Pojawiające się
na rynku wydawniczym historie rodem z Naszej klasy Jacka Kaczmarskiego
pokazują dojrzewanie polskiej prozy do radzenia sobie z pytaniem ważkim
społecznie, czyli jak znieśliśmy transformację? O ile w perspektywie skupionej
na męskiej części społeczeństwa takie obrazy pojawiają się dosyć często, o tyle
kobiece tło tych historii jest zaledwie wspominane. Katarzyna Tubylewicz
w swojej nowej książce Rówieśniczki spogląda na kobiety z pokolenia pamiętającego
jeszcze kartki, które dzielone było w szkole na tych, którzy są partyjni
i na tych, którzy są z Solidarności. Portret ten jest gorzki. Podobnie
jak Polska późna nowoczesność.
Tytułowe
rówieśniczki to trzy kobiety: Joanna, Zofia i Sabina, przyjaciółki ze szkolnej
ławy, w wyniku różnych splotów losu trafiają do Sztokholmu, ziemi obiecanej
emigrantów, która jest zarazem emigracyjnym piekłem przepełnionym tęsknotą za
znaną, chociaż nie niepokalaną, polskością. Zanim jednak dochodzi do
niespodzianego spotkania po latach, czytelnikom zostaje przedstawiony obraz, po
którym następuje retrospektywa, powoli kierująca ich do punktu wyjścia tej
prozy, czyli wypadku.
Trzy
bohaterki zdają się być uosobieniem stereotypowych postaw. Pierwszą z nich jest
Sabina, apodyktyczna i manipulująca emocjami innych perfekcyjna (katolicka)
pani domu, redaktorka poczytnego pisma dla wierzących kobiet, matka dwojga
dzieci, która czuje się spełniona w swojej roli. Joanna jest przykładem wiernej
żony dyplomaty, która będąc na kolejnych placówkach zagranicznych coraz
bardziej oddala się od swojego męża, pozostając jednak piękną, acz bezwolną
ozdobą jego postaci. Zofia, trochę romantyczna, a trochę pragmatystka,
zaczytana w Gombrowiczu, a dzięki małżeństwu – prawie-Szwedka, która uciekając
przed sobą trafia aż do kraju słynącego z kiszonego śledzia oraz przychylnej
polityki emigracyjnej. Pozorne zestawienie wcielonego ideału, żony-ozdoby
i nomadki jest niemal do granic możliwości stereotypowe, jednak służy
ono Tubylewicz do pokazania niejednoznaczności postaw: Joanna zdradza swego
ksenofobicznego męża z młodym imigrantem o śniadej skórze, co więcej, po wielu
latach bezdzietności naznaczonej piętnem poronień spodziewa się jego dziecka;
Zofia czuje się obca w pięknym i pozornie doskonałym świecie szwedzkiej
rodziny, a o tej obcości wciąż przypominają jej buntujące się, nastoletnie
dzieci jej męża. Sabina z kolei pod maską doskonałości okazuje się być osobą
stosującą dwuwartościową etykę, pod fasadą kryjąca pełne gniewu i nienawiści do
świata i samej siebie wnętrze; do tego traci niespodzianie pracę, o którą nie
może walczyć z powodu szantażu, jakiego dopuszcza się jej była szefowa.
Autorka
zdaje się traktować mężczyzn instrumentalnie – służą oni jedynie za bazę
subtelnie przeplatanych nici życia swoich bohaterek. Każda z przyjaciółek
pokazuje swoje skrywane oblicze w relacji do: dwóch pozostałych kobiet i
swojego partnera. Nie na darmo punktem centralnym tej historii jest przyjęcie w
ambasadzie polskiej w Szwecji – jest ona spektaklem pozornej męskości, który
przeradza się, również pod wpływem alkoholi, w chocholi taniec rodem z Wesela.
Tubylewicz pokazuje w swojej prozie ciekawy (nie)ład, którym rządzi się relacja
bohaterek. Niby nie ma w niej postaci centralnej, jednak to Sabina zdaje się
trzymać w garści emocjonalne sznurki – pociągając za nie raz po raz, zmusza
swoje przyjaciółki do takich, a nie innych działań. Udaje jej się uchwycić
kontrowersyjną, lecz niezwykle ciekawą i wyzwalającą rolę romansu na postać
Joanny, permanentnie żyjącej w cieniu swojego męża. Również Zofia, stając
niejako twarzą w twarz z demonami polskości, których twarze mogą mieć
dwie przyjaciółki, zdaje się odnajdywać na nowo swoją podmiotowość.
Wiele
dzieje się tu między słowami, pisarka sprawnie gra niedopowiedzeniami, a przez
to tworzy postaci niejednoznaczne i ciekawe. Polskie piekiełko, w atmosferze
ambasady, z którą związani są przedstawiciele środowisk polonijnych, jako żywo
przypomina spotkanie emigrantów z Kreta Rafaela Lewandowskiego; zderzają
się podczas niego ksenofobia z rządzą władzy. Obrzydliwość tej sceny
kontrastuje z próbami stworzenia przez bohaterki wspólnoty, ludzkiego kościoła,
który pozwoliłby na przetrwanie przeciwności. To pragnienie powrotu do ładu
młodości, czasów jednoznacznych, pokazuje każdej z nich, jak bardzo różnią się
ich wyobrażenia o tej wspólnocie od zrewidowanej przez dwie dekady rozłąki
rzeczywistości. Widać tu zarazem permanentną potrzebę zrozumienia i akceptacji,
których nie zaspokajają partnerzy bohaterek.
Przewrotna
zmiana funkcji pierwszego i drugiego planu dała autorce Rówieśniczek
znakomitą podstawę do opisu kobiet dźwigających wspomnienia i radzących sobie z
utratą ładu w życiu. Zarazem pozycja ta jest niezwykle czułym obrazem lęków,
które obecne są w życiu przedstawicielek płci pięknej – strachu przed
odrzuceniem i samotnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz