piątek, 24 października 2014

Eleanor Catton - Wszystko, co lśni



W obliczu coraz większej popularności short stories na rynku anglosaskim, dziwić może tegoroczny Booker przyznany wiktoriańskiej w formie powieści, która (w polskim wydaniu) ma ponad 900 stron. Czy odradza się zainteresowanie potoczystymi, lejącymi się nieśpiesznie prozami? Cóż – nie wiem; wiem natomiast, że Eleanor Catton, autorka książki Wszystko, co lśni wie, jak przykuć uwagę czytelnika w sposób niespodziewany i niezwykle mocny.


Catton sięga po mniej znaną kartę historii gorączki złota i zaprasza czytelników na piękną i wciąż dziewiczą Nową Zelandię, która przyciągnęła wielu poszukiwaczy przygód i majątków. Trafia tam w ślad za Waltherem Moodym, który przybył do osady Hokitika, położonej na zachodnim brzegu południowej wyspy archipelagu nowozelandzkiego. Bohater trafia on przez przypadek na osobliwe zgromadzenie dwunastu mężczyzn, którzy w obliczu pojawienia się intruza natychmiast ucinają swoje rozmowy. Moody zaintrygowany tą sytuacją, zaczyna rozmawiać i dopytywać innych członków tej społeczności, dzięki czemu wplątuje się w dosyć ciekawy spisek, który ma na celu… cóż – oszustwo. Podatkowe. 

Jak to rzekł w filmie Martina Bresta tytułowy Joe Black: „Śmierć i podatki” (death and taxes). Te dwie rzeczy, nieuniknione na tym świecie, przeplatają się z opowieścią o chciwości i rządzy zysku. To zestawienie zaczyna funkcjonować w niezwykle ciekawy sposób w książce, która w swojej formie odwołuje się do powieści wiktoriańskiej – nieśpiesznej, opatrzonej wyczerpującymi opisami oraz podtytułami rozdziałów, które informują (uprzejmie) czytelnika, czego może się on spodziewać w następujących po nagłówku zdaniach. Catton pozwala swojej powieści toczyć się własnym rytmem. 

Jej proza jest przepełniona dygresjami i planowanymi spowolnieniami akcji. I to ten rytm zdaje się przyciągać najbardziej; autorka niezwykle świadomie operuje tempem opowieści – uwypukla konkretne cechy charakteru swoich bohaterów i konfrontuje je ze sobą oraz rozwojem wypadków w dogłębnie przemyślany i harmonijny sposób. Tworzy postaci wyraźnie zarysowane, obdarza je własnym językiem i pozwala im mówić. Narrator książki zdaje się być urodzonym obserwatorem, niespiesznym przechodniem, który przechadza się po ulicach pozornie tylko sennej Hokitiki i relacjonuje czytelnikom to, co widzi; pozostaje przy tym wszechwiedzący, jak każdy, szanujący się dziewiętnastowieczny narrator. Sama zagadka kryminalna (czyli – czyje to złoto i dlaczego ludzie nagle znikają, giną lub chcą popełnić samobójstwo?) jest skrzętnie utkana i wikła każdą z postaci przedstawionych we Wszystkim, co lśni. A swoiście rozumiane oszustwo podatkowe, będące wszak osią tej opowieści, pokazuje, że nie jest niczym nowym na tym świecie. 
Wspomniany rytm książki zmusza do bliższego i spokojnego zapoznania się z nią. Nie jest to z pewnością proza nadająca się do lektury w międzyczasie – nie tylko ze względu na jej nietorebkowy format, ale przede wszystkim z powodu złożoności fabularnej. Dużo w niej smaczków i subtelnych sugestii, które w trakcie opowieści nabierają dużego znaczenia. Jest to w gruncie rzeczy niezwykle konserwatywna i konsekwentnie napisana proza – gdy tylko pojawia się na jej kartach para nowych wojskowych rewolwerów, można być pewnym, że któryś z nich wypali. Lecz to kiedy to się stanie lub kto zajmie miejsca od strony muszki i szczerbinki nie jest jasne. Nie jest proste do przewidzenia, a niezwykle przemyślne i harmoniczne wikłanie kolejnych elementów tej fabuły tylko podsyca ciekawość. 
Eleanor Catton udało się stworzyć opowieść niezwykłą: świadomą, dopracowaną i, nie bójmy się tego określenia, znakomitą. A zarazem zuchwałą – trudno bowiem inaczej określić tak obszerną prozę, która z jednej strony nęci czytelnika, a z drugiej przykuwa go do lektury swoją harmonią i złożonością. Doprawdy – takie budzenie ciekawości jest wysoce wskazane. Warto dać złapać się w sidła Tego, co lśni.

niedziela, 19 października 2014

Inga Iwasiów – W powietrzu



Proza pisana przez akademików nie jest zjawiskiem częstym. Pracą taką od lat para się jednak profesor Uniwersytetu Szczenińskiego – Inga Iwasiów – której książka W powietrzu ukazała się niedawno nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
Jest to pozycja nietuzinkowa, gdyż kontynuuje zjawiska literackie, które dokonały się w polskiej literaturze na początku lat 90. minionego wieku (chociażby tak zwana literatura menstruacyjna), a za sprawą których swoją obecność zaakcentowały w niej kobiety i ich cielesność. To novum w literaturze (chociaż, jak stwierdzili Jarosław Klejnocki i Jerzy Sosnowski) nie jest niczym nowym w życiu, ale opis tej świadomości otwiera nowe pola wyrazu. Głowna bohaterka opisuje swoje relacje z sobą samą, swoim Tamagotchi, niedookreślonym poczuciem, przypominającym ptaszysko z Domu dziennego, domu nocnego Tokarczuk, a zarazem odwołującym się do freudowskiego libido, oraz z innymi ludźmi, którzy służą jej za punkt odniesienia do siebie samej. Ta pozornie skomplikowana sieć uwikłań może być dosyć łatwo sprowadzona do historii, która opisuje przygody seksualne dojrzewającej razem z tokiem narracji kobiety. Stoi za nią jednak opowieść zanurzona w polskości i zmianie postrzegania roli kobiety – główna bohaterka odnajduje się w swoim wyzwoleniu (zarówno intelektualnym, jak i seksualnym), a zarazem rysuje niecodzienną opowieść o moralności Polaków z przełomu transformacji oraz kolejnych lat demokracji.
Iwasiów udaje się podczepić jej bohaterkę do wielu pociągów literackich biegnących w różnych kierunkach. Jest to niewątpliwie wynikiem doskonałej znajomości współczesnych zjawisk literackich – polska proza wychodzi z tej książki niemal na każdej stronie, książka jednak zachowuje daleko idącą niezależność. Autorce udaje się stworzyć postać kobiecą, która nie jest zlepkiem, lecz subtelnym nawiązaniem do innych tekstów. W zawoalowany sposób opisuje przedstawicielkę pokolenia, które przedstawiała już Izabela Filipczuk w Absolutnej amnezji i Manuela Gretkowska w Kabarecie metafizycznym; przedstawicielkę, która jednak wyszła poza pewną buńczuczność i próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie, który nie zawsze jest do końca przyjazny wyzwolonym, acz samotnym, matkom. Ta figura bohaterki stała się też przykładem rodzenia się nowego pokolenia kobiet, które nie pasują do żadnego z modeli z lat minionych – kobiet silnych, wykształconych i niezależnych. Pokazuje ich obecność w społeczeństwie, która staje się raz po raz silniejsza. Również personalizacja wspomnianego, niedookreślonego wcześniej tamagotchi nie jest tu bez znaczenia – służy ona dojrzewaniu relacji między budzącą się seksualnością kobiecą, która z czasem udaje się ujarzmić. Nie na darmo wszak Larsovi von Tierowi opisanie jego wizji kobiecej seksualności zajęło pięć godzin filmu.
Autorce udaje się pokazać stopniowe rodzenia się kobiecości, a zarazem zanurzyć je w sosie literacko-społecznym. Wizja ta, puszczająca w pewien sposób oko czytelników autobiograficzne oko jest niezwykle intrygująca – autorka nie gra jednak, jak to sama określiła, na jednej karcie, lecz pozostawia swoją prozę, by ta mogła swobodnie oddychać w światku literackim.

Don DeLillo – Americana



Poszukiwanie wolności i siebie jest tematem literatury od jej zarania. Im bardziej kręte są drogi do samopoznania, tym więcej literatura pozwala powiedzieć. W taką podróż zabiera czytelników Don DeLillo w swojej debiutanckiej prozie Americana.
Początkowo książka ta zdaje się być historią, w której jest opowiadana historia USA podobną do tej z Mad Mena; jest dynamicznie, ludzie się znają, media roztaczają niesamowite perspektywy. Jednak autorowi udaje się przedstawić ten świat swoistego salonu jako miejsce pozorne, pełne ułudy, a zarazem odurzające; obcowanie z nim przypomina narkotyk. David Bell, główny bohater i opowiadający tę historię, przechadza się po tym świecie z pewną satysfakcją wynikającą z przynależności, a zarazem z rosnącym obrzydzeniem. Gdy wpada na pomysł nakręcenia filmu o Indianach Nawaho ma przeczucie, że jest to jego szansa na wyrwanie się z zamkniętego koła pracy i ułudy.
Krążąc po świecie, którego zdaje się być częścią, migruje wewnętrznie; efektem tego jest podróż, czy raczej – ucieczka, w głąb kraju, podczas której chce odnaleźć samego siebie. Również sięgnięcie po zbiorową postać Nawaho także jest tu znaczące – w czasie drugiej wojny światowej przedstawiciele tego plemienia byli wcielani do armii i przerzucani na teren walk na Pacyfiku jako łącznościowcy, gdyż ich język był zupełnie niezrozumiały zarówno dla Amerykanów jak i Japończyków; jest to jednak język pierwotny, który nie dał się skazić naleciałościami cywilizacyjnymi. Udając się tam narrator skazuje sam siebie na niezrozumienie, które jest jednak formą komunikacji ze światem; nie liczy na odpowiedź, lecz zdobywa się na krzyk rozpaczy.
Powieść przedstawia też temat tabu ówczesnej Ameryki (jest to książka z 1971 roku) – traumę żołnierzy, którzy służyli w Wietnamie; amerykańskich chłopców, którzy udali się, by walczyć o wolność, a wrócili ze zszarganą psychiką (czego późniejszymi dowodami są Czas Apokalipsy i Full Metal Jacket – zarówno proza Hasforda jak i film Kubricka). Dzięki temu udaje mu się przedstawić przełamany przez traumę obraz Ameryki; z jednej strony krytykuje fasadowość społeczeństwa, jego zakłamanie i pomijanie trudnych problemów, a z drugiej dostrzega ich autentyzm i wpływ na rzeczywistość.
Don DeLillo przedstawia swój osobisty obraz Ameryki po wojnie w Wietnamie, a zarazem na przednówku medializacji jej społeczności. Jest to obraz gorzki, a zarazem ciekawy; autor nie chce w tej książce przedstawiać jednego rozwiązania problemu, lecz skupić się na swoim postrzeganiu tego problemu. Jak się okazuje – niezwykle ciekawego.

czwartek, 9 października 2014

Tomasz Piątek – Magdalena



Przełom roku 1989 był uwieczniony na wiele sposobów. Wiele w mówieniu o nim afirmacji, czego dowodem  jest książka Pauliny Wilk (Znaki szczególne). Rzadko wspomina się o ciemnej stronie tego okresu – nieuczciwości, chytrości nastawionej na szybki zysk i przygnębiającej szarości. Ten, mniej przyjemny, wycinek ze wspomnień o pierwszych latach demokracji przedstawia w swojej książce krytyczny komentator rzeczywistości polskiego piekiełka – Tomasz Piątek.
Główny bohater opowieści, Rafał, wraca po latach emigracji do kraju. Rozpoczyna podróż we Francji, w której zdążył się zadomowić i uposażyć. Wraca do ojczystego kraju w kilka miesięcy po wyborach czerwcowych; pełen nadziei pokonuje niekrótką drogę do Polski. Po przekroczeniu granicy z Niemcami przeżywa szok poznawczy – uderza go wszechobecna szarość i chaos, które kwituje powtarzanym niemal jak mantra twierdzeniem, że już niedługo, już za chwilę i będzie jak na Zachodzie. Zaklinając rzeczywistość poszukuje hotelu, jednak dowiaduje się, że wszędzie są karaluchy, a bezpiecznym schronieniem na jedną noc dla wędrowca z daleka może być wynajęty na lewo pokój w domu dziecka. Po przekroczeniu progu jest świadkiem nieco żenującej sceny – dyrektorka sierocińca wygania swoją pełnoletnią wychowankę, dla której nie ma już miejsca w zarządzanych przez nią murach; dyskusja dwóch kobiet jest okraszona odpowiednią ilością wyrażeń nieparlamentarnych, co wprowadza bohatera w konsternację. Staje on jednak po stronie pokrzywdzonej, czyli tytułowej Magdaleny, której przychodzi z pomocą i, porzucając plany noclegowe, zabiera w podróż do Warszawy. Jak się okazuje, dziewczyna posiada talent muzyczny, a osobliwy repatriant – pewne doświadczenie w promowaniu talentów wokalnych, czego dowiódł współpracując z Jackiem Kaczmarskim we Francji.
Piątek kieruje narracją tak, by pokazać mniej chlubne aspekty polskiej rzeczywistości czasów transformacji, jednak udaje mu się też uchwycić potencjał, jaki tlił się w dawnych demoludach. Z jednej strony przedstawia niemal ślepą fascynację Zachodem i uginanie się wielu pod nieznanym jarzmem gospodarki wolnorynkowej, a z drugiej – rodzenie się, często na granicy prawa, gospodarności i przedsiębiorczości. Dostrzega tak zwany polnische Wirtschaft, ale widzi drzemiący potencjał.
Ciekawe jest nagromadzenie w książce symboli, które dosyć łatwo można rozdzielić na dwie grupy,  oparte o prastary spór między naturą a kulturą. Cywilizację reprezentuje oczywiście Rafał, przybywający do kraju wraz z tchnieniem dojrzałej demokracji i kapitału, jednak jest on skażony w pewien sposób słowiańskością. Dzikość (ale szlachetną, rzec by można nawet: bon sauvage) reprezentuje tu Magdalena – naturalnie uzdolniona młoda kobieta, którą najlepiej określa znaczące przejęzyczenie Rafała: Magda to Polska… Polka oczywiście! Takich fabularnych uderzeń w punkt jest w tej książce wiele.
Korowód postaci jest tu długi, jednak istotnym wątkiem poruszanym przez Piątka w książce pozostaje kwestia oporu i kolaboracji; nim wybył on z kraju pracował przy wydawaniu podziemnej gazetki. Po powrocie do rodzinnego miasta stołecznego odnajduje on znajomych, a wśród nich – siostrę przyjaciela, z którym pracował przy prasie drukarskiej. Dowiaduje się, że był on TW, jednak miał na celu dobro kolegów – przehandlował swoją lojalność, by system nie uciął podnoszonej nań ręki młodych opornych. W tym krótkim epizodzie autor komentuje w niezwykle zwarty sposób pobudki wielu zmuszonych do podpisania lojalki, przy czym wpisuje się w szacunek do grubej kreski Mazowieckiego.
Nikt chyba jeszcze tak nie pisał o Polsce okresu przemian: punktowo, dosadnie, brutalnie. Jednak zarazem – z pewną nadzieją na lepsze jutro. Bo jest ono już za chwilę. Tak widzieć kraj chciał bohater Tomasza Piątka. Bo szansa na wykorzystanie potencjału jest już za moment. Nie da się też ukryć, że ćwierćwiecze Wolności (sic!) jest też dobrą okazją do ukazania się tej niebanalnej książki. Naprawdę dobrej i, jak sądzę, ważnej książki.

wtorek, 7 października 2014

Raymond Queneau – Psia trawka




Podmiotowość kształtująca się w opowieści – tak swojego bohatera przedstawia Raymond Queneau w Psiej trawce. Prowadzi czytelników w ślad za formującą się nicością – czymś niedookreślonym, co staje się z czasem kimś: podmiotem. Książka ta jest ciągłą opowieścią o stawaniu się, bardzo gęsta językowo, mocno ustrukturyzowana, zadająca wciąż pytanie o granicę, której przekroczenie pozwala na powiedzenie, że bohater (człowiek?) oddziela się od tła i ewoluuje w kogoś. Queneau sugeruje, że ten proces dokonuje się w relacji do; siebie i innego. Na tej koncepcji oparł całą powieść psia trawka – książkę nietuzinkową, która nie na darmo ukazała się w serii Nowy Kanon.