środa, 11 stycznia 2017

Malwina Wrotniak – Tam mieszkam



Emigracja? Pewnie zarobkowa. Zmywak w Londynie lub remonty w Holandii? Jestem pewien, że znasz kogoś, kto wybrał taką lub podobną drogę. Wyjeżdżali dlatego, że nie mogli znaleźć pracy, może kusiły ich zarobki, może chcieli się po prostu wyrwać. Chcieli zarobić i wrócić do Polski. Dużo mówiono o nich po „otwarciu granic” Unii Europejskiej. Media krajowe trąbiły, że kraje „starej” Unii są zalewane Polakami, którzy podejmują się tam niskopłatnych prac. Media zachodnie narzekały, że ktoś zabiera pracę obywatelom (hm… jakoś nikt się nie rwał do większości posad…). I wszyscy zapomnieli o jednym. O profesjonalistach, którzy porzucili Polskę, odnaleźli się w innym kraju i… robią dobry pijar. Nazywa się ich często ekspatami. To z nimi rozmawia Malwina Wrotniak, a to wszystko zebrała w Tam mieszkam

To nie książka podróżnicza. Tego możesz być pewien. To raczej… no właśnie. To wywiady z odważnymi ludźmi, którzy chcieli spróbować czegoś nowego, choć mieli przed sobą dobre perspektywy w kraju. Chcieli rozwinąć skrzydła, przeżyć przygodę, poznać coś nowego. Czasem dostawali bilet w jedną stronę od władz ludowych, najczęściej jechali z własnej woli (lub za miłością). I zostali. Nie słyszysz o nich często, a szkoda. Tam mieszkam to kilkanaście naprawdę fajnie opowiedzianych historii, które pokazują różne „fale” emigracji. Ludzi, którym powiedziano „żegnam”, tych, którzy poszukiwali przygody i odważnych, którzy odkryli szansę na coś nowego. 

Te wywiady fajnie zderzają „polskie” spojrzenie na wiele krajów z obserwacjami „od środka”. Są w tej książce rezydenci rajów turystycznych (Bali, Chorwacja, Wyspy Owcze… no te ostatnie to dla wytrawnych, ale z pewnością bardzo turystyczne), korpopiekieł (Chiny, Zachodnie Wybrzeże USA) i paru innych miejsc na Ziemi, o których słyszałeś tylko na lekcjach geografii, albo przy okazji doniesień o wzmożonej przestępczości ;). W praktyce – poczytasz o losach ludzi, którzy ruszyli w niemal wszystkie strony świata (włączając w to oczywiście Londyn). Dowiesz się na przykład, że Polonia w Republice Południowej Afryki jest naprawdę spora, Wyspy Owcze są naprawdę pasjonujące, a Ameryka Południowa wcale nie taka straszna. A to tylko kilka rzeczy.

Dobrze się to czyta. I mocno otwiera głowę (którą można potem spokojnie podnieść z myślą „o, nasi to umio!”). Serio, ta książka otwiera głowę. W tych rozmowach widać, że ludzie wyjechali z konkretnych powodów, a nie dlatego, że „o, jest praca”. Nie udają, że nie tęsknią. Mówią, że bywało i wciąż bywa ciężko, że wciąż czują się „nie stąd”. Nawet jeśli wiążą się z kimś „stamtąd” i ułożyli sobie życie na obczyźnie, to brakuje im rodziny, smaków i zapachów. Czasem też kiszonych ogórków czy opus magnum polskiej kuchni – pierogów ruskich. No i zawsze jest jakaś Polonia – większa, mniejsza. Mniej lub bardziej toksyczna. W tej książce nie ma zabaw w „no… oni są spoko, ale nie ma jak…”. Jest konkret. Serio, ten obraz czasem potrafi uderzyć, zwłaszcza, że w każdej z tych rozmów jasno brzmi jeden ton: mieszkam tu i najpewniej tu zostanę jeszcze długo.

Złapanie takiej grupy ludzi, którzy wyjechali za granicę i tam zostali jest pouczające. Pokazuje, że profesjonalista zahaczy się w praktyce wszędzie. Musi tylko pokombinować i wejść w klimat. Z drugiej strony widać wyraźnie, że angielski to nie wszystko. Bez znajomości języka (lub dialektu) „lokalsów” wielu z nich długo odbijało się od ścian. Nawet w Szwecji (a tam serio, każdy speak English). Jeśli myślisz o wyjeździe za pracą w świat – to książka dla Ciebie. Jeśli nie (bo lubisz miejsce, w którym jesteś lub masz po prostu dom, rodzinę i czasem kredyt na karku) – też warto. Możesz zobaczyć, jak można sobie radzić. I że emigracja polskich profesjonalistów to fakt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz