poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Joanna Jodełka - Kryminalistka



Kolejny kryminał z bohaterką w spódnicy nie powinien być żadnym zaskoczeniem. Czasy noszących wyłącznie spodnie (cóż – pozostaje mi tylko wybaczyć ten nieco mizoginiczny wstęp) detektywów i „poszukiwaczy przestępców” należy puścić w niepamięć. Ciekawą jest jednak zabawa, jaką rozpoczęła Joanna Jodełka, swego czasu laureatka Dużego Kalibru, w swojej kolejnej książce zatytułowanej, nomen-omen, Kryminalistka

Mamy tu – niecodziennie – Siedlce. Nie żadną dużą aglomerację miejską, lecz nieco, niech siedlczanie nie odbiorą tego jako potwarz, prowincjonalną miejscowość położoną na polskiej ścianie wschodniej. Mamy też nieco niespełnioną autorkę kryminału, której partnerem życiowym jest zadowolony z siebie twórca poradników poświęconych życiu intymnemu. To osobliwe małżeństwo pisarzy (choć niektórzy nie uznają „twórczości doradczej” za ars litteratoria) jest tez przestrzenią konfliktu, który najłatwiej opisać jako relacja kat-ofiara; układ ról jest tu względnie klasyczny – uciskana jest drobna, nieco eteryczna niewiasta. 

Zestaw cech jest dosyć sztampowy i może nieco razić, jednak ciekawy jest dwugłos, który wprowadza urozmaicenie w tej książce. Otóż, jak dowiedzieć się można z czwartej strony okładki, poznajemy kobietę (którą od początku należy – i słusznie – utożsamiać z główną bohaterką), która siedzi w parku w zakrwawionym przyodziewku i wygląda niezbyt wyjściowo. Prowadzi ciekawą narrację pierwszoosobową, która stanowi dopowiedzenie do wydarzeń opisanych przez klasycznego narratora trzecioosobowego opiewającego wydarzenia bezpośrednio związane ze zbrodnią. 

Ta jest dosyć prosta w swej formie – w wyniku przepychanki ginie mąż, z rąk żony (skądinąd – od ciosu nożem w pierś), jednak nie z premedytacją (choć i tak, biorąc pod uwagę temperaturę związku, wykluczona być nie może), lecz przez, o zgrozo, przypadek. Z odsieczą przychodzi bohaterce śledczy z siedleckiej policji, którego poznała zeszłej nocy podczas „ustawionego rozeznania z pracą policji w celu zdobycia inspiracji literackich”. O, i jeszcze jedno – z którym też dopuściła się cudzołóstwa. Tej samej nocy też dowiedziała się, że jej mąż ma na sumieniu podobną przewinę, lecz łatwiejszą do określenia jako „z premedytacją” i „wielokrotną”. Wspomniany oficer policji pomaga jej zatrzeć ślady śmierci nieszczęsnego małżonka, upozorować włamanie, stworzyć post factum kilka innych okoliczności i, jakby ich nie nazwać, faktów. Dzięki temu ma ona mocne alibi, jednak spada jej przy tym wiarygodność psychiczna. 

Po śmierci wiarołomnego partnera (z ręki, wprawdzie od niedawna, ale jednak, wiarołomnej małżonki) wychodzi na jaw, że autor poczytnych poradników był „słupem”, który pomagał w zdobywaniu gruntów osobom, do których nie powinny one trafić bezpośrednio. Okazuje się, że lokalna socjeta jest związana z tym procederem i chętnie ubezwłasnowolni spadkobierczynię, by dokończyć interesy i dopiąć swego. 

Cóż – pomysł ciekawy, jednak niektóre wątki autorce uciekają i plączą, a niektóre – ucinane są… jednym pociągnięciem szkła. Sztampa miesza się tu z ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, jednak ta pierwsza zdaje się przeważać. Wątek oszustwa jest znakomicie wykalkulowany, a odwaga autorki by uciec od tematów metropolitarnych i pokazać, że morderstwa nie tylko stołeczne mają imię jest godna uznania. Jednak wyraźna próba do umieszczenia polskiej Skandynawii w rejonie omywającego swe brzegi pośród lasów Bugu byłaby dobrym pomysłem, gdyby nie ciągła metaforyka oparta wyłącznie o „utrzymanie się na powierzchni” i „wszystkopłynięcie”. Niektóre sceny są potraktowane nieco na wyrost i wrażenie wykalkulowanych filmowo (chociażby wydarzenia w starej kaplicy cmentarnej), co psuje wrażenie literackości książki i przekłada je niemal natychmiast na rządzący się innymi prawami język ekranu. Zakończenie jest jakby ucięte, a liczne wątki są niemal irytująco nie wyzyskane (chociażby szalony Adalbert czy postać demonicznej posiadaczki sieci sklepów odzieżowych przypominającą Cruellę de Mon). Też estetyka opowiadania o erotyce budzi sporo wątpliwości – któż dopuszczałby się zdrady małżeńskiej przy znakomicie widocznym oknie? Zwłaszcza tam, gdzie zawsze może znaleźć się jakiś przypadkowy pieczarkarz (tak, tacy tu są i mają sporo do powiedzenia), który może zobaczyć to i owo i powiedzieć rzeczone „owo” (wszelkie skojarzenia z łacińskim ovo są przypadkowe) komu trzeba? O osobliwej dynamice „szok-mieszkanie-alkohol-seks” nie wspominając. 

Kryminalistka mogłaby być ciekawym kryminałem, gdyby nie spora ilość nadużyć i niedociągnięć fabularnych. I sporo niekonsekwencji. Mimo tego, że Gaja Grzegorzewska poleca, by powrócić do początku i szukać wątków, które „ukryte są” w książce, nie mam ochoty posłuchać się autorki znakomitego Betonowego pałacu, lecz odłożyć ostatni kryminał Joanny Jodełki na półkę. Mimo niezłej dynamiki i ciekawego wątku kryminalnego obocznego za dużo w niej niewypałów i niewierności (hm…) względem sztuki literackiej na rzecz filmu. Kryminał ten można określić jako „fajny”, ale chyba nic ponadto. A szkoda. Mogliśmy mieć naszą piękną Skandynawię sto kilometrów na wschód od Wisły. Dokładniej nad Bugiem. Tak mamy trochę kamień w wodę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz