niedziela, 29 listopada 2015

Richard Flanagan - Ścieżki północy



Dający się niedawno odnotować memory boom najwyraźniej daje o sobie znać na gruncie europejskim, jednak wiele jego ciekawych realizacji znaleźć można w literaturze, którą do niedawna można było określić mianem „kolonialnej”. W europejskim ujęciu pamięć o drugiej wojnie światowej skupia się na europejskim teatrze działań militarnych, a obszar Pacyfiku traktowany jest w podręcznikach do historii dosyć wybiórczo. Widzowie znają wprawdzie Most na rzece Kwai czy serial The Pacyfic, jednak literackich opisów konfliktu z Japonią na polskim rynku wydawniczym trudno znaleźć wiele książek poświęconych tym wydarzeniom. Najlepszym przykładem pozostaje wciąż Król szczurów Jamesa Clavella, jednak jest to książka poniekąd biograficzna, w której akcja kończy się w momencie oswobodzenia obozu. O krok dalej idzie Richard Flanagan w znakomitych Ścieżkach północy
 
Historie japońskich obozów wojennych zawsze są sugestywne, bo jak odrysować rzeczywistość, w której śmierć jest niemal oczywista, a ratunku nie widać znikąd? Flanagan opisuje losy nie tylko więźniów, parających się budową linii kolejowej, ale i strażników, którzy mieli tej budowy dopilnować. Co najważniejsze – jego opowieść nie kończy się w 1945 roku, ale pokazuje trudne powroty do domów i do tego, co po nich zostało. To właśnie ten element opowieści wydaje mi się być najciekawszy. Bo i ile beznadzieja egzystencji jeńców nie jest niczym nowym w literaturze, o tyle powroty do „normalności” są o wiele ciekawsze, głównie ze względu na ich nieobecność w literaturze i historii (no może poza dziennikami, które też najczęściej traktują tematykę powrotów zdawkowo). Eksponowana jest tu ciekawa perspektywa pamięci o drugiej wojnie światowej; wojnie, która była inna niż ta „europejska” i charakteryzowała się innymi „odcieniami”, jednak dla rodaków autora (który jest Australijczykiem) była ona „tą główną” i najlepiej znaną.

Autor, skądinąd – nagrodzony za tę książkę Man Booker Prize w ubiegłym roku, opisuje codzienność obozu, fanatyzm administrujących nim strażników i wojskowych oraz niesnaski wewnątrz samej grupy więźniów (by wspomnieć chociażby powszechną niechęć wobec „przodowników pracy”, którzy podnosili poprzeczkę nie tylko sobie, ale i innym, bardziej wyniszczonym współosadzonym). Ważna jest tu też powszedniość śmierci, która z jednej strony doprowadza do tego, że zgony kolejnych więźniów są jedynie statystyką, lecz gdy jeden z nich umiera na stole operacyjnym podczas operacji amputacji zakażonej gangreną nogi – walczący o jego życie odczuwają na własnej skórze i sumieniu dramat odejścia. Flanagan pokazuje też, że nie wszyscy strażnicy byli ludźmi zupełnie wypaczonymi przez ideologię i posłuszeństwo cesarzowi, lecz często wykazywali się czymś, co można określić mianem „praktycznej empatii” – niektórzy z zarządzających obozem usiłowali oszczędzać siły nadzorowanych, urealniając tym samym moce przerobowe jeńców. Pokazuje to z jednej strony człowieczeństwo nadzorców, a z drugiej – że byli tylko i aż trybikami w wielkiej maszynie wojennej Japonii, która nie uznawała przestojów. Najwyraźniej jest to widoczne w części poświęconej wydarzeniom po wojnie, gdy osadzeni usiłowali wrócić do nowej dla nich rzeczywistości, a nadzorcy obozów – ukrywali się przed wymiarem sprawiedliwości i próbowali uzasadniać swoje czyny faktem wykonywania rozkazów. To drugie żywo przypominało chociażby wypowiedzi zawarte w Dziennikach norymberskich czy innych dokumentach poświęconych niemieckiej maszynie wojennej. 

Ścieżki północy są książką w pewien sposób uniwersalną, jednak posiadającą nietuzinkowy rys fabularny. Jest to przede wszystkim książka pięknie napisana, która żywością swojego języka przypomina twórczość pisarzy izraelskich (chociażby Dawida Grossmana czy Amosa Oza). Flanagan pisze po prostu pięknie, chociaż język książki jest też zasługą tłumacza – Macieja Świerockiego – który za swoją pracę translatorską niedawno otrzymał nagrodę „Literatury na Świecie”. Zdaje się, że ten duet pisarz-autor znakomicie zagrał, przy czym należy pamiętać, że Świerocki dowiódł niejednokrotnie swojego kunsztu, tłumacząc chociażby Wszystko, co lśni Eleonor Catton.

Krzysztof Cieślik niedawno wspomniał, że jeśli ktoś miałby przeczytać w tym roku jedną tylko książkę, winien sięgnąć po Ścieżki północy. Cóż – nie dziwię się jego sądowi i sam uważam, że jest to książka niezwykła i piękna. I z pewnością warto po nią sięgnąć.

czwartek, 26 listopada 2015

Åsne Seierstad - Jeden z nas. Opowieść o Norwegii

Wstrząsające wydarzenia na wyspie Utøya znalazły się na ciemnych kartach historii Norwegii. Wielokrotnie zadawano pytania o pobudki, którymi kierował się Anders Breivik, gdy przygotowywał zamachy z 22 lipca 2011 roku. Takie przyczyny przybliża Åsne Seierstad w swojej książce Jeden z nas. Opowieść o Norwegii.

Pozycja ta jest w gruncie rzeczy obszernym i fabularyzowanym reportażem. Autorka bardzo sprawnie snuje swoją opowieść, jednak na pierwszym miejscu stawia tych, którzy stali się ofiarami Breivika. Warto przy tym wspomnieć, że kulisy powstania tego tekstu autorka przybliża na ostatnich stronach i dlatego nie będzie szczególnym nadużyciem rozpoczęcie lektury od posłowia, którego duży fragment umieszczono na czwartej stronie okładki. Dzięki takiemu porządkowi lektury łatwiej zrozumieć sposób prowadzenia narracji w książce.

Fabularyzowane fragmenty, w których autorka przybliża postaci, których losy splotły się czy to z wyspą Utøya, czy to z samym Breivikiem. Ciekawe jest to, że ten narracyjny reportaż wielokrotnie przechyla się w stronę dosyć klasycznej powieści. Zabieg ten pozwala na lepsze odrysowanie przedstawionych w książce postaci, a zarazem wyzyskuje kryjący się w opisywanych wydarzeniach potencjał emocjonalny. Z drugiej strony autorka bawi się wielokrotnie odczuciami i uczuciami czytelników, co robi bardzo dobrze, jednak wydaje mi się, że tego typu dziennikarstwo, nawet zaangażowane, budzić powinno pewną czytelniczą czujność. Wszak nie od dziś wiadomo, że emocje z chłodnym i merytorycznym opisem rzadko chodzą w parze. Nie zmienia to faktu, że autorka mocno trzyma się faktografii (której źródła opisuje w posłowiu), a sylwetka głównego antagonisty jest bardzo szeroko nakreślona. Ciekawe jest też stosowanie przez dziennikarkę psychoanalitycznych narzędzi do opisu samego Breivika; w tekście przedstawia jego niemal kompletny życiorys (nie jest to wszak jego biografia) i sugeruje, że najmocniej uformowała go osobowość nieobecność ojca oraz kontakt z zastępczymi autorytetami zapośredniczony przez internet. 

Opis wydarzeń z 22 lipca autorka opisuje w dosyć charakterystyczny sposób; przechodzi w nich od szczegółu do ogółu – dokonuje krótkiej prezentacji konkretnej osoby, po czym wikła jej historię z Breivikiem. Z zabiegu tego często korzystają autorzy książek akcji i właśnie do tej tradycji Seierstad zdaje się odwoływać w części opisującej wydarzenia z dnia zamachu. Dynamizuje to, w założeniu, nieco statyczny rytm reportażu, a zarazem pokazuje, że autorka pozwala sobie grać na emocjach czytelników przez odrysowanie dramatu jednostek. Co jeszcze ciekawsze – ten emocjonalny przekaz wzmacnia przez dodanie dwóch-trzech detali dotyczących życia tych osób (kwiaty dla żony, trzymanie się za rękę), przez co znika wrażenie anonimowości i statystyki, a w jego miejscu pojawia się dosadny dramat jednostki. Dziennikarka zestawia lęk ofiar z zimnym okrucieństwem naszpikowanego sterydami Breivika. I o ile moralna ocena opisywanych wydarzeń jest jednoznaczna, o tyle sposób ich przedstawienia może budzić mieszane emocje. Niemniej – niech każdy z czytelników to oceni sam. Warto też wspomnieć, że autorka wykorzystuje w swoich opisach warsztat charakterystyczny dla dziennikarstwa wojennego, który (niestety) okazuje się być w nich bardzo przydatny.

Pozostaje jeszcze kwestia tytułu, który zdaje się nawiązywać do koncepcji powszechności zła Hanny Arendt. Ciekawe jest jednak to, że autorka reportażu przedstawia swojego „bohatera” jako w pewien sposób „swojego”, co też nie do końca jest prawdą, bo zarazem wskazuje wielokrotnie na jego nieprzystawalność do reguł funkcjonowania społeczeństwa norweskiego; nie był on do końca „jednym z” i od najmłodszych lat, jak sama autorka sugeruje, funkcjonował we własnym „świecie” (cudzysłów zamierzony). Swego rodzaju „zaworem bezpieczeństwa” jest drugi człon tytułu: Opowieść o Norwegii. Zakłada on pewną subiektywność, z czego autorka dosyć często w książce korzysta, a zarazem sygnalizuje przedstawienie szerszego obrazu wydarzeń. Taki udaje się też nakreślić, w dużej mierze dzięki sporej objętości książki (ponad 500 stron) oraz czasowi, który upłynął od zamachów. Czy jest to obraz przekonujący – trudno mi to stwierdzić; na pewno można o nim powiedzieć, że jest przejmujący. Wszak każda opowieść ma swoje własne prawa. 

Po Jednego z nas warto sięgnąć nie tylko po to, by poznać dosyć złożoną historię zamachów w Norwegii. Jest to pozycja godna uwagi głównie ze względu na specyficzny sposób prowadzenia narracji dziennikarskiej oraz próbę nakreślenia szerszego kontekstu tych wydarzeń – indywidualnego czy ogólnego.

niedziela, 15 listopada 2015

Jo Nesbø – Krew na śniegu



Jo Nesbø wielokrotnie pokazał, że za nic ma utarte ramy gatunkowe kryminału i śmiało wychodzi poza nie. Doskonale pokazuje to po raz kolejny w Krwi na śniegu

Sam schemat książki jest filmowy – płatny morderca ma uśmiercić żonę zleceniodawcy, jednak w trakcie wykonywania zlecenia coś idzie nie tak, i Olav Johanssen, bo to jemu powierzono zadanie, zakochuje się w swojej ofierze. Plany wykonania zadania dają w łeb, a sam bohater wplątuje się w wojnę o władzę w okolicy. 

Ta krótka książka (nieco ponad 170 stron) może zmylić czytelnika. Ba, sam podszedłem do niej z pewną dozą sceptycyzmu. Zaskoczyła mnie niej niezwykła oszczędność autora w tworzeniu świata i swego rodzaju „esencjalność”: nie ma w Krwi na śniegu niepotrzebnych elementów, jednak to wciąż pełnokrwista opowieść o zbrodni. Wszechobecność śniegu i fabularna bliskość świąt Bożego Narodzenia nadają tej książce niepowtarzalnego (i nieco onirycznego) klimatu. Do tego pomysłowość autora w operowaniu kalkami fabularnymi może budzić podziw – czytelnik znajdzie tu bardzo wiele elementów znanych czy to z ekranu, czy z kart innych opowieści o zbrodni. Nesbø miesza różne odcienie kryminału z thrillerem, co pokazuje jeszcze wyraźniej, jak sprawnie i świadomie porusza się on w obrębie gatunku.

Takiej atmosfery dawno nie spotkałem w tak krótkiej pozycji, co niewątpliwie przemawia na jej korzyść. I to właśnie dla niej – przede wszystkim, lecz nie tylko – warto sięgnąć po niedawno wydaną pozycję Jo Nesbø.