środa, 3 października 2012

Manuela Gretkowska – Agent



Opowieści o zdradach, podwójnym życiu i drobnych kłamstewkach są równie stare co etos herosów. Mimo tego – kolejne opowieści spod znaku romansu pozamałżeńskiego wciąż cieszą się ogromną popularnością. Po taki schemat sięgnęła (nie pierwszy raz) Manuela Gretkowska.
Czy dobrze czy źle…? Trudno to stwierdzić. W każdym razie autorka przybliża nam historię izraelskiego małżeństwa ze sporym stażem. Małżeństwa o korzeniach polskich, naznaczonych piętnem Holocaustu, jednak będącego po sporych przejściach. Jednym z takowych jest przypadkowa śmierć syna w czasie wymiany ognia między ekstremistami a wojskami rządowymi. Drugim – utrata córki na rzecz religii. W takiej sytuacji poznajemy dwoje życiowych rozbitków, którzy mając różne korzenie i różny stosunek do swojej tożsamości (nomen-omen – polskiej) tworzą relację opartą na wzajemnym dbaniu o siebie. Ona jest lekarzem, on – informatykiem. Ona – już nie leczy, on – próbuje wyciągnąć swoją firmę po kryzysie rozpoczętym atakiem na WTC. W to wszystko wplata się ta trzecia – młoda Polka przekonana o tym, że on jest agentem Mosadu. Obie żyją w przeświadczeniu o wierności swojego partnera. On – wiedzie na wskroś podwójne życie; jedno – w żalu po śmierci syna, drugie – w radości z posiadania męskiego (młodszego wprawdzie, ale jednak) potomka. Jak to w takich powieściach – coś musi się rozpaść.
I rozpada się całkiem sprawnie. Poprzez niedomówienia, niespodziewane wypadki, melancholię i sentymentalizm. Wszystko staje się jasne, jednak powieść nie daje wrażenia jakiejkolwiek sytości. Wiele wątków jest rozmytych w tekście, nie do końca wyjaśnionych. Sprawia to wrażenie budowania sztucznego niedosytu, który po kolejnym pojawieniu się zaczyna poważnie mierzić czytelnika oczekującego poważnego traktowania. Dziwić poważnie może sama konstrukcja światopoglądowa książki liderki na wskroś feministycznej Partii Kobiet – tak głęboko umoczony (wśród autorów bardziej znanych) w patriarchat i męski odbiór kobiecego ciała jest tylko Janusz Wiśniewski. Seksualizacja i sensualizacja (świadomie używam tych dwóch terminów) trochę drażni, jednak książka nie jest nią przeładowana. Co wcale nie oznacza, że jest jej za mało. Wręcz przeciwnie. Rozwodzenie się nad bielizną bohaterki na pierwszych stronach jest przynajmniej szokujące i nie pogłębia kreacji postaci.
Ogromny potencjał książki leży w korzeniach małżeństwa, w które wkrada się zdrada. Jest on, moim zdaniem, zupełnie niewykorzystany. Cień Holocaustu, emigracji, tworzenia Nowej Ojczyzny (znakomicie opisany przez rozmówców Grynberga w Ocalonych) są tu zepchnięty do roli ornamentu. Ze szkodą dla książki. Rozwiązanie akcji kojarzyć się może z grecką deus ex machina, co raczej nie skłania do głębszych rozważań na temat wydarzeń (jak i pozwala na pozostawienie ich sobie samym, bez potrzeby tłumaczenia ze strony autorki). Do tego niesamowita maskulinizacja świata przedstawionego w powieści jest zaskakująca – na ile autorka kojarzona z literaturą menstruacyjną, zachwalana przez samego Miłosza zmieniła się literacko i porzuciła dawne ideały? Tego, niestety, nie wiem.
Agent Manueli Gretkowskiej ani nie zaskakuje ani nie porywa. Jest to książka przewidywalna o niewykorzystanym potencjale, posiadająca sporo wyraźnych pęknięć w fabule, które utrudniają zaliczenie jej do dzisiejszego Parnasu. Można ją porównać do odgrzanego dania z niezłymi przyprawami, które jednak źle wykorzystane nie ratują potrawy przed kulinarnym rozczarowaniem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz