niedziela, 2 czerwca 2013

Stephenie Meyer – Intruz




Tematyka z książek kierowanych do czytelników pełnoletnich powoli zaczyna przenikać do książek dla młodzieży. Eugenika, utopia, cicha władza i inkarnacja – motywy znane z książek science-fiction tym razem, w formie znacząco uładzonej, trafiają na karty powieści przeznaczonej dla nastoletnich. Miłośnicy sagi Zmierzch zaczynają dojrzewać, więc czas uraczyć ich poważniejszymi tematami? Trudno się oprzeć temu wrażeniu, zwłaszcza ze świadomością, że nowi bohaterowie Meyer są mniej eteryczni i mają w sobie więcej życia. Dosłownie i w przenośni. Mają wszak Intruza.
Pięknie opisany początek książki – scena wszczepienia duszy w ciało nosiciela; swoista re-inkranacja postaci z innego świata w ciało ludzkie otwiera opowieść. Estetyka, perfekcja, chwila wahania, wypreparowane emocje i utarte formułki. Takie powitanie może odstręczyć – tu nie mam wątpliwości. Pod tą powłoczką banału kryje się jednak spory potencjał, który autorka nie do końca wykorzystuje, jakby cenzurując tę opowieść poprzez ukrycie ważnych pytań dotyczących władzy, jej względności i zasadności manipulowana ludźmi.
Na Ziemi bowiem panuje pokój. Dzieje się tak dzięki istotom, których rodowód nie jest szczególnie znany, a których obecność na zielonej planecie nie jest do końca jasna. Przynoszą one pokój, gdyż są wolne od agresji, jednak to spłaszczenie emocji budzi niepokój; istoty zestawione z ludźmi powodują, że rdzenni mieszkańcy planety jawią się jako agresywne zwierzęta. Zwierzęta zmuszone do walki o przetrwanie; ich ciała bowiem służą duszom do przemieszczania się po świecie. Wszczepiane są one w ciała nosicieli (hostów) niemal jak organy; służą przy tym regulacji świata. Takie ubezwłasnowolnienie prowadzi do wzrostu negatywnych emocji; ludzie, którzy nie są nosicielami innych dusz muszą uciekać, by nie stać się naczyniem innego bytu. Bytu, który niesie zagładę podmiotowości nosiciela. Jego osobowość zostaje stłamszona przez intruza, który łącząc się z połączeniami nerwowymi swojego nosiciela przejmuje władzę nad jego ciałem.
Książka opowiada o sytuacji wyjątkowej – duszy, która została wszczepiona w ciało jednego z ostatnich żyjących na wolności ludzi. Jednak ciało i ukryty w jego zakamarkach duch nie dadzą się tak łatwo nowemu lokatorowi. Gość zaczyna mieć kłopoty z panowaniem na swoim ciałem. A to dopiero początek.
Nowa książka Stephanie Meyer budzi konsternację. Paraobrzędowy zabieg wszczepienia duszy jako żywo przywodzi na myśl opętania opisywane potoczyście przez scenarzystów serialu Supernatural jest tu przedstawiony z podobną sugestywnością. Wszystko idzie doskonale, ale... Właśnie na tym ale osadzona jest fabuła książki. Klasyczny, propowski motyw bohatera, który ma zadanie do wykonania, ma szczególne zdolności, ma nieprzyjaciół po drodze, ale i bliskich, którzy pomagają przezwyciężyć tę próbę.
Chciałoby się powiedzieć, że to już było – kulturowy motyw „emocjonalnej kastracji” obecny jest chociażby w Equilibrium. Mimo tego, trudno o jednoznacznie negatywną ocenę nowej książki Meyer. Wprawdzie eksploatuje utarte schematy narracyjne, jednak wychodzi w wielu miejscach poza banał. Ma ona kłopoty z podtrzymywaniem napięcia, jednak w pisaniu autorki jest coś, co może zainteresować czytelnika i nie pozwalać mu na oderwanie się od lektury. Powieść jest napisana potoczyście, jednak z zachowaniem rozsądnego umiaru. Dialogi nie powalają błyskotliwością, ale też nie miażdżą czytelnika banałem. Pojawiają się w niej mocne chwile (jak chociażby wielogłos wewnętrzny głównej bohaterki, czy też dialogi z łowczynią), jednak znacznie więcej jest fragmentów przeciętnych. Opowieść ta nie nuży, jednak też nie porywa szczególnie. Poruszane są w tej opowieści wątki utopijne i odnoszące się luźno do biowładzy, jednak jest to tylko zanęta dołączona do historii o miłości i poszukiwaniu siebie, jakkolwiek rozumianego. Wadą w tym kontekście jest brak rozwinięcia wątków wiążących się z władzą i pojawieniem się intruzów. Otwartość zakończenia książki daje na to nadzieję.
Czytelnicy mogą się czuć trochę oszukani po obejrzeniu kinowej adaptacji tej opowieści. Ta mocno spłyca najlepsze fragmenty powieści, jednak ciekawie dynamizuje akcję. Z drugiej strony – poświęcenie tej książce kilku dni (wszak to ponad pół tysiąca stron) jest w pewien sposób satysfakcjonujące; można przeczytać powieść dosyć lekką i przyjemną, z otwartym „happy-endem” i mającą pozytywny wydźwięk (wszak przyjaźń i miłość wszystko zniosą). Jako lektura na wakacje lub urlop – jak znalazł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz