niedziela, 21 sierpnia 2016

Lars Saabye Christensen – Beatlesi



Lars Saabye Christensen przedstawia norweski boyhood z przełomu lat 60. i 70., w którym przygody czterech chłopców – Kima, Gunnara, Seba i Oli – przeplatają się z ich zamiłowaniem do muzyki Czwórki z Liverpoolu i oddają nastrój czasu: przepełniony doznaniami, a zarazem lękiem przed odrzuceniem. 

Od pierwszych stron widoczne są wyraźne sylwetki głównych protagonistów. Mimo, że całość wydarzeń jest opisywana z perspektywy Kima, żadna z postaci nie jest traktowana po macoszemu. Pojawiają się wprawdzie komentarze narratora dotyczące ich relacji, jednak czytelnik dowiaduje się o nich najwięcej z poszczególnych wspomnień. Na pełny ich obraz składa się masa drobnych elementów, jak chociażby gest czy ton głosu. Tworzy to nasyconą znaczeniami, a zarazem niezwykle naturalną opowieść. 

Książka stanowi spójną retrospektywę, co zdaje się zakładać krytyczne podejście do czasów minionych narratora. Oddaje on jednak wrażliwość i emocje charakterystyczne czasom nastoletnim. Radość ze zdobytego emblematu volvo i ból po jego wyrzuceniu. Drobne spory z rówieśnikami i pierwsze doznania wiążące ze światem dorosłych; kształtowanie się charakteru i przekonań. To wszystko odrysowane jest w sposób po prostu piękny.

Nie należy zapominać, że ta książka jest przede wszystkim opowieścią o dojrzewaniu i przekształcaniu się młodzieńczej, niemal braterskiej przyjaźni w relację dojrzałą, w której miejsce dawnej bliskości zajmuje mieszczańskość i stabilizacja. Droga prowadząca do rozejścia się bohaterów odkrywania jest stopniowo, wraz ze wzrostem ich zaangażowania w pociągające ich rzeczy. Efektem końcowym jest dziwny stan, którego doświadczył niemal każdy dorosły człowiek – niby o niektórych ludziach można mówić, że są przyjaciółmi, jest to bardziej sentyment niż autentyczna relacja. 

Takiemu rozwojowi wypadków sprzyjały silnie spolaryzowany przełom lat 60. i 70., gdy zaczęły się odradzać w społeczeństwie norweskim tendencje nacjonalistyczne (przez wiele lat pomijane milczeniem – nie zapominajmy o zaangażowaniu Norwegów podczas II wojny światowej), a z drugiej strony coraz lepiej dało się słyszeć głosy nowej fali lewicy. Te antagonizmy silnie eksponuje zaangażowanie bohaterów w ruchy pacyfistyczne i odczuwane przez nich zagrożenie ze strony zwolenników prawego skrzydła, nierzadko kończące się niezbyt przyjemnie dla czworga przyjaciół. 

 W dalszej części książki dominuje Kim i jego niezdrowe zamiłowanie do używek, które prowadzi go w końcu do osadzenia w ośrodku terapeutycznym. Pozostali bohaterowie pojawiają się na tym etapie opowieści jedynie jako dalecy-nieobecni – piszący, czasem pojawiający się we własnej osobie, ale w praktyce pozbawieni wpływu na losy głównego bohatera. W tle cały czas pobrzmiewa muzyka Beatlesów, która staje się też papierkiem lakmusowym dojrzałości – początkowo zafascynowani ich twórczością, protagoniści zaczynają się dystansować od kolejnych dokonań muzyków, zarzucając im komercję i instrumentalne traktowanie fanów, czyli siebie. 

Uderza w tej książce konsekwentnie opisywane pojawianie się i znikanie postaci. Gdy chłopcy znajdują na brzegu ciało samobójcy muszą nauczyć radzić się z dwojakim doświadczeniem – porzuceniem zebranych z trudem znaczków marek samochodów, a zarazem niemal namacalnym spotkaniem śmierci. Podobnie ma się sprawa z powracającą wciąż Niną, miłością Kima. Przejście do normalności po odczuciu straty – nawet niebezpośredniej, jak po utonięciu kolegi z klasy – staje się tu pewnym przymusem, który musi być realizowany w imię spójności wspólnoty. Wyłamywanie się z niej wiąże się z ostracyzmem, co widać chociażby gdy rówieśnicy czwórki podejmują temat samobójcy w swoich wypracowaniach i osoba, która nie chciała go podejmować traktowana jest jak „łamistrajk”. Niejako w opozycji do tego – niemal granicznego, zwłaszcza w silnie emocjonalnych relacjach młodych ludzi – doświadczenia jest napisana ta książka.

Beatlesów czyta się jednym tchem (co jest niewątpliwie zasługą Iwony Zimnickiej, która przełożyła tę książkę na polski). Jest to proza, która potrafi przytłoczyć, jednak wrażenia znakomitości warsztatu nie zacierają nawet fragmenty dotykające trudnych doświadczeń wspólnych bohaterowi i czytelnikowi. Osiągnięcie takiego poziomu zaangażowania czytelnika to bardzo rzadka zdolność, która – o czym przekonuję się coraz bardziej – cechuje pisarzy skandynawskich. Widać to chociażby u Finna Alnæsa czy Karla Ove Knausgårda; wszechobecna w Beatlesach nostalgia oddaje sam nastrój tego kraju, co jest tylko wisienkę na torcie. Innymi słowy – bardzo, ale to bardzo polecam tę nienową (wydaną w języku norweskim w 1984 roku, a niedawno w Polsce), ale uniwersalną dzięki ujęciu w kanwy dojrzewania, prozę.

5 komentarzy:

  1. Ta opowieść o dorastaniu na tle historii muzyki urzeka. Czekałam na nią z niecierpliwością, po tym jak przeczytałam "Półbrata" spodziewałam się czegoś wyjątkowego i nie zawiodłam się. Też przyszło mi na myśl porównanie do "Mojej walki", skandynawscy pisarze fascynują. Muszę spojrzeć jeszcze na tego Finna Alnæsa, o którym piszesz - bo kompletnie go nie znam. Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto zajrzeć do "Kolosa" Alnaesa (świetna proza, chociaż jako jedyna wydana po polsku).

      Usuń
    2. O tu więcej o nim: http://kurierliteracki.blogspot.com/2015/09/finn-alns-kolos.html

      Usuń
  2. Ok. mam już "Kolosa", teraz sobie przypomniałam jak Marek Niedźwiecki mówił, że po przeczytaniu tej powieści - przestał być dzieckiem. Widać - robi wrażenie.
    W tym nurcie skandynawskim warto jeszcze wymienić 2 książki Tore Renberga, też są o dorastaniu i o młodości, jak w "Beatlesach" i w "Mojej walce". Bardzo jestem zadowolona z tej literatury :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny, nieprawdaż?
      Czytam ostatnio coraz więcej Norwegów i jestem za każdym razem pod ogromnym wrażeniem.

      Usuń