środa, 7 sierpnia 2013

Eda Ostrowska - Oto stoję w deszczu ciała


Bohater literacki, dokonując autoanalizy literackiej, działać musi według pewnego klucza. Obcowanie z szaleństwem, dotykanie rzeczywistości, zwykłej lub nietuzinkowej, stać się może znakomitym przyczynkiem do powstania opowieści o zapadaniu się w głąb lub powstawaniu z upadku. Bohaterka Ostałowskiej, osoba nieprzystosowana, staje się postacią zanurzoną w modernistycznym dandyzmie i stanie twórczej nadświadomości. Połączenie tego z formą dziennika ioderwanie się od strumienia świadomości, rozumianego jako tyrada słów, daje efekt przynajmniej ciekawy. 
Narratorka, a zarazem jedyna postać w Oto stoję w deszczu ciała Edy Ostałowskiej, jest postacią zanurzoną w dyskursie rozumianym klasycznie, jako tekście przepełnionym, a zarazem przenikającym się z kontekstem. Kompulsywna narracja, prowadzona z przerażającą precyzją temu sprzyja – nie na darmo podtytuł książki brzmi [dziennik studentki]. Jest to, momentami naiwna, relacja z wewnętrznego zapadania się; zanurzania się w swojej niedojrzałości i dodawania komentarza uwznioślającego ten stan.
ówna bohaterka jest zanurzona w oceanie swojej kreacji; staje staje się ona nagle sensem jej życia. Przekracza granicę swojej prezentacji zewnętrznej i zaczyna autentycznie żyć szaleństwem o jakie chce być posądzana. Komentując swoje działania czuje się dobrze; utrwalając swoje przeżycia i afirmacje na kartkach zeszytów przedstawia siebie jako twór hipertekstowy – będący chmurą znaczeń i kontekstów. W jej kreacji przenika się postawa Piotrusia Pana, nie chcącego wydorośleć, z cywilizacyjnym strachem przed dojrzałością i odpowiedzialnością. Narratorka jest dwudziestoletnią kobietą która nie umie znaleźć swojego miejsca w świecie. Za enklawę która może jej pozwolić na przetrwanie tej burzy dojrzałości obiera sobie dom wariatów. Przesiaduje pod jego murami, spaceruje po parku z którego jest jednak wypędzana przez obsługę bojącą się obcych. Chcąc stać się faktycznie uznaną za szaloną, zyskać status romantycznej jurodivej, sięga głębiej po narzędzia autokreacji – pozoruje obłęd (trudno to opisać inaczej), zbiera narzędzia twórcze (sześć zeszytów) i udaje się do swojej ziemi obiecanej.
Obserwuje ona świat i dokładnie opisuje, na modłę Witkacego, stopnie szaleństwa, reakcje na leki i środki psychoaktywne. Relacjonuje stan do jakiego doprowadzają ją leki i pojawiający się faktyczny obłęd. Bohaterka czuje się Twórcą (przez duże T), a im bardziej przekonuje się o swoim wybraniu, tym bardziej oddala się od regulującego normy społeczeństwa. Staje się pełnoprawną, ciałem i duchem, lokatorką domu wariatów. Dopiero to powoduje niemal esencjalistyczne wyznanie zawarte na przedostatniej stronie książki – sztukę tworzą ludzie szaleni, a sam akt tworzenia – nie jest aktem radości lecz bólu. Ten, niemal modernistyczny truizm, staje się, w kontekście narastania szaleństwa płynącego ze stron książki, przebiciem wielkiego bąbla. Bolesnego, chociaż wpadającego w niemożebną pretensjonalność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz