poniedziałek, 17 marca 2014

Tony Judt – Brzemię odpowiedzialności. Blum, Camus, Aron i Francja w XX wieku



Tony Judt, ceniony historyk i myśliciel, opisuje w swojej książce eseistycznej trzy niezwykle istotne postaci dla historii myśli socjalistycznej XX wieku we Francji i nie tylko. Mowa tu o Leonie Blumie, Albercie Camusie oraz Raymondzie Aronie – piewcach rozsądku i umiaru, bliskich socjalizmowi, który stał się obiektem nadużyć w dobie radykalizacji poglądów, przed i po II wojnie światowej.
Blum, Camus i Aron przez wiele lat byli odrzucani przez środowiska lewicowe. Elementem łączącym ich był fakt krytykowania przez nich postaw skrajnych i populistycznych. Mimo swoich związków ze środowiskami lewicowymi dalecy byli od myśli rewolucyjnej, która raz po raz prześwitywała przez działania rządów i środowisk zadeklarowanych demokratycznie. W tym wszystkim jest jednak również wyraźna sugestia, powtarzana niejako za Arendt, że totalitaryzmy i uwikłanie się w nie jest w istocie banalne. Są one pociągające w swojej formie, a brak oporu oznacza przyzwolenie.
Losy bohaterów esejów autora Powojnia są relacjonowane chronologicznie – wiele miejsca poświęca elementom, które, w jego ocenie, zaważyły o takiej a nie innej orientacji politycznej i stosunku do rzeczywistości. Nie usiłuje ich jednak ubrązowić, lecz przedstawić (w miarę) bezstronny obraz, przy czym nie zaprzecza, że uznaje ich za autorytety.  
Judt konsekwentnie przedstawia trzech Francuzów jako piewców humanizmu, którzy pełną realizację swoich ideałów znaleźli w socjalizmie. Reprezentowali oni reakcję środowisk intelektualnych na klarujące się w ojczyźnie bagietek oraz sami niejednokrotnie odczuwali konsekwencje swojej jednoznacznej postawy – czy to przez nagonkę medialną (Camus), czy to przez ostracyzm polityczny (Blum). Brytyjski eseista zdaje się podnosić ten problem po raz kolejny w dwojakim celu: chce pokazać problemy, z jakimi ścierać musi się wolna myśl oraz przeformułowane stwierdzenie prawda zawsze zwycięży (wszak wszyscy jego bohaterowie doczekali się pewnej nobilitacji – czy to za życia, czy to po śmierci). Jest to pozornie tanie moralizatorstwo, jednak stoi za nim ciekawa deklaracja światopoglądowa – Judt widzi w nich zbiór postaw, które powinny być kluczowe dla pragnących wybić się na intelektualną niepodległość. Zwłaszcza gdy nie można mówić o swobodzie geopolitycznej.
Warto zarazem zastrzec jedną rzecz – nie jest to książka łatwa do opisania; jej lektura to bardzo ciekawa przygoda intelektualna, która daje wiele radości, ale jest też wymagająca. Judt nie bawi się w przypisy, lecz odwołuje do wiedzy czytelnika, przez co nie zahacza ani o szkolność ani o naiwność, o które warto przy opisywaniu postaci tej rangi.

niedziela, 16 marca 2014

Mo Yan – bum!





Specyfika literatury pochodzącej spoza kręgu europejskiego daje się we znaki tym, którzy usiłują przyłożyć tą samą miarę do utworów pochodzących chociażby spod pióra Mo Yana. Tym, co przykuwa wzrok jest  ciekawy wstęp do niedawno wydanej prozy noblisty zatytułowanej bum!. Dotyczy on powieści jako pewnego tworu, który musi posiadać pokaźna objętość. Tak jak opowieść o Luo Xiaotongu.

Mamy zatem dwie, równolegle prowadzone narracje, które opisują życie wspomnianego bohatera w różnych momentach. Pierwsza z nici snuje się powoli pod dachem świątyni, w której nauki pobiera już nie taki młody Luo; opowiada on swemu mistrzowi o czasach minionych, tworząc opowieść o sobie, która przechodzi płynnie w historię z czasów dziecięcych. To zawieszenie książki na dwóch filarach pozwala na utrzymanie uwagi czytelnika, ale też sprawia, że opowieść jest świeża, a uwaga czytelnika jest wciąż stymulowana (również przez nazwanie kolejnych rozdziałów wystrzałami). Narrator bum! oprowadza czytelników po chińskiej prowincji, która, mimo elektryfikacji, niewiele różni się od stanu sprzed lat; miejsca, w którym żadne z praw nie jest w pełni ważne. Pięść przebijać tu może gombrowiczowski palic; wolność, nawet sponiewierana i pozbawiona poważania, nie przejmuje się faktem, że zbierane pieniądze są oblane moczem. Prezentowany świat jest z jednej strony okaleczony przez polityczne decyzje sprzed lat, a z drugiej – jest od nich na tyle daleko, że z wytęsknieniem wyczekuje kolejnych reform rolnych i kulturalnych, niemal jak Estragon Godota. Fetyszyzowane jest, jak niemal zawsze u Mo Yana, jedzenie; jest ono oznaką prestiżu i władzy, lecz także narkotykiem odbierającym rozum. Wyzwoleniem może być wybuch, który przynieść ma moździerz znaleziony przez Luo na złomowisku; jest on czysty i gotowy do strzału, jednak, jak cały ten świat, jest on ułomny – nie ma do niego amunicji.
Mo Yan przedkłada czytelnikowi opowieść – długą, wielowarstwową, niejednoznaczną i pełną ciekawych podtekstów – która potrafi wciągnąć, a przy tym nie zmęczyć. Dwubiegunowość narracji oraz płynność przejść między kolejnymi fragmentami intrygującej opowieści dają dużo radości z lektury. Wszak chyba o nią chodzi.

poniedziałek, 3 marca 2014

Maria Sveland - Zgorzkniała pizda



Kryzys wieku średniego został opisany niezwykle plastycznie w literaturze i kinematografii. Jest to temat wdzięczny, głównie za sprawą swojej klarowności i łatwości ocen. Jednak między okresem dojrzewania i wchodzenia w dorosłość, charakterystycznym dla nastolatków stających się dwudziestolatkami, a czasem będącym progiem późnej dojrzałości , otwieranym przez magiczny, czterdziesty rok życia, jest wiele miejsca pomiędzy, które nie spotyka się z nadmiarem uwagi ze strony twórców. O ile bowiem dużo pisze się o odnoszonych wtedy sukcesach, o tyle brakuje narracji dotyczących miejsca w społeczeństwie i przystawalności do wyznaczanych przez nie ról.  Taką niszę opowieści wypełnia norweska dziennikarka Maria Sveland ze swoją książką Zgorzkniała pizda.
Mamy zatem kobietę, do której cech charakterystycznych należy wiek (lat trzydzieści), wygląd (raczej przeciętny) oraz fakt bycia od niedawna matką. Pojawia się jednak pęknięcie w lustrze przeciętności – bohaterka prozy Sveland udaje się w kilka miesięcy po narodzinach swego pierwszego dziecka w podróż na Teneryfę. Samotną podróż.
XX udaje się zatem do raju dla par, jednak jako prawdopodobnie  jedyna osoba w samolocie, leci tam sama; odczuwa wszystkie związane z tym konsekwencje, gdyż udaje się do świata, gdzie druga osoba płaci o połowę mniej. To odczucie społecznego nakazu bycia z kimś staje się głównym motorem napędowym książki, która, pod pozorem fabularności, jest błyskotliwie sformułowanym opisem przeżycia przdstawicielek określonej grupy wiekowej. Akcja toczy się bowiem na dwóch płaszczyznach: strumienia świadomości bohaterki, sączącej drinka na balkonie przyzwoitego hotelu na Teneryfie, oraz dosyć mocno skonkretyzowanej opowieści dotyczącej jej przeszłości, wspominanej na zasadzie dadaistycznej zabawy w retrospekcje. W ciągu narracji oba te elementy się uzupełniają, i tak też gdy bohaterka czyni w  myślach uwagi dotyczące związków, wraca do świata  wspomnień i próbuje w racjonalny sposób zrozumieć swoją reakcję. Jest to ciekawy sposób prowadzenia narracji – książka dzięki temu nie jest banalna i staje się przekonująca.
Za niezwykle cenne w tej pozycji uważam trzy elementy. Pierwszym z nich jest pokazanie kulturowego uwarunkowania pewnych zachowań, które szokują, gdy dochodzi do ich złamania. Najlepszym tego przykładem jest scena, w której bohaterka, wraz ze swoją przyjaciółką, zaczynają zachowywać się zaczepnie wobec mężczyzn: zawłaszczają męską rolę w zwyczajowym tańcu godowym i wychodzą z roli pasywnej w sytuacji podrywu. Dziewczyny, uwodząc mężczyzn, zaczynają używać sformułowań wykorzystywanych przez nich w takich sytuacjach. Takie podejście pozwala na wyjście poza utarte szlaki i pokazanie w nowym świetle zachowań w gruncie rzeczy śmiesznych, które jednak, przedstawiane w jasno określonej otoczce, mogą być akceptowane i stają się jasnym aktem niezgody na przedmiotowe traktowanie. Ten akt demaskacji pozwala uświadomić brutalne kulturowe uwikłanie relacji damsko-męskich w sytuacji szeroko pojętych zalotów.
Drugim, nie mniej ważnym elementem, jest wejście narratorki/bohaterki książki w rolę cynicznego obserwatora: udając się na Teneryfę sama wyłamuje się ze schematu – może dzięki temu pozwolić sobie na więcej, naśmiewać się z konwencji takich jak role przy basenie, czy zasadność zakładania stringów na treningi w klubach fitness.  W sposób błyskotliwy obnaża wiele zwyczajów, których komentowanie jest uznawane albo za wstydliwe albo seksistowskie.
Wreszcie – bohaterka na tę Teneryfę udaje się sama; opisuje przy tym trudny proces bycia matką, zmęczenie związane z ciążą, docieranie się ze swoim partnerem w nowej sytuacji życiowej, kryzysy, częste upadki i rzadkie wzloty. Bohaterka pokazuje mniej pozytywne aspekty rodzicielstwa; dziecko staje się w jej związku z jednej strony obiektem miłości, a z drugiej – przedmiotem (lub raczej powodem) konfliktów z partnerem. Jest to niezwykle ciekawa narracja, zwłaszcza w epoce fetyszyzacji ciąży i macierzyństwa; właśnie takie, rzadkie, lecz jawiące się jako uczciwe, podejście zdaje się tłumaczyć przyczynę międzynarodowości tego bestseleru.
Sveland poprzez wyjście poza konwencję opisu początkowo szokuje, jednak wraz z zagłębianiem się w świat swojej bohaterki czytelni(cz)k(a) dostrzec może złożony i ciekawy konstrukt odwołujący się do motywu every(wo)man. Rzadko bowiem spotkać się można z opisem wprost negującym idealność macierzyństwa, a prezentacja każdego z tych pęknięć jest z jednej strony poruszająca, a z drugie – mocno szokuje.
Zgorzkniałość tytułowej pizdy staje się tu synonimem jej cynizmu – krytycznego i uszczypliwego przebywania w świecie. Dużo tu o stereotypach, a najciekawsze są ustępy o przeżywaniu ciąży, dla których warto tę książkę przeczytać; permanentne demaskowanie postaw, które w wykonaniu płci przeciwnej są dopuszczalne. A opis macho mięknących na dźwięk pytania o stan narządów płciowych – bezcenny.