Długi
tytuł, nie sądzisz? Chociaż nie przebije Ksiąg
Jakubowych Olgi Tokarczuk ani większości książek z okresu renesansu, to
i tak – jest długi. Powiedzmy, że to będzie Księga morza. Może (he, he) kojarzysz Moby Dicka. To taka wesoła opowieść o nieco zafiksowanym na
złowieniu wieloryba kapitanie statku. Ale nie do końca. Przy okazji to też
naprawdę ciekawa opowieść o florze i faunie mórz i oceanów. Księga morza to trochę taki Moby Dick, ale skala połowu jest
mniejsza (nikt już nie poluje na wieloryby, ale raczej marzy się bohaterom
rekin). No i „okręt” też raczej do okazałych nie należy. Ale kto by się
tym przejmował, skoro to tak ładnie napisane?!
Nie
wiem czemu, ale tej historii nie traktowałem poważnie. Śmieszyło mnie trochę to
zestawienie: dorwij na wędę prawie tonowego rekina z sześciometrowego
pontonu. Nie bawi Cię to? No cóż. Mnie bardzo. Więc dwóch kolegów wpada na taki
pomysł. I planują wprowadzić go w życie. Ale to nie książka o tym.
O,
chyba zdobyłem czyjąś uwagę. Tak – dwaj przyjaciele stwierdzają, że pójdą na
ryby. Ale przy okazji w tej książce dostaniesz naprawdę piękny opis
morskich toni, uroczy wstęp do ichtiologii (czyli nauki o rybach) i naprawdę
relaksującą opowieść o norweskich fiordach. Dobrze się to czytało i muszę
przyznać, że dobrze mi się podobało.
W
praktyce fabułę mogę streścić w jednym zdaniu: dwóch facetów postanawia
złapać rekina z małej łódki, kombinują jak to zrobić, zarzucają haczyk. Tyle
w temacie. Resztę uzupełniają naprawdę fajnie podane informacje z książek
o morzu i norweskich fiordach. Nie ukrywam, że czuję klimat, bo też
wędkowałem kiedyś w tej okolicy i… był ogień. Kiedy czytałem Księgę morza powracały naprawdę fajne
wspomnienia z wakacji, podczas których fiordy jadły mi z ręki.
Chyba
stąd ten tytuł: Księga morza. To
książka o bezkresnych toniach, często najgłębszych. Jeśli chcesz sypnąć czasem
błyskotliwą ciekawostką przy znajomych – masz dobrą skarbnicę. Najfajniejsza
jest tu bezpretensjonalność. Nie ma udawania, że to coś innego, niż lekka
opowieść o spełnieniu pewnego marzenia, ale w gruncie rzeczy chodzi o
miłość do morza i wędkowania.
Książka
wciągnąłem „na raz” i trochę odradzam takie czytanie. Dużo tu smaczków, bo
jest i pięknie przetłumaczona, i pięknie napisana. Możesz ją
podrzucić jakiemuś wędkarzowi: doceni i się wkurzy (że też by chciał tak).
Ktoś ciekawy świata też doceni. No i Ty – jeśli nie lubisz siedzieć
z wędą w ręku lub jakoś Cię nie pociąga morze, to na pewno znajdziesz
tu przyjemną do przeczytania rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz