niedziela, 26 lutego 2017

Michael Herr – Depesze



Oglądałeś Full Metal Jacket? A Czas apokalipsy lub jakikolwiek inny film o wojnie w Wietnamie? Hm… na pewno trafiłeś kiedyś na cokolwiek, co opowiadało o tym konflikcie. Niedawno w Polsce ukazała się książka, którą współcześni (pierwsze wydanie to koniec lat 70. ubiegłego wieku) uznali za bardzo ważną. I boleśnie trafną. Chodzi o pisane jako opowieści reportaże Michaela Herra. Mocne, bolesne i znakomite. Jeśli tyle Ci wystarczy, to dodam tylko (tl;dr) – warto. 

Może przesadziłem z tym „reportażem”. Bo… coś w tym jest. To raczej opowieść, w której widać rękę dziennikarza i serce zwykłego człowieka. Jakbyś na to nie spojrzał – to coś bardzo rzadkiego, jednak odnoszę wrażenie, że wielu reporterów wojennych tak pisze. Ale nie chodzi tu o „e… wszyscy tak piszo”, tylko o nowe spojrzenie po zobaczeniu tego, co nie mieści się w głowie. Zwłaszcza cywila. 

Herr wspomina o niektórych kolegach, którzy przesiadywali w zaimprowizowanych „centrach prasowych”, a zdawali relację z niemal wszystkich ważnych konfliktów od 1941 roku (czyli od wojny na Pacyfiku). Nie boi się pokazać ich jako starców, ale – doświadczonych starców, którzy niekoniecznie chcieli się wychylać, bo nie czuli już wojennego vibe’u (czyli… można powiedzieć, że „dygu”), a w Wietnamie pojawili się z prostego powodu: jest wojna, ktoś musi pisać. A ich wydawców niekoniecznie interesowały wieści prosto z pola bitwy. Takim starym wygom wystarczyły oficjalne raporty i to, co usłyszeli w kantynach przy kolejnej szkockiej lub skręcie. Na szczęście (lub – nieszczęście) Herr – wtedy przed trzydziestką – nie zadowolił się czymś takim. 

Pisze o wojnie widzianej na własne oczy i to w jej najgorszym okresie (czyli po eskalacji Kennedy’ego). W sumie to powinno wystarczyć, zwłaszcza jeśli mniej więcej rozumiesz co się wtedy tam działo. Napalm, wszechogarniające przerażenie, zasadzki, groźny szczekot broni, śmierć (bardzo często okrutna, ale i oswojona) – Herr widzi to na każdym kroku. Rozmawia z chłopakami, którzy jeszcze nie mogą legalnie kupić w Stanach alkoholu, ale już zabijają. Nawet nie mogą: muszą. Inaczej sami zginą. Dostrzega ich otępienie (to najlepszy odpowiednik angielskiego numbness): wojną, alkoholem i śmiercią. Kolejność jest dowolna, chociaż efekt pozostaje ten sam. 

Pisze sugestywnie i mocno. Idzie z tymi chłopakami do walki, kiedy trzeba staje się jednym z nich i… nim pozostaje. Poznaje tych ludzi, widzi jak złamała ich wojna. Gdy dowiaduje się o ich śmierci – cierpi jak towarzysz broni. Opowiada o dziennikarzach, którzy tam zginęli – na nich wszystkich czekała tylko notka w gazecie i łzy najbliższych. To wszystko (i o wiele więcej) w połączeniu z niewątpliwym talentem sprawiło, że powstały Depesze. Chociaż wyszły w okresie krytyki wojny wietnamskiej, to były naprawdę mocnym głosem, który pokazał, co przeszli młodzi ludzie, którzy wrócili żywi ze swojej tury. I co przechodzą wciąż. Jeśli widziałeś jakieś filmy o wojnie wietnamskiej, to pewnie też trafiłeś na to, co pisał Herr. Współtworzył scenariusze dwóch wspomnianych obrazów (Full Metal Jacket i Czas apokalipsy), a czytając Depesze natkniesz się na wiele pierwowzorów postaci z nich (pamiętasz żołnierza z granatnikiem z FMJ? Tak, ktoś taki walczył w Wietnamie). 

Nie szukaj w tej książce rozrywki. To mocna rzecz. A zarazem tak dobra literacko, że nie da się koło niej przejść obojętnie. Znajdziesz w niej masę kontekstów i smaczków, jak chociażby dziwną „antologię” napisów na kamizelkach przeciwodłamkowych czy hełmach (której poświęca naprawdę dużo miejsca) czy opis niesnasek między piechotą morską a armią. Tak tę wojnę mógł opisać tylko świadek. 

Foto: http://thecovertletter.com/2012/05/memorial-day-allen-eberly-groshong/vietnam-war-u-s-marine-quote/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz