poniedziałek, 12 września 2016

Andrzej Klim – Jak w kabarecie. Absurdy PRL-u

Sporo osób pamięta „czasy (słusznie) minione”. Ale czy wszyscy pamiętają je tak samo? Takie – pozornie oczywiste – pytanie towarzyszyć powinno podczas lektury książki Andrzeja Klima. Bo choć niemal wszyscy pamiętają (lub – znają) ogólny obraz wydarzeń, to niewielu zna ich kulisy. A to w nich, jak w szczegółach, tkwi rogaty. 

Ciekawe jest podejście samego autora. Przyznaje się on, że opisuje tematy, które dziś stałyby się pożytkiem dla tabloidów. I nie kryje się z tym, chociaż w czasach działania Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (przekładając na język praktyczny – cenzury) nie byłoby mowy o tym, żeby wyszły one poza obręb towarzyski. 

Zatem w Jak w kabarecie mamy przedstawione perypetie sportowców, polityków, artystów scenicznych i kandydatek do Miss Polska. Śmieszne, niekiedy smutne, jednak wciąż interesujące. Niemal każda z opisanych postaci jest przedstawiona nie tylko przez pryzmat jej poczynań, ale i sposobu, w jaki obchodziła się z innymi. Bezosobowa pozostaje w niej tylko „wszechogarniająca” władza – główna dostarczycielka zmartwień, ale i fundatorka żartów sytuacyjnych, o których nie śniło się nawet najlepszym scenarzystom i komikom. Tak, bo jest to książka napisana na wesoło. 

Ma to swój urok. Taki zbiór ciekawostek, niekoniecznie znanych szerzej, pokazuje sposoby na radzenie sobie z absurdami kraju zarządzanego centralnie. Autor podkreśla zaradność Polaków, ich kreatywność i zdolność do znajdywania nawet najmniejszych dziur w gęstej sieci ludowego ideału. Jest to opowieść wzbudzająca sympatię, dająca sporo frajdy i śmiechu. Tak jak… dobry zbiór anegdot. Z tą różnicą, że cenzura faktycznie męczyła niemal każdego artystę, a jedne z pierwszych wyborów Miss Polska wzbudziły powszechne oburzenie (no może nie pewnej części męskiej widowni) z powodu zbyt skąpych strojów kandydatek. Ale to tylko – i aż – detale. 

Ten charakter pokazuje dokładnie grupę odbiorców książki. Niewątpliwie są to osoby, które chcą odbyć podróż sentymentalną do czasów młodości (tej wcześniejszej i nieco bardziej zaawansowanej). Jest sympatycznym suplementem do gorzkiej pigułki niemal półwiecza historii Polski Ludowej. Suplementem, który wskazuje na ludzkie oblicze tych, którzy zmagali się na co dzień z absurdami systemu, a którzy albo nie chcieli się mu podporządkować, albo chcieli po prostu żyć normalnie. A osobom niepamiętającym ani kartek, ani czasów, gdy policja nosiła nieco inne miano… z pewnością pomoże uzupełnić wiedzę o ludziach, nie o systemie. Tę wiedzę wynieśli (a przynajmniej mieli wynieść) ze szkoły. 

Sympatyczna książka plotkarska o jednym z istotniejszych fragmentów historii współczesnej – tak można streścić Jak w kabarecie. Czyta się ją bardzo dobrze, język jest żywy i adekwatny do opisywanych sytuacji. Uzupełnia, dodaje barw, wymyka się ocenom. Jest zabawna, a zarazem nastraja czytelnika pozytywnie. Nie wybiela nikogo, ale pokazuje rys ludzki nawet tych twarzy, które znane są jedynie z reprodukcji w podręcznikach do historii. A to chyba dobrze, nieprawdaż?

czwartek, 8 września 2016

Ove Løgmansbø – Enklawa



Na Wyspach Owczych, w miejscowości Vestmanna, dochodzi do morderstwa. Mała społeczność tego regionu podporządkowanego Danii niemal zapomniała pojęcia zbrodni, jednak dosyć szybko musi odświeżyć jego konotacje. Temu szokowi nie pomaga ani nieporadność miejscowej policji, specjalizującej się w stłuczkach z udziałem owiec, ani obecność niemile widzianych duńskich śledczych. O tym jest mniej więcej Enklawa Ove Løgmansbø.

Główny bohater, Hallbjørn Olsen, były oficer wojska duńskiego, członek misji pokojowej w dawnej Jugosławii, nie radzi sobie ani z nastoletnią córką, ani z traumą po tajemniczej śmierci żony, a z pewnością – z samym sobą i alkoholem. Sugestywnie opisany obraz zespołu stresu pourazowego (PTSD – posttraumatic stress disorder) trzyma się w tej książce całkiem i jest głównym elementem kreacji głównego bohatera. Na tyle istotnym, że pozostaje, niemal do końca, kluczem do rozwikłania całej zagadki śmierci przyjaciółki jego córki (choć niekoniecznie dobrze „domkniętym”). Nie pomaga z pewnością fakt, że jest on ostatnią osobą, która zadeklarowała, że widziała ofiarę żywą. 

Od początku jest na muszce Katrine Ellegaard – ledwie tolerowanej przez lokalną społeczność przedstawicielki duńskiej policji. Po jakimś czasie widzi ona szansę na wykorzystanie Olsena jako „miejscowego kontaktu”, jednak chwile, w których dostrzega ona potencjał głównego bohatera przeplatają się z tymi, w których traktuje go jako głównego podejrzanego. Komplikuje to wszystko dodatkowy wątek miłosno-erotyczny (a jakże – między nim). 

W warstwie kryminału mamy tu klasyczną, zbudowaną na kliszach fabularnych opowieść o zbrodni. Chwilami – klasyczną aż do bólu, czego świadectwem jest zamykająca książkę ekspozycja i przypieczętowanie jej trafnym, łagodzącym wagę sytuacji bon motem nawiązującym do wydarzeń opisanych wcześniej.

Owszem – opowieść ta może się bronić ze względu na umieszczenie jej w regionie uchodzącym za najbezpieczniejszy, w którym niechęć do obcych podsycana jest alkoholem i milczącym przyzwoleniem społeczności na „małe zbrodnie”, które zamiatane są skutecznie pod dywan. Przyjezdni, o ile nie są turystami, nie są tu mile widziani, ponieważ nie obowiązuje ich przyjęte niepisane porozumienie mieszkańców, o niewtykaniu nosa w nie swoje sprawy. 

Dlaczego: może się bronić? Ten wątek został już wyeksploatowany w literaturze skandynawskiej i to nie tylko w kryminałach. Sugestywna atmosfera niemal permanentnego mroku (najistotniejsze sceny mają miejsce bez udziału światła słonecznego) pogłębia wrażenie zagrożenia, któremu pomagają z pewnością wszechobecne owce (kto miał kontakt z wpatrującym się w człowieka stadem owiec wie, o co chodzi) i niemal permanentnie pijani po zmroku Farenowie. Poza umiejscowieniem akcji na Wyspach Owczych nie można tu mówić o przedstawieniu mechanizmów, które wyzyskali (o wiele bardziej kreatywnie) chociażby Jo Nesbo czy Anders de la Motte. 

Również wplecenie w opowieść wątków politycznych – istotnych z perspektywy Farnerów – pomaga ustawić tę historię na dobrych torach, jednak od połowy lektury miałem wrażenie wyczerpania pomysłu na wyjaśnienie zbrodni (cóż… fundamentalnego dla kryminału). Rozwinięcie wielu wątków napomkniętych na początku niby pomaga, jednak większość z nich zbliża się niepokojąco do sztampy (jak chociażby relacja ojca z córką, która – choć skrywa pewną tajemnicę – sprawia wrażenie sztucznej, nawet w obszarze fikcji literackiej). Nie da się tego tłumaczyć spowolnieniem akcji książki. Całości tego „ale” dopełnia zbyt oczywiste wyzyskanie choroby Olsena i wspomniany wątek miłosny. Trochę tego za dużo.

Pozostaje teraz pytanie fundamentalne: czy warto? Jeśli ktoś dopiero wchodzi w świat współczesnych skandynawskich opowieści o zbrodni – nie powinien się zawieść. Jeśli potraktujemy tę książkę jako całkowite novum broni się ona, a schematy fabularne nie irytują. Jednak podejście do tej lektury po zaznajomieniu się z najlepszymi przedstawicielami skandynawskiego kryminałopisarstwa nie da już tak dobrego efektu. A szkoda, bo do połowy dzieje się w tej książce bardzo dużo dobrego. Potem jest – niestety – gorzej.