Ciekawe
jest to, że Hertmans po raz pierwszy pojawił się na polskim rynku jako autor biografii swojego dziadka. Nie ukrywam – bardzo mi
się ta rzecz podobała, a kiedy ją skończyłem, miałem pewien niedosyt. Bo
i literacka „kreska” zgrabna, i tłumaczenie udane. I tak jakoś,
miałem ochotę na nieco więcej ;). Kilka dni temu wpadła mi w ręce kolejna
książka Hertmansa – Głośniej niż śnieg
i… mam trochę mieszane uczucia.
Plot jest prosty – John De
Vuyst, redaktor w szanującym się wydawnictwie, zostaje wplątany w spisek
z Chazarami w tle. To jest tak długo wałkowane w tej książce, że…
pozwól, że przejdę dalej. Powiem tylko, że pomysł jest mocno odjechany, ale
trzyma się kupy, chociaż jest dziwny. No więc John ma kłopoty z nerkami,
młodszą żonę i – w pewnym momencie – kochankę. Zabawne
połączenie, nie sądzisz?
Do tego
nachodzi go (a w sumie – regularnie napada) wielki rudowłosy oprawca.
Potem – po napastowaniu i sponiewieraniu – wypuszcza swoją ofiarę i znika.
Główny bohater jest nieco skołowany. Zastanawia się nawet, czy coś mu się
w głowie nie przestawia. W tak zwanym międzyczasie zdradza żonę
z przypadkowo poznaną kobietą (która okazuje się nieco ważniejsza w tej
układance) i… jakoś to się toczy. W tak zwanych „czterystu znakach”
opisu ta książka nie wygląda zachęcająco. Ale podpowiem - ma sporo do zaoferowania.
Chociaż może mieć wady (może).
Im
bardziej myślę o tej opowieści, tym bardziej dochodzi do mnie, co mi
w niej nie pasuje. To poetyckość języka i próba upchnięcia na trzystu
stronach spisku, romansu, terroru i bólu po odejściu matki. Udaje się to
w poematach. W prozie – niekoniecznie. Żebyśmy mieli jasność: spisek
i całość fabuły jest super (jak już ją poznasz, rozłożysz i potem
złożysz; tak jest nawet wtedy, gdy uświadamiasz sobie, że to wszystko może
dziać się tylko w głowie Johna), ale poziom… kompleksowości niektórych wątków
nieco mnie konfuduje.
Może to
ma związek z tym, że lubię dynamiczne i prosto napisane thrillery (coś
takiego zrobił Philip Roth w Operacji
Shylock i wyszło mu to bardzo dobrze). Tu jest za wiele elementów na
zbyt małej „literackiej” przestrzeni. Hertmans rozciąga 300 stron powieści
dodając językowi cech poetyckich, ale… niekoniecznie mnie to przekonuje.
Czasami miałem wrażenie, że chodziło w tej książce o takie „ścieśnienie”
wątków w małej ilości słów. To daje ładne efekty w wierszach i pochodnych.
W prozie może nieco irytować. Dobra – pomarudziłem, teraz fajne rzeczy.
Podoba
mi się atmosfera w tej książce. Jest zarazem niepokojąca i uspokajająca.
Tak! Widać to w podejściu bohatera: racjonalizuje zagrożenie i się od
niego odcina. Nawet jeśli nie jest pewien, czy to wszystko nie jest jakaś
dziwna szopka. Jego rozsądek nakazuje uciekać, ale „serce” chce zostać. I na
tej osi widać najwięcej dobrego. Pomaga tej atmosferze ogólne wrażenie
nierealności tej historii. Im dalej w opowieść, tym częściej możesz sobie
zadawać pytanie: „czy to wszystko nie jest jakąś szaloną wizją spowodowaną
zatruciem organizmu Johna”? Sam się zastanawiałem i dalej nie wiem. Może. Ale
co jeśli nie?
W tej
książce łączą się różne gatunki. Jeśli lubisz takie klimaty, to powinno Ci się
spodobać. Chociaż oniryczny charakter tej opowieści może w pewnym momencie
sprawić, że całe to mieszanie i „wychodzenie poza ramy” gatunków zleje Ci
się w całość. Czyli skończy się przeczytaniem tej książki na zasadzie „po
prostu”. Jestem przekonany, że ta opowieść wymaga trochę miłości i sporo
uwagi. Dlatego jeśli planujesz ją czytać dojeżdżając do pracy, to przygotuj się
na ciągłe wrażenie oderwania od opowieści. Mija po kilku stronach, ale coś
takiego mnie prześladowało przez kilka dni, kiedy jeździłem do pracy i wracałem
do domu z Głośniej niż śnieg.
Nie
zmienia to faktu, że całościowo to przyjemna rzecz. Jeśli przymkniesz oko na
złożoność tej historii (która chwilami mnie irytowała), skupisz się na tym, „co
się właśnie dzieje” i olejesz rozbudowane wątki dotyczące przeszłości Chazarów
i zachwyt nad kunsztem polifonii wielu scen (zwłaszcza tej naprawdę
ciekawej w restauracji), to okaże się, że da się tę książkę przeczytać od
początku do końca i śledzić tylko główny wątek. A pod koniec poczuć,
że było miło. No chyba, że lubisz się bawić w rozkładanie opowieści na
części pierwsze. Jeśli tak, to leć do księgarni lub kup sobie e-booka Głośniej niż śnieg. Będzie kminienia co
nie miara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz