czwartek, 17 października 2013

Dorota Masłowska / Agnieszka Drotkiewicz – Dusza światowa

Wywiad rzeka – z czym się takie danie je? Niby jest to gatunek typowo publicystyczny, jednak coraz częściej ukazują się książki zawierające rozbudowane rozmowy kogoś znanego (pisarza, celebryty, myśliciela) z kimś mniej lub bardziej znanym (najczęściej dziennikarzem). Wątpliwości budzić też może formuła – czy książka, posiadająca dwie okładki i będąca formatem objętościowo mniejszym od przeciętnej gazety sprosta czemuś tak błahemu jak rozmowa? Jak się okazuje, format ma tu nic do rzeczy; za to zawartość – budzić może aprobatę. Nawet zachwyt. Tak jak rozmowa Doroty Masłowskiej i Agnieszki Drotkiewicz zatytułowana Dusza światowa.
Autorka Pawia królowej, pisarka ceniona i doceniania, rok temu opublikowała książkę, która zaskoczyła wszystkich. Opowieść o kotach, jakimś zabijaniu i kochaniu wprawiła w szok środowisko literackie. Środowisko przyzwyczajone do kąśliwego Masła, które nie boi się kląć ani schodzić – czy to tematycznie, czy to językowo – do rynsztoka. Po pierwszej prozie dresiarskiej nadszedł czas na prozę dojrzalszą. W wywiadach Masłowska jasno deklarowała, że trochę dojrzała, trochę wyprostowało ją życie i że nie jest już tą zbuntowaną osiemnastolatką, która napisała Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną. Podniesiono larum, uderzono na trwogę; Kochanie, zabiłam nasze koty jest książką... zwykłą! Nie ma tam krzyku ulicy, nie ma dyskursu wykluczonych. Jest normalna, dosyć oniryczna fabuła, w której są dziwne postacie i bohaterka, która mogłaby być autorką (pięknie uwypuklono tę kwestię w wywiadzie z Masłowską opublikowanym w „Wysokich Obcasach” krótko po premierze książki). Zakrzyknięto, że autorka się wypaliła, sprzedała i niczego dobrego to nie zwiastuje prozie polskiej. Część środowiska jednak przestała przyklejać gombrowiczowską gębę i upupiać autorkę; dostrzeżono potencjał pokoleniowy tej książki. Nie powinien zatem dziwić fakt, że coś takiego, jak wywiad rzeka z Dorotą Masłowską ukazuje się w formie książkowej. Jest to jakby głos autorki w dyskusji nad jej miejscem w literaturze i poczuciem przynależności.
Ten głos wzbudziła Agnieszka Drotkiewicz – przyjaciółka pisarki, autorka kilku cieszących się popularnością książek. To zestawienie pozwala na uwolnienie niespotykanego żywiołu pisarskiego, który może zarazem zniesmaczać i fascynować. Brak aprobaty może budzić zobaczenie Doroty Masłowskiej w, metaforycznie ujmując, kapciach i szlafroku, przyłapanej niejako w kuchni. Niekoniecznie pisarskiej. Dokonuje się tu demaskacja romantycznej postaci autora, poety, który przestaje być postacią z monumentu, a zaczyna być człowiekiem. W tych wywiadach dokonuje się odarcie z mitu, który towarzyszy autorce Pawia królowej od początku kariery. To z kolei pociągać może czytelników zadających sobie pytanie o przemiany, które sprawiły, że pisarka napisała ostatnią prozę. Dzięki tym rozmowom dostrzec można to, co mogło umknąć w ferworze wywiadów przy okazji premiery książki – zderzenie przedstawicielki pewnego pokolenia autorów, którzy sięgnęli po nieznane w polskiej literaturze (pięknej) zagadnienia. Do niego należy chociażby Michał Witkowski, który również wyłapał swoją niszę tematyczną i trzyma się jej mocno (dokładając oczywiście odpowiednią dozę autokreacji). Dzięki tym rozmowom, zagajanym aktywnie przez Agnieszkę Drotkiewicz, dowiadujemy się o istnieniu Masłowskiej nie jako postaci, która podchodzi do pracy dzięki natchnieniu poetyckiemu (muzo, natchniuzo...), lecz jako do człowieka, który wykonuje pracę, niejednokrotnie ciężką. Ten obraz niekoniecznie musi się podobać; informacja, że felietony kulinarne pisane do „Zwierciadła” nie są tworem ironicznym, lecz traktowaną dosyć poważnie obserwacją świata, może okazać się szokująca. Cóż bowiem się stało z tą buńczuczną dziewczyną, która przed maturą powaliła na kolana połowę literackiego światka w nadwiślańskim kraju? Cóż – jak sama twierdzi – wydoroślała. Dusza światowa, pod pozorem banału, jest formą metajęzyka, który pozwala zrozumieć przemiany w twórczości pisarki. Nie jest formą usprawiedliwiania się na siłę, lecz raczej próbą zrozumienia zjawiska, jakim jest wyrastanie z młodzieńczych postaw. Pisarka odpowiada pisarce spontanicznie i bez owijania w bawełnę; nie stroi się w piórka, ani nie jest w nie przystrajana. Taka sytuacja brutalnego stanięcia twarzą w twarz przypomina odkrycie się, jakie opisuje Miłosz w swojej Ars poetice? ([…] trudno pojąć skąd się bierze ta duma poetów / jeżeli wstyd im nieraz, że widać ich słabość) – autorka nie boi się pokazać mniej znanej twarzy (w zasadzie – nieznanej), przyjmuje czytelnika z otwartymi ramionami; wpuszcza go wraz z pytającą ją Drotkiewicz. Właśnie taka szczerość, nawet jeśli związana z puszczeniem oka do czytelnika (gra w tym wszystkim kontekst paktu autobiograficznego), jest czymś porażająco autentycznym. Czymś takim mogą być pozornie banalne odpowiedzi, zachwyt drobnymi rzeczami, dopatrywanie się nowych opowieści w tak niespodziewanych miejscach, jak łamy pism z przepisami za niecałą złotówkę. Mamy tu Masłowską odartą z dumy; Masłowską autentyczną. Mimo, że zarzucać można tej książce powierzchowność, nie można jej odmówić wartości faktograficznej – jest to z pewnością jeden z kluczy to jej bieżącej i przyszłej twórczości.
Rzeczą, która może być poddana pod wątpliwość, jest forma. Czy konieczne było wydanie tej rozmowy w formie niegrubej książki (nieco ponad 200 stron dosyć luźno rozrzuconych na kartkach), czy może wystarczającym byłoby pocięcie tego materiału i umieszczenie go w czterech obszernych odcinkach w jakimkolwiek piśmie? Wydaje mi się, że takie podejście, jakże popularne w środowisku naukowym, zniszczyłoby potencjał i siłę rażenia, jaką ma ta rozmowa w jednym, zwartym tomie. Rozproszona przestałaby być ciągiem przyczynowo-skutkowym; nawet czytana po zebraniu odpowiedniej ilości numerów pisma, w którym by się ukazała, byłaby dodatkiem do okładki i innych elementów zawartości. Wydana jako książka jest wolna od obciążeń publicystycznych, prób grania pod publikę; zostaje sama postać autorki (Drotkiewicz-pisarka skrzętnie się tu ukrywa, wyraźnie oddaje pola rozmówczyni; jest tu wszak bardziej Drotkiewicz-przyjaciółka, co sprzyja lekturze). Pozwala to na przeczytanie całej książki jednym tchem (tak też i ja uczyniłem), zachwyt nad jej przegadaniem. Przegadaniem, które jest jej istotą; jaki ma być wszak wywiad-rzeka? No dobrze – rzeczka. Ale wartka.
Pytanie, które nasuwa się w związku z książką Masłowskiej, jest dosyć proste – czy warto; czy jest to rzecz dobra? Pędzę z (subiektywną odpowiedzią) – warto i tak, dobra. Jednak nie dla wszystkich. Ci, którzy pragną utrzymania mitu buntowniczki poczują się jak po kontakcie z dużą ilością zimnej wody niespodzianie oblewającej ciało. Jednak osoby (czytelnicy), których coś w Pawiu królowej uwiodło powinni sięgnąć po tę książkę bez chwili wahania. Właśnie tu pojawia się Masłowska, która napisała ostatnią prozę; osoba, która łączy się z tekstem i jest z nim spójna. A forma książkowa? Cóż – łatwiej ją przechowywać, bo z pewnością będzie warto wrócić do tej rozmowy przy okazji następnej prozy autorki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz