środa, 7 sierpnia 2013

Magdalena Bielska - Miłość w zimie


Co by się stało, gdyby do jednego garnka wrzucić iberoamerykański realizm magiczny, Juliusza Słowackiego, Tomasza Manna i Olgę Tokarczuk? Przyprawić to delikatną nutą J. M. Coetzeego (zwłaszcza z ostatniej powieści), Marii Konopnickiej (z wierszami włoskimi) i po trosze Cyprianem Norwidem? Cóż – wtedy, najprawdopodobniej, wyklarowałaby się książka Magdaleny Bielskiej Miłość w zimie. Jednak nie byłby to pełen kształt. Całość jest ogarniana przez autorkę w sposób ciekawy, melancholijny, ale z pewnością – wciągający.
Książka, uznanej już poetki, jest opowieścią o Rundzie, młodej dziewczynie, nie czującej się na swoim miejscu ani w swojej skórze; zarazem jest to historia jej babci – zbliżającej się coraz szybciej do niepojętego nieuchronnego kobiety, która chce zobaczyć w życiu coś. Złożenie młodości i starości nie jest niczym nowym, jednak w tej książce dochodzi do przenikania się tych dwóch światów – młodość staje się starością; starość, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przeradza się w drugą, faktyczną młodość. Dwie kobiety, reprezentujące zupełnie inne pokolenia, wyruszają w kierunku Italii by tam zobaczyć to i owo, a potem powrócić, pogodzone ze sobą, i oddać się bliżej nieokreślonemu nieuniknionemu. Wyprawa ta przypomina rite de passage – swoisty rytuał przejścia który czyni z przechodzących go nowe byty. Wyprawa ta, przywodząca na myśl Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu Słowackiego, jak i świadome afirmacje Marii Konopnickiej w tomie Italia, buduje niepowtarzalny klimat podróży. Jako że babcia może źle znieść podróż lotniczą panie wsiadają do pociągu. W ustępach książki poświęconych podróży pojawiają się liczne nawiązania do Czarodziejskiej góry – opisy wspinaczki kolejowej są dosyć oszczędne, jednak oddają dziwną, senną wręcz atmosferę przemieszczania się. Tu też pojawia się Bielska-poetka – krajobraz jest plastyczny, wciąga wyobraźnię czytelnika w ciekawą grę znaczeń słów.
Bohaterki przewijają się przez różne miejsca, jak chociażby bliżej nieokreślone sanktuarium z superkatedrą (sic!), w którym dzieją się cuda, jednak znajduje się ono w okolicy obszarów działania lokalnych watażków. Dochodzi do strzelaniny a Runda zostaje postrzelona – przynajmniej tak jej się wydaje. Ten fakt, wybitnie cielesny, pozwala jej na rozpoczęcie długiej drogi ku zjednoczeniu physis i psyche, tak charakterystycznego (opisywanego potoczyście przez wczesne Gretkowską i Filipiuk) dojrzewania kobiecego.
Gdy trafiają na jedną z przesiadkowych stacji kolejowych poszukują kogoś, kto podwiezie ich do miasta. Stojące na parkingu taksówki są prowadzone przez mających nieciekawy wygląd panów żądających za przewóz jednego obola, co bohaterkom wydaje się być zbyt wygórowaną ceną. Do tego w kabinach samochodów jest zbyt dużo różnego rodzaju gadów, które wprawdzie nie przeszkadzają pasażerom, jednak w sercach i gustach pań budzą oczywistą niechęć (wszak Charon nie miał dobrej opinii...). Do miasteczka, dziwnym skrótem, dowozi je młody kierowca, który nie oczekuje dużej zapłaty, a zarazem jedzie drogą inną niż jedyny, podobno, prowadzący do miasta most.
Właśnie w takim świecie – niedopowiedzeń, gry ze znaczeniami kulturowymi – dzieje się akcja książki. Miejscowość przypominająca miasta z Anny Inn Olgi Tokarczuk i Dzieciństwa Jezusa Coetzee'go jest światem pomiędzy – zawieszonym w czasie i przestrzeni, odwracającym ład. Są to swoiste zaświaty, w których genezyjska forma (za Słowackim) może się zastać; starość młodnieje, młodość dojrzewa; brakuje jedynie iskry, która przekuje ludzi w anioły.
Mimo licznych, dosyć wyraźnych odwołań literacko-kulturowych do greckich zaświatów i innych, wielkich tekstów literatury polskiej i światowej, Miłość w zimie jest opowieścią poetycką i niebywale pomysłową. Pełna erudycyjnych nawiązań tworzy swój własny, eklektyczny świat, w którym nie brakuje inwencji autorskiej. To połączenie puszcza oko do koncepcji literatury popularnej, a zarazem tworzy opowieść nietuzinkową dzięki talentowi autorki. Książka wprawdzie nie powala powiewami świeżości literackiej, jednak sprawia, że czytelnik po lekturze nie czuje się oszukany. Co więcej – jakby to określił Piotr Skarga – ubogacony. Warto? Tak sądzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz