrze za sprawą Anny – kobiety, którą poznaje przypadkiem, a którą pokocha od pierwszego wejrzenia. To dzięki niej pozna łagry i ludzi, którzy zostali naznaczeni ich piętnem; ona też nauczy go miłości do drugiego człowieka.
Trudno nie mówić o Ludzkiej miłości jako o prozie rozliczeniowej: z komunizmem, kolonializmem, rasizmem, białym człowiekiem i pozornością akcji pomocy Afryce. Opowieść ta dotyka każdego z tych problemów i opisuje go w wolny od oceniania sposób – jeżeli jednak pojawiają się takie, to dotyczą postaw konkretnych osób (na przykład belgijskiej dziennikarki na Kubie), przez co stają się wolne od subiektywizmu osoby dotkniętej przez historię.
Właśnie w takich opisach – zimnych, niemal pozbawionych emocji, często z perspektywy dziecka – objawia się cały horror życia Eliasza. Począwszy od najmłodszych lat widział on terror wojny nie rozumiejąc go – z wiekiem zaczynał go rozumieć, jednak młodość nauczyła go oswajać to przerażenie. Sposób pisania Makine'a jest zbliżony do dziewiętnastowiecznych pisarzy naturalistycznych – język jest szalenie przejrzysty, niemal wyprany z emocji; opisy, nawet najbardziej brutalnych scen pozostają wolne od emocji. Jednak obserwacje, jakie przekazuje czytelnikom pierwszoosobowy narrator są mniej łagodne w ocenie – staje się on krytycznym do bólu lustratorem interesów białych w Afryce, ale i pozorów, jakimi pokryte są postacie czarnych orędowników sprawy swego ludu. Mówi o wybielaniu poprzez zachowanie, jakiego dokonują niektórzy działacze międzynarodowi, którzy nie chcąc niczym się różnić od swoich kolonialnych kolegów chcą ich dogonić w cenach garniturów. Pisze i o utrwalaniu stereotypów i o hipokryzji. Nie boi się osądów – tu właśnie przebiega najwyraźniejsza klauzula między historiami związanymi bezpośrednio z Eliaszem a opowieścią narratora.
Ludzka miłość traktuje o jednym z największych problemów XX wieku – postkolonializmie; traktuje jednak w sposób ciekawy. Autor dostrzega w każdej rewolucji pragnienie poprawy losu, jednak też jest świadomy słabości ludzkiej natury. Właśnie ta ludzka miłość jest czymś, co przyświeca przez całe życie Eliaszowi – kochającemu ludzi mimo wszystko. Można też za oczywiste uznać, że nadanie bohaterowi imienia starotestamentalnego proroka nie jest przypadkiem. Zwłaszcza, że prorok ten jest jedynym, który wskrzesza człowieka w Starym Testamencie.
Właśnie to wskrzeszanie jest obecne przez całą powieść – ciągłe powstawanie mimo braku sił; kochanie i szanowanie innych ludzi mimo braku pobudek ku temu.
Książka Andrei Makine jest brutalną opowieścią o człowieku napiętnowanym przez najboleśniejsze stygmaty minionego stulecia: kolonializm, komunizm i rasizm. Człowieku, który mimo tego zupełnego braku miłości w życiu kocha innych. Niezrozumiałe? Z pewnością. Ale podnoszące na duchu i dające nadzieję. Wszak, za Camusem, można zakrzyknąć, że kto się poddaje – przegrywa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz