W obliczu coraz większej popularności short stories na rynku anglosaskim, dziwić może tegoroczny Booker przyznany wiktoriańskiej w formie powieści, która (w polskim wydaniu) ma ponad 900 stron. Czy odradza się zainteresowanie potoczystymi, lejącymi się nieśpiesznie prozami? Cóż – nie wiem; wiem natomiast, że Eleanor Catton, autorka książki Wszystko, co lśni wie, jak przykuć uwagę czytelnika w sposób niespodziewany i niezwykle mocny.
Catton sięga po mniej znaną kartę historii
gorączki złota i zaprasza czytelników na piękną i wciąż dziewiczą Nową
Zelandię, która przyciągnęła wielu poszukiwaczy przygód i majątków. Trafia tam
w ślad za Waltherem Moodym, który przybył do osady Hokitika, położonej na
zachodnim brzegu południowej wyspy archipelagu nowozelandzkiego. Bohater trafia
on przez przypadek na osobliwe zgromadzenie dwunastu mężczyzn, którzy w obliczu
pojawienia się intruza natychmiast ucinają swoje rozmowy. Moody zaintrygowany
tą sytuacją, zaczyna rozmawiać i dopytywać innych członków tej społeczności,
dzięki czemu wplątuje się w dosyć ciekawy spisek, który ma na celu… cóż –
oszustwo. Podatkowe.
Jak to rzekł w filmie Martina Bresta tytułowy
Joe Black: „Śmierć i podatki” (death and taxes). Te dwie rzeczy, nieuniknione
na tym świecie, przeplatają się z opowieścią o chciwości i rządzy zysku. To
zestawienie zaczyna funkcjonować w niezwykle ciekawy sposób w książce, która w
swojej formie odwołuje się do powieści wiktoriańskiej – nieśpiesznej,
opatrzonej wyczerpującymi opisami oraz podtytułami rozdziałów, które informują
(uprzejmie) czytelnika, czego może się on spodziewać w następujących po
nagłówku zdaniach. Catton pozwala swojej powieści toczyć się własnym rytmem.
Jej proza jest przepełniona dygresjami i planowanymi spowolnieniami akcji. I to ten rytm zdaje się przyciągać najbardziej; autorka niezwykle świadomie operuje tempem opowieści – uwypukla konkretne cechy charakteru swoich bohaterów i konfrontuje je ze sobą oraz rozwojem wypadków w dogłębnie przemyślany i harmonijny sposób. Tworzy postaci wyraźnie zarysowane, obdarza je własnym językiem i pozwala im mówić. Narrator książki zdaje się być urodzonym obserwatorem, niespiesznym przechodniem, który przechadza się po ulicach pozornie tylko sennej Hokitiki i relacjonuje czytelnikom to, co widzi; pozostaje przy tym wszechwiedzący, jak każdy, szanujący się dziewiętnastowieczny narrator. Sama zagadka kryminalna (czyli – czyje to złoto i dlaczego ludzie nagle znikają, giną lub chcą popełnić samobójstwo?) jest skrzętnie utkana i wikła każdą z postaci przedstawionych we Wszystkim, co lśni. A swoiście rozumiane oszustwo podatkowe, będące wszak osią tej opowieści, pokazuje, że nie jest niczym nowym na tym świecie.
Jej proza jest przepełniona dygresjami i planowanymi spowolnieniami akcji. I to ten rytm zdaje się przyciągać najbardziej; autorka niezwykle świadomie operuje tempem opowieści – uwypukla konkretne cechy charakteru swoich bohaterów i konfrontuje je ze sobą oraz rozwojem wypadków w dogłębnie przemyślany i harmonijny sposób. Tworzy postaci wyraźnie zarysowane, obdarza je własnym językiem i pozwala im mówić. Narrator książki zdaje się być urodzonym obserwatorem, niespiesznym przechodniem, który przechadza się po ulicach pozornie tylko sennej Hokitiki i relacjonuje czytelnikom to, co widzi; pozostaje przy tym wszechwiedzący, jak każdy, szanujący się dziewiętnastowieczny narrator. Sama zagadka kryminalna (czyli – czyje to złoto i dlaczego ludzie nagle znikają, giną lub chcą popełnić samobójstwo?) jest skrzętnie utkana i wikła każdą z postaci przedstawionych we Wszystkim, co lśni. A swoiście rozumiane oszustwo podatkowe, będące wszak osią tej opowieści, pokazuje, że nie jest niczym nowym na tym świecie.
Wspomniany rytm książki zmusza do bliższego i
spokojnego zapoznania się z nią. Nie jest to z pewnością proza nadająca się do
lektury w międzyczasie – nie tylko ze względu na jej nietorebkowy
format, ale przede wszystkim z powodu złożoności fabularnej. Dużo w niej
smaczków i subtelnych sugestii, które w trakcie opowieści nabierają dużego
znaczenia. Jest to w gruncie rzeczy niezwykle konserwatywna i konsekwentnie
napisana proza – gdy tylko pojawia się na jej kartach para nowych wojskowych
rewolwerów, można być pewnym, że któryś z nich wypali. Lecz to kiedy to się
stanie lub kto zajmie miejsca od strony muszki i szczerbinki nie jest jasne. Nie
jest proste do przewidzenia, a niezwykle przemyślne i harmoniczne wikłanie
kolejnych elementów tej fabuły tylko podsyca ciekawość.
Eleanor Catton udało się stworzyć opowieść
niezwykłą: świadomą, dopracowaną i, nie bójmy się tego określenia, znakomitą. A
zarazem zuchwałą – trudno bowiem inaczej określić tak obszerną prozę, która z
jednej strony nęci czytelnika, a z drugiej przykuwa go do lektury swoją
harmonią i złożonością. Doprawdy – takie budzenie ciekawości jest wysoce
wskazane. Warto dać złapać się w sidła Tego, co lśni.