czwartek, 9 stycznia 2014

Patrycja Pustkowiak - Nocne zwierzęta

Jedną z najczęstszych strategii stosowanych przez pisarzy jest eksploatacja traumy; jej forma – morderstwo, śmierć, choroba, utrata jakiegoś elementy, nieszczęśliwa miłość – nie musi być doprecyzowana; najważniejsze, że ona jest. Właśnie taki początek swojej prozy przedstawia Patrycja Pustkowiak w powieściowym debiucie Nocne zwierzęta: autorka nadmienia, że ktoś ginie i popycha wózek z akcją w dół zbocza.
Mamy więc Tamarę Mortus, budzącą się na kacu (fizycznym i moralnym), pośrodku zaniedbanego pokoju, obok stygnących zwłok. Czytelnik staje się towarzyszem bohaterki w podróży ku przeszłości, która decyduje o przyszłości; narratorka uchyla rąbek tajemnicy coraz bardziej i bardziej, by w końcu powiedzieć a-ku-ku i dokonać apokalipsy (czyli – mówiąc mniej zawile – zasłony opadnięcia). Takie prowadzenie fabuły jest ciekawe, lecz również ryzykowne; wszak czytelnik może pamiętać, że na początku jest trup, a skoro autorka serwuje retrospektywę, to znaczy, że pętla zawiąże się dokładnie w tym samym miejscu, w którym lina rozpoczyna bieg. Pustkowiak umyka jednak tej przypadłości – omamia czytelnika opowieścią Tamary, przypominającą straceńczy taniec, przypominający w ostatnich ruchach coś, co można nazwać (ach, ten język) pelikanim śpiewem.
To zapadanie się w głąb uzależnienia i zmieszanie go z dziwną, alkoholową formą agorafobii i kartą kredytową ze sporym debetem tworzy ciekawą mieszankę, która mówi o nieznanym przypadku zamożnej alkoholiczki. Stan ten nie jest często opisywany, a jego świeżość pozwala na wolne od kalk eksploatowanie; na wmieszanie w historię panny Mortus wątków komicznych i psychologicznych. Autorka pozwala stawać się swojej bohaterce lustrem innych postaci (chociażby kolegi z dawnej pracy) oraz znakomitym exemplum osoby zniewolonej.
Oczywistym tropem wydaje się tu być Pod mocnym aniołem Jerzego Pilcha, lecz nie brakuje w książce wrażliwości, którą można zauważyć u Charlotte Brontë i chyba to ta szczególna delikatność, by nie rzec kobieca delikatność, wyzwala opór wobec śmierci i spełnieniu się klątwy zawartej w nazwisku bohaterki: wszak Mortus to nic innego jak zmarły [człowiek], a Tamara, imię pochodzące od aramejskiej nazwy palmy daktylowej symbolizującej siły witalne, nie jest tu przypadkowe. Narratorka Nocnych zwierząt wszak walczy, próbuje uciszyć szamoczącego się ptaka wewnątrz, jak to określiła Tokarczuk; przechodzi kolejne fazy grzechu (picia), ekstazy (rauszu), pokuty (kaca) i mocnego postanowienia poprawy (w tak zwanym międzyczasie), które okazuje się być słabsze niż by chciała. Zakończenie w tym świetle z jednej strony daje nadzieję, lecz z drugiej – deprymuje jeszcze głębiej; trybut złożony demonom okazać się może zbyt wielki.
Debiutancka proza funduje czytelnikowi spokojną opowieść, pozbawioną nadmiaru cięć dynamizujących akcję; pozostaje ona zarazem bardzo plastyczna i podatna na interpretację. Pustkowiak pozwala swojej bohaterce opowiadać i właśnie w tym procesie dokonuje się re-kreacja świata – proces, który jest znany Tamarze, wszak film urywał się jej niejednokrotnie. A sama nocność powieści zdaje się oddawać atmosferę imprez, ale i półmroku panującego w mieszkaniu budzącej się na kacu bohaterki.
Nocne zwierzęta są prozą dobrą; wypełnia ona niszę literackiego opisu kobiecego uzależnienia, tematu tabu (przed alkoholiczką broni się trochę nawet język), który jest ubrany w jedne z najmniej pożądanych w tym stanie szaty klasy średniej. I, co najgorsze, zanurzonego w konsumpcję, a to ona jest dźwignią ekonomii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz