niedziela, 24 listopada 2013

Federico Andahazi - Księga zakazanych rozkoszy

Historia wynalezienia druku jest faktem dosyć powszechnie znanym – ruchoma czcionka, prasa drukarska i inne, pełne delikatnego uroku narzędzia introligatorskie; stanowi temu sprzyja edukacja, jak i wielka legenda Gutenberga. Mimo tego Federico Andahazi sięga do przeszłości i fabularyzuje okoliczności związane z powstaniem pierwszej książki drukowanej. Tworzy to dosyć brawurowo, wplata w to inną tradycję związaną z pismem – Klasztor Kosza Świętego, który częściej kojarzony jest z rozkoszami ciała niźli intelektu.
Johanesa Gutenberga poznajemy na ławie oskarżonych – początkowo zarzuca się mu jedynie kradzież rękopisu Biblii (który posłużył mu do sporządzenia pierwszego zestawu odpowiednich czcionek), lecz z czasem pojawia się zarzuty związane z herezją i magią, które mogą go bardzo łatwo zaprowadzić na... stos. Jego i dwóch kompanów.
Jak się okazuje podczas rozwoju fabuły sam pomysłodawca prasy drukarskiej ma do powiedzenia raczej niewiele; narrator relacjonuje kolejne etapy procesu i przedstawia jego postać w licznych retrospektywach uzasadniających jego obecność w takim, a nie innym miejscu w historii. Rysuje się w nim obraz człowieka ogarniętego wizją, która przysłaniając mu życie, uniemożliwia mu zaangażowanie się w coś tak powszedniego jak małżeństwo.
Drugim, nie mniej ważnym wątkiem, jest seria morderstw w Klasztorze Kosza Najświętszego. Ofiarami nieznanego mordercy padają mniszki, które dla większości ludzi są po prostu luksusowymi i niezwykle wprawnymi kurtyzanami; spotyka je bowiem mało przyjemna śmierć, w której uduszenie wiąże się z pozbawieniem skóry. Za tą, rozkoszną, otoczką kryje się jednak kontynuacja sumeryjskiego kultu bogini Isztar i zapisy księgi, które zawierają największe tajniki rozkoszy; niekoniecznie bezpiecznej.
Taka mieszanka fabularna jest ze sobą luźno powiązana faktem księgi – świętej, niewskazanej dla wszystkich, a której tajniki są strzeżone niemal za cenę życia. Zderzenie tych dwóch tradycji w niesprzyjających okolicznościach daje ciekawe efekty; czytelnik znający historię dostrzega tu ostatnie podrygi, niemalże szaleńczej, inkwizycji, ale zarazem widzi dziejące się pod powierzchnią (rzec by można nawet – skórą) procesy, które mają na celu przetrwanie innej, niemile widzianej, tradycji pogańskiej. To pomieszanie ładów powoduje dosyć ciekawe efekty; łączy w jedno reprezentacje dwóch ważnych dla człowieka potrzeb – religii i seksu. Koncepcja początkowo ciekawa, z czasem staje się zbyt eksploatowana, autor sięga po nią zdecydowanie za często. To z kolei (w połączeniu z innymi, dosyć wyraźnymi wskazówkami) pozwala na przewidzenie finału o wiele za wcześnie... A szkoda, bo jest on dosyć widowiskowy. Nie mówię tu oczywiście o losach Gutenberga; prawdy historycznej Andahazi nie przeinacza, chociaż dosyć ciekawie interpretuje. Dodaje przeszłości pikanterii niemal jak Sienkiewicz do Potopu, zachowując atmosferę i absurdy rozpraw inkwizycyjnych. Nie da się ukryć – autor doskonale wie, że proces wynalazcy ruchomej czcionki jest wdzięcznym i plastycznym przedmiotem opisu literackiego. Właśnie na tej opowieści książka zyskuje najbardziej; jest ona też większą częścią tej prozy – historie zza murów klasztornych stanowią mniej niż jej trzecią część. Rozwój fabuły zdaje się również sugerować, że morderstwo w klasztorze pełnym mniszek wiernych mianu cór Koryntu jest ciekawe, jednak szybko może się czytelnikowi przejeść. A proces... toczy się ciekawie, a mógłby jeszcze ciekawiej gdyby nie dosyć oryginalna deus ex machina. Ale o tym na ostatnich stronach.
Księga zakazanych rozkoszy jest ciekawą opowieścią o różnorakich matactwach stojących za obiektem trzymanym w ręku czytelnika – książką. Dosyć pieprzną przyprawą jest morderstwo i klasztor, jednak to właśnie książka drukowana i przeciwności, na które natrafiała, znajdują się w środku tej historii. Ciekawej i błyskotliwej, chociaż nie do końca zaskakującej. Mimo tego – dobrej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz