środa, 30 kwietnia 2014

Mireille Guiliano – Kobiety, praca i sztuka savoir-vivre’u

Moda na francuskość wciąż w cenie – świadczy o tym popularność książek Pameli Druckerberg (W Paryżu dzieci nie grymaszą) czy Jennifer L. Scott (Lekcje Madame Chic. Opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu). Nie dziwi zatem to, że autorka kojarzona z kulturą znad Sekwany (napisała wszak książkę Francuzki nie tyją) ponownie pojawia się na rynku z książką zatytułowaną Kobiety, praca i sztuka savoir-vivere’u. Francja wybrzmiewa na obwolucie niejako w tle, jednak jest ona jednym z głównych tonów opowieści snutej przez autorkę. 
Nowy tom autorstwa Mirelle Guiliano nie jest, jak się okazuje, publikacją, która tylko pozornie wypłynęła na fali nowej mody – w gruncie rzeczy jest tekstem coachingowym. Przedstawia przy okazji różnice w sposobie kształtowania się relacji ze współpracownikami, opisuje ona kulturową przepaść między Europą a Ameryką, a w szczególności – Stanami Zjednoczonymi. Opisuje różnice w mentalności zaobserwowane podczas wieloletniej współpracy z firmami zajmującymi się szeroko pojętą PR-em. Ten element, mimo swojego niewielkiego procentowego udziału w bryle książki, zdaje się być fundamentalnym dla jej konstrukcji; Guiliano wielokrotnie odwołuje się do swoich doświadczeń z niwy komunikacji werbalnej i niewerbalnej między przedstawicielami Starego Kontynentu i Nowego Świata. Jest to o tyle ciekawe, że sama autorka staje się wypadkową tych dwóch sposobów funkcjonowania i komunikacji; poprzez swoje wieloletnie rezydowanie za Atlantykiem wchłonęła wiele mechanizmów rządzących tamtejszymi relacjami społecznymi. Pisarka (?) wielokrotnie podkreśla, że szokiem dla Amerykanów było jej podejście do rzeczywistości, pozbawione nadętej fasadowości, przy zachowaniu szacunku do współpracowników i ich indywidualności. Na pierwszych stronach książki deklaruje, że jest ona zbiorem rad podpartych latami doświadczenia. Autorka ma przy tym nadzieję, że jej doświadczenia przydadzą się czytelnikom nie tylko w czasie poszukiwania pracy, ale także w trakcie budowania relacji wewnątrz zespołu. Pokazuje sieci zależności wewnątrz firm – zarówno te widoczne, jak i ukryte przed oczami potencjalnych pracowników; przedstawia wiedzę, której nie można określić jako „tajemną”, lecz raczej jako w pewien sposób niejawną lub nieuświadomioną.
Guiliano chce edukować, ale i zaciekawić. Dopuszcza czytelników do siebie jako do osoby; wplata w opowiadane historie wiele wątków osobistych, przez co stają się one bardziej autentyczne, a z drugiej strony tworzą atmosferę familiarności, którą autorka zdaje się pochwalać w konkretnych przypadkach. Właśnie ten osobisty wkład autorki w opowieści zdaje się być ciekawy – tłumaczy się ona wielokrotnie z podejmowanych decyzji, co wskazywać może na reakcje czytelników po wydaniu jej poprzednich pozycji. Traktuje swoje pochodzenie jako zaletę i przestrzeń, z której może czerpać pełnymi garściami. Co ciekawe – nie jest to książka kierowana wyłącznie do kobiet; Guiliano rozprawia się poniekąd z tym stereotypem swojej twórczości pisząc, że rady, które zawarła w tekście są kierowane do przedstawicieli obu płci.
Książka ta jest nie tylko podręcznikiem z pogranicza coachingu i doradztwa zawodowego, ale prezentuje też ciekawe zestawienie kultur, które pozwala na dostrzeżenie istotnych różnic między Europą a Ameryką. Autorka porusza w niej kwestie podejścia do pracownika, ale także mentalności, która bezpośrednio rzutuje na większość zachowań. Robi to przy tym ze swadą i w sposób przejrzysty. Czy warto sięgnąć po tę książkę? Sądzę, że tak, jednak nie należy się kierować okładką – pozory tu potrafią zmylić.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Paulina Wilk - Znaki szczególne


Sentymentalne westchnienia za przeszłością nie są niczym nowym, wszak wyrażano od zarania pisma. W nowoczesną podróż do (całkiem niedalekiej) przeszłości zabiera czytelników Paulina Wilk – dziennikarka i autorka licznych książek dla dzieci. Przedstawia ona dosyć osobistą opowieść o czasie minionym, który, najprawdopodobniej, już nie wróci. 
 
Osią pierwszych rozdziałów książki jest kolej, a dokładniej ekspres Berlin-Moskwa, który łączył wschód z zachodem, ale przynosił też powiew zza granicy. Zza tej lepszej, chociaż zarażonej kapitalistycznym robakiem zagranicy. Owe połączenie zdaje się być najważniejszym wyznacznikiem przemiany, jaka dokonała się na przełomie lat 80. i 90. – sygnalizuje przeminięcie świata znanego (umknął w oddali, niczym skład jadący na wschód) i pojawienie się niebawem tego, który ma dopiero się wyłonić zza zakrętu. Nie da się jednak zaprzeczyć, że autorce (którą w dużej mierze można traktować tu na równi z opowiadającą) nic nie przywróci utraconych chwil, a pozostałe po nich wspomnienia sprawiają, że wszystko co nowe jest ustawiane na z miejsca straconej pozycji.
W tej książce-eseju wiele jest deklaracji pokoleniowych – autorka nie wypowiada się w swoim imieniu, lecz rozciąga swoje zdanie na wszystkich dzisiejszych trzydziestolatków, który mieli jeszcze okazję zaznać życia w Polsce Ludowej. Urodzeni w latach osiemdziesiątych minionego wieku, według narracji autorki, zdają się pochodzić wyłącznie z dużych miast (lub miast-satelit dużych miast), fascynować się nowościami, wikłać w bezsensowne kredyty i zostać wprowadzeni w pole przez przemiany związane z aneksją do struktur unijnych. Autorka wypowiada się arbitralnie o sprawach trudnych i względnych, a zarazem przyjmuje perspektywę warszawską za wyznacznik zjawisk ogólnokrajowych. Strategia ta, mogąca ujednolicić opowieść, w rzeczywistości daje się ją wypaczać. O ile osobiste wspomnienia wpisujące się w maraton rozpoczęty w 1980, a zakończony w 1989 mają swój urok i pokazują jak w soczewce pewne zmiany, o tyle rozdziały opisujące czasy bliższe współczesności trącają moralizatorstwem. Autorka wielokrotnie deklaruje poczucie pokrzywdzenia przez nowy ład (?), gdyż większość jej rówieśników, zachłysnąwszy się nadzieją na pracę organizacjach unijnych ruszyła ławą na europieistykę i kierunki pokrewne. Deklaruje przy tym ułatwiony start w dorosłość, jaki zapewniło jej kupione przez rodziców mieszkanie w Warszawie. Nie przeszkadza jej to krytykować przedstawicieli swojego pokolenia za wikłanie się w kredyty, ani wyrażać sądów dotyczących bezdomnych spotykanych czasem nad ranem na dworcu Warszawa Śródmieście.
Znaki szczególne są zbiorem luźnych afirmacji przeszłością, które jako takie przynoszą sporo radości czytelnikowi – wspomnienia wspólne dla pokolenia, rodzące się głównie za sprawą formującej się wolnorynkowej globalizacji napędzanej przez reklamę, dają poczucie więzi i wspólnoty. Poczucie to zdaje się wykorzystane w dalszej części książki, gdzie autorka, powtarzając jak mantrę my wyraża swój sentyment za przeszłością i wartościuje ją jako lepszą od współczesności. Rozciąga przy tym swoją narrację na całość swojego pokolenia. Ta przewrotna logika zostaje przez to rozciągnięta na całe pokolenie, przy czym, wciąż pisząc my, krytykuje ona współczesny ład i z sentymentem ogląda się wstecz, gdy wszystko było prostsze. Chyba jednak nie do końca tak jest.
Jak już zostało napisane – pierwsza część książki (mniej więcej jej dwie trzecie) sprawia, że czytelnik czuje więź z osobą opowiadającą. Jednak to, co dzieje się po tej granicy może go skutecznie odstręczyć. Ta książka, sprawdza się jako osobista wizja przeszłości, opowieść (narracja – ten termin pasuje tu jak ulał) o czasach minionych, w których może nie było wszystkiego, ale było swojsko, a świat był mały i nieskomplikowany, to jednak jako ocena grupy pokoleniowej rozsianej po całym, dosyć zróżnicowanym kraju, może drażnić, zwłaszcza osoby, których losy i wspomnienia różnią się od tych posiadanych przez autorkę. Jest to jednak książka dosyć ciekawa i stanowi wizję historii przedstawicielki pewnej grupy, której zaczyna powoli porównywać młodość swojego potomstwa ze swoim – wszak niedawno mówiono o pokoleniu-bez-Teleranka. Czy to dobrze? Zdaje się, że tak, jednak wyłączenie kategorii inne, a pozostawienie dobre i złe nie działa na korzyść.

---
 
Trudno jest mi podejść do tej książki z chłodną głową – jestem przedstawicielem pokolenia lat 80. i to, o czym pisała autorka jest mi znane, jednak nie w sposób przez nią opisywany. Być może wynika to z tego, że jestem z innej części tej dekady, bliższej wydarzeniom z 4 czerwca niż 30 sierpnia, oraz moje korzenie wyrastają z dala od stołeczności polskiej. Być może. Niemniej – moje doświadczenia nie są tożsame z tymi, które nobilituje bądź krytykuje autorka.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Stephen Hawking - Moja krótka historia



Fizycy i inni przedstawiciele nauk ścisłych uznawani są za osoby introwertyczne i skupione na zjawiskach mających niewiele wspólnego z codziennością. Zarazem wśród osób nigdy nie związanych z tymi dziedzinami pojawiał się głód wiedzy dotyczącej funkcjonowania świata i próby, odpowiednio uproszczonego, udzielenia odpowiedzi na pytania dotyczące kształtu wszechświata, którego częścią jest trzecia planeta od słońca. Zrozumiałego sformułowania takiej odpowiedzi podejmuje się od lat Steven Hawking, światowej sławy fizyk, który trafił z fizyką pod strzechy, a zarazem podniósł poziom świadomości społeczeństwa związanej z niepełnosprawnością. Jego autobiografia trafiła niedawno do księgarń. 

Steven Hawking prezentuje swoją opowieść o swoim życiu w sposób chronologiczny – zaczyna od pochodzenia swoich przodków, potem sięga do czasu lat dziecinnych, by wreszcie przejść do okresu, w którym wybory naukowe i życiowe zaczęły być dyktowane przez jego chorobę. Ceniony fizyk pokazuje siebie jako osobę zahartowaną w boju ze swoim ciałem, skłonną do kompromisów, ale też kierującą się rozsądkiem. Mimo pozornie neutralnego opisu wydarzeń z życia można odnieść wrażenie, że wszystko co robi autor jest odkupione ogromną pracą wewnętrzną, a nieustanna racjonalizacja działań i losu – metodą uwalniającą od widma szaleństwa. Ciekawe jest tu przedstawienie alternatywnej, opartej o wykalkulowane decyzje moralności – decyzja o rozstaniu z żoną była podjęta nie pod wpływem impulsu czy kryzysu wieku średniego, lecz z troski o utrzymanie rodziny po, jak mniemał naonczas fizyk, nieuchronnej śmierci w przeciągu kilku miesięcy. W swojej prozie nie narzeka, lecz patrzy, na tyle, na ile to możliwe, z umiarkowanym optymizmem w przyszłość – na swoim przykładzie pokazuje niesamowity rozwój technologii, która pozwala na utrzymanie, ale i ułatwienie życia osobom ciężko chorym i pozbawionym władzy w ciele. Wszak ta i kilka wcześniejszych pozycji Hawkinga powstało dzięki stale modernizowanym interfejsom komputerowym, które przetwarzając minimalne ruchy autora w słowa pozwalają mu komunikować się ze światem, a nawet występować publicznie (wszak otwierał on jedną z niedawnych paraolimpiad).

Moja krótka historia to faktycznie niedługa opowieść o człowieku – nieco monumentalna, jednak pokazująca hart ducha autora/bohatera. Sporo w niej elementów sprawiających wrażenie autokreacji, jednak jest to wada autobiografizmu. Hawking szanuje czas czytelników, a zarazem ma coś, czym chce się podzielić; można mu wybaczyć przy tym próbę stworzenia świeckiego utworu auto-hagiograficznego – wszak ma po temu pewne podstawy.