środa, 7 grudnia 2016

Bill Clegg – Czy miałaś kiedyś rodzinę?



Każda rodzina ma swoje tajemnice. Twoja też. Każda. Z tego założenia wychodzi Bill Clegg i opowiada historie o ludziach, którym tajemnic nie brakuje, chociaż wydaje się, że wszyscy o nich wiedzą wszystko. Gdy pewnego dobrze zapowiadającego się dnia ginie w wybuchu gazu cała rodzina, każdy w okolicy ma swoje zdanie na ten temat. Zwłaszcza, że ta rodzina przygotowywała się do popołudniowej ceremonii zaślubin, a powiedzieć „tak” miała czarna owca małej społeczności. Sprawy nie ułatwia ani to, że policja rozkłada ręce, a jedna z mieszkanek domu wyszła rano na spacer. Nic tu nie jest proste. 

Pewnie myślisz – kryminał. Nie, to nie kryminał. To może… komedia pomyłek. Nie, też nie. Dramat, powieść obyczajowa? To już bardziej. Przede wszystkim Czy miałaś kiedyś rodzinę wymknie Ci się z rąk i nie zmieści w żadne ramy. Lepiej to wiedzieć od początku. Połączone są tu wszystkie wątki i to naprawdę – WSZYSTKIE. Spina je na pierwszy rzut oka postać June – prawie wdowy (w końcu ginie jej były mąż) i matki opłakującej stratę. Mimo tego, że przeżyła, czuje i zachowuje się jak zombie. Ma jakieś oszczędności, spotyka życzliwych ludzi, wszędzie czuje się obca. I nie może sobie znaleźć miejsca. Dusi się w społeczności przedmieść, w której każda plotka staje się powodem do dyskusji. Zwłaszcza taka plotka, jak tajemnicza śmierć byłego skazańca, w przeddzień ślubu. Palec boży, zemsta byłych kompanów, późna ręka sprawiedliwości? Cokolwiek, byleby gadka się kleiła. Chociaż w tej książce nie brakuje świetnych scen, to opis sytuacji w kawiarni, gdzie June słyszy rozentuzjazmowaną pańcię, która niemal wykrzykuje te plotki, jest majstersztykiem. Dynamika, dramat, smutek, agresja, bezsilność – jest w niej wszystko. Touche, panie Clegg. Touche, Macieju Płazo (na marginesie – bardzo dobry przekład). 

Ale to tylko niektóre perełki. Jest ich cały sznur. Wiąże się z tym jeden, drobniutki problem(ik). Czymś je trzeba powiązać. Żyłka fabuły, która łączy to wszystko w całość, jest tylko pozornie rozerwana. W rzeczywistości to mocna plecionka, której ostatnie fragment wiążą się pod koniec. Konsekwencja? Na pewno. Suspens – chwilami naprawdę mocny, zwłaszcza, gdy zaczynasz się zastanawiać co do tragedii June mają kłopoty pewnego ojca, który dowiaduje się, że jego syn przedawkował narkotyki, lub odrzuconej przez „moralnych” sąsiadów pary kochających się dziewczyn. A mają, i to całkiem sporo. Wszystko tu się naprawdę ładnie składa i do ostatnich stron zastanawiałem się, po co pojawiają się niektóre historie. I w końcu się dowiedziałem, a całość tej opowieści jest… nooo… przekonująca. Bardzo. 

Jednak jeśli sięgniesz po tę pozycję, to powiem jedno: uważaj (nie tak, jak Stachursky, jeśli wiesz, o co mi chodzi). Zwracaj uwagę na szczegóły, bo to one tworzą tę książkę. Często niuanse, które przetrwały w tłumaczeniu. Jest tego naprawdę dużo i wszystko ma sens, nawet najbardziej oderwana od „ciągłości” część tej opowieści. Po prostu – warto.

2 komentarze:

  1. Przepiękna okładka! Zachęciło mnie to, że książki nie da się zamknąć w ramy gatunkowe.

    OdpowiedzUsuń