środa, 17 września 2014

Katarzyna Tubylewicz – Rówieśniczki



Pojawiające się na rynku wydawniczym historie rodem z Naszej klasy Jacka Kaczmarskiego pokazują dojrzewanie polskiej prozy do radzenia sobie z pytaniem ważkim społecznie, czyli jak znieśliśmy transformację? O ile w perspektywie skupionej na męskiej części społeczeństwa takie obrazy pojawiają się dosyć często, o tyle kobiece tło tych historii jest zaledwie wspominane. Katarzyna Tubylewicz w swojej nowej książce Rówieśniczki spogląda na kobiety z pokolenia pamiętającego jeszcze kartki, które dzielone było w szkole na tych, którzy są partyjni i na tych, którzy są z Solidarności. Portret ten jest gorzki. Podobnie jak Polska późna nowoczesność.
Tytułowe rówieśniczki to trzy kobiety: Joanna, Zofia i Sabina, przyjaciółki ze szkolnej ławy, w wyniku różnych splotów losu trafiają do Sztokholmu, ziemi obiecanej emigrantów, która jest zarazem emigracyjnym piekłem przepełnionym tęsknotą za znaną, chociaż nie niepokalaną, polskością. Zanim jednak dochodzi do niespodzianego spotkania po latach, czytelnikom zostaje przedstawiony obraz, po którym następuje retrospektywa, powoli kierująca ich do punktu wyjścia tej prozy, czyli wypadku.
Trzy bohaterki zdają się być uosobieniem stereotypowych postaw. Pierwszą z nich jest Sabina, apodyktyczna i manipulująca emocjami innych perfekcyjna (katolicka) pani domu, redaktorka poczytnego pisma dla wierzących kobiet, matka dwojga dzieci, która czuje się spełniona w swojej roli. Joanna jest przykładem wiernej żony dyplomaty, która będąc na kolejnych placówkach zagranicznych coraz bardziej oddala się od swojego męża, pozostając jednak piękną, acz bezwolną ozdobą jego postaci. Zofia, trochę romantyczna, a trochę pragmatystka, zaczytana w Gombrowiczu, a dzięki małżeństwu – prawie-Szwedka, która uciekając przed sobą trafia aż do kraju słynącego z kiszonego śledzia oraz przychylnej polityki emigracyjnej. Pozorne zestawienie wcielonego ideału, żony-ozdoby i nomadki jest niemal do granic możliwości stereotypowe, jednak służy ono Tubylewicz do pokazania niejednoznaczności postaw: Joanna zdradza swego ksenofobicznego męża z młodym imigrantem o śniadej skórze, co więcej, po wielu latach bezdzietności naznaczonej piętnem poronień spodziewa się jego dziecka; Zofia czuje się obca w pięknym i pozornie doskonałym świecie szwedzkiej rodziny, a o tej obcości wciąż przypominają jej buntujące się, nastoletnie dzieci jej męża. Sabina z kolei pod maską doskonałości okazuje się być osobą stosującą dwuwartościową etykę, pod fasadą kryjąca pełne gniewu i nienawiści do świata i samej siebie wnętrze; do tego traci niespodzianie pracę, o którą nie może walczyć z powodu szantażu, jakiego dopuszcza się jej była szefowa.
Autorka zdaje się traktować mężczyzn instrumentalnie – służą oni jedynie za bazę subtelnie przeplatanych nici życia swoich bohaterek. Każda z przyjaciółek pokazuje swoje skrywane oblicze w relacji do: dwóch pozostałych kobiet i swojego partnera. Nie na darmo punktem centralnym tej historii jest przyjęcie w ambasadzie polskiej w Szwecji – jest ona spektaklem pozornej męskości, który przeradza się, również pod wpływem alkoholi, w chocholi taniec rodem z Wesela. Tubylewicz pokazuje w swojej prozie ciekawy (nie)ład, którym rządzi się relacja bohaterek. Niby nie ma w niej postaci centralnej, jednak to Sabina zdaje się trzymać w garści emocjonalne sznurki – pociągając za nie raz po raz, zmusza swoje przyjaciółki do takich, a nie innych działań. Udaje jej się uchwycić kontrowersyjną, lecz niezwykle ciekawą i wyzwalającą rolę romansu na postać Joanny, permanentnie żyjącej w cieniu swojego męża. Również Zofia, stając niejako twarzą w twarz z demonami polskości, których twarze mogą mieć dwie przyjaciółki, zdaje się odnajdywać na nowo swoją podmiotowość.
Wiele dzieje się tu między słowami, pisarka sprawnie gra niedopowiedzeniami, a przez to tworzy postaci niejednoznaczne i ciekawe. Polskie piekiełko, w atmosferze ambasady, z którą związani są przedstawiciele środowisk polonijnych, jako żywo przypomina spotkanie emigrantów z Kreta Rafaela Lewandowskiego; zderzają się podczas niego ksenofobia z rządzą władzy. Obrzydliwość tej sceny kontrastuje z próbami stworzenia przez bohaterki wspólnoty, ludzkiego kościoła, który pozwoliłby na przetrwanie przeciwności. To pragnienie powrotu do ładu młodości, czasów jednoznacznych, pokazuje każdej z nich, jak bardzo różnią się ich wyobrażenia o tej wspólnocie od zrewidowanej przez dwie dekady rozłąki rzeczywistości. Widać tu zarazem permanentną potrzebę zrozumienia i akceptacji, których nie zaspokajają partnerzy bohaterek.
Przewrotna zmiana funkcji pierwszego i drugiego planu dała autorce Rówieśniczek znakomitą podstawę do opisu kobiet dźwigających wspomnienia i radzących sobie z utratą ładu w życiu. Zarazem pozycja ta jest niezwykle czułym obrazem lęków, które obecne są w życiu przedstawicielek płci pięknej – strachu przed odrzuceniem i samotnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz