czwartek, 2 stycznia 2014

Mariusz Zielke - Formacja trójkąta





Dobra fabuła thrillera winna być wartka niczym zdrój bijący z przerwanej tętnicy. Taką zdaje się obiecywać informacja na okładce nowej książki Mariusz Zielke – skandalizującej (podobno) Formacji trójkąta. Czy jednak jest to akcja pierwszego sortu?

Na początku należy sobie wyjaśnić kilka rzeczy: nowa proza autora Wyroku nie jest niczym odkrywczym ani powalającym. Swoją formułą nawiązuje mocno do niedawno wydanej prozy Miłoszewskiego (Bezcenny) – jest spisek, wykracza on znacznie poza granice nadwiślańskiego kraju; są również uwikłani w owy spisek przedstawiciele władz z okolic warszawskiej Wiejskiej oraz inne, niekoniecznie przyjazne wywiady zagraniczne. Wszystko zaczyna się od morderstwa – z rąk nieznanego sprawcy ginie szef warszawskiej giełdy; jego niefortunnemu spotkaniu się z ołowiem towarzyszy zniknięcie rejestru zamknięcia giełdy. Prace powzięte dla wyjażnienia tej sprawy zaczynają budzić wątpliwości, gdyż dochodzenie zostaje odebrane policji i przekazane wyższym, rządowym instancjom. Sprawą tą zaczyna interesować się Bartek Milik, dziennikarz gazety specjalizującej się w opisywaniu historii z parkietu rodem. We wnikaniu w tę sprawę skutecznie pomaga mu przyjaciel z dochodzeniówki i agentka ABW. Dzięki informacjom pozyskiwanym od nich Milik szybko staje się liczącą siłą w światku publicystyki śledczej; wzmacnia swoją pozycję w redakcji, zaczyna być kojarzoną postacią.
Nie da się oprzeć wrażeniu, że Formacja trójkąta opowiada ciekawą historię – akcja jest wartka, jej zwroty faktycznie zaskakują, a zakończenie nie sprawia wrażenia wziętego z sufitu; jednak, jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach – a tu Zielke zaczyna się gubić. Pęknięcia pojawiają się gdy czytelnik zaczyna przystawać w fabule i skupiać się na detalach. Pojawiać się tu zaczynają nieciągłości i niedoróbki budzące rozczarowanie. Fabuła potrafi się rwać, brakuje chwilami płynności i konsekwencji przyczynowo-skutkowej; nad wyraz ciekawym przypadkiem jest kwestia listu gończego, którego odium niemal przez cały czas akcji obciążeni są główny bohater i pomagająca mu agentka rządowej agencji. Nie przeszkadza im to w obecności na konferencjach prasowych, mniej i bardziej formalnych spotkaniach z władzami i organami ścigania; zauważenie tych elementów skutecznie odbiera radość lektury. Kwestie takie jak zagubienie broni służbowej, przypadkowe morderstwo, ciągłe powracanie do czasów wojen gangów z początku lat 90. minionego wieku czy teczka, która nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie skutecznie dewaluują rozwój akcji; trudno je zauważyć, gdyż autor co raz podtyka pod nos czytelnika nowe wątki, które, owszem, prowadzą ku rozwiązaniu, lecz nie pozwalają się skupić na szczegółach; sprawia to wrażenie ciągłego popędzania, jakoby w obawie, że odbiorca dostrzec może pęknięcia w dekoracjach.
W Formacji trójkąta dużo jest wdzięczenia się do nowych mediów; zbliża się przez to do niezwykle wpływowego House of cards (i książki, na motywach której powstał serial) – sytuacja ta sytuuje Milika w roli Zoe Barnes, a agentkę Martę (której niemal brakuje nazwiska...) – Francoisa Underwoodsa. Zagrywka ciekawa, jednak w sposób zbyt uproszczony odwołująca się do polskiej sceny medialnej. Właśnie ta hermetyczność środowiska zdaje się tu być z jednej strony zaletą, a z drugiej – wadą. Czytelnik z łatwością odczytuje nawiązania do polskiej prasy i mediów.
Poszukujący sensacji i opowieści puszczających oko do teorii spiskowych, które twierdzą, że polityka jest tylko przykrywką dla wielkich pieniędzy i interesów szarych eminencji, znajdą w tej książce potwierdzenie swoich przeczuć. Autor wyraźnie gra na tych relacjach, czego dowodem jest notka na stronie poprzedzającej rozpoczęcie – emotikon może sygnalizować dystans, ale i być przewrotnym potwierdzeniem. Gra na niedomówieniach jest intrygująca, jednak ciągłe uderzanie w ten sam dźwięk może zmęczyć. Najlepszym przykładem wyeksploatowania motywu jest postać ojca głównego bohatera – pojawia się on niemal jak widmo z Dziadów i po prostu patrzy; cóż z tego, że oceniająco. Gdyby ten zabieg pojawił się w książce dwa-trzy razy – miałby on odpowiednią wagę; pojawia się on jednak zdecydowanie za często. A co najgorsze – ojciec, mimo tworzenia mitu swego opornictwa za czasów słusznie minionych, okazał się być mniej niechętny systemowi, niż przekazywał swemu synowi.
Mimo tej litanii niedoróbek książka ma jedną, ogromną zaletę – akcję. Jest wartka i warta uwagi, co nie jest tak oczywiste na gruncie literatury spod znaku trupa. Bo ten pojawia się w książce niejednokrotnie, a sposoby pozbawiania życia kolejnych bohaterów budzić mogą pewien zachwyt; dosyć szczególny zachwyt. Po Formację trójkąta sięgnąć warto, jednak nie należy się po niej spodziewać górnolotnych myśli i precyzji godnej Joyce'a; przyjąwszy takie zasady nowa proza Zielkego zapewnia dobrą rozrywkę. Naprawdę dobrą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz