sobota, 18 sierpnia 2012

Mervyn Peake - Tytus Groan





Fantastyka ma to do siebie, że przyciąga rzesze ludzi spragnionych poznania świata innego od tego, w którym żyją. O ile samo stworzenie alternatywnego świata jest stosunkowo łatwe, to skonstruowanie mieszaniny elementów fantastycznych i historycznych może się okazać trudniejsze. Właśnie taki świat stwarza Peake w pierwszej z części swojej opowieści o Tytusie, 77. lordzie Gromenghast.
Nie bez przyczyny zaznaczam większą trudność stworzenia świata będącego syntezą kilku światów, w tym - historycznego. Rzadko bowiem takie uniwersa są spójne; pojawiać się w nich mogą sprzeczne informacje, niezgodności kulturowe, które czasami umykają przy pobieżnym spojrzeniu na problem. Tu - do niczego takiego nie dochodzi.
Tytus Groan okazuje się być książką osadzoną w realiach nieco nierzeczywistego zamku Gromenghast w bliżej niedookreślonym czasie i przestrzeni (która jest niedookreślona - ach, puryzm językowy...), jednak o wyraźnych średniowiecznych konotacjach. Z drugiej strony - postaci, ich problemy, relacje między nimi wydają się być nad wyraz współczesne (chociażby postać Steerpike’a, który wydawać się może postacią wyrwaną nagle z jakiejkolwiek korporacji). Postać chłopca kuchennego, który dzięki swojemu sprytowi i biegłości intelektualnej staje się nagle swoistą szarą eminencją na dworze lorda Gromenghast jest szalenie interesująca. Z jednej strony - nie pasuje do świata ustalonych zasad, honoru i średniowiecza. Z drugiej - okazuje się być doskonałą realizacją dworzanina który wchodzi w świat honoru z powodu hołdowania innym zasadom niż reszta dworu.
Wbrew tytułowi - książka wydawać się może opowieścią o pnięciu się do władzy Steerpike’a i o walce o władzę na dworze. Sama postać Tytusa Groana jest tu zmarginalizowana - w pierwszej części sagi jest on noworodkiem, a dopiero pod koniec opowieści jest opisywany jako osiemnastomiesięczny krnąbrny szkrab. Jest w tym widoczny zamysł autora dotyczący stworzenia pierwszego fragmentu opowieści w którym zarysowuje on relacje, z jakimi zetknąć się będzie musiał w swojej dalszej wędrówce po stronach książki 77. dziedzic tronu Gromenghast. Jako wyczekiwany syn ekscentrycznych rodziców (ojca będącego uzależnionym od narkotyków szaleńcem i matki - miłośniczki kotów i ptactwa powietrznego) trafia pod skrzydła starej opiekunki, która wychowała jego starsze siostry.
Ta część opowieści jest bardzo ciekawe skonstruowana - mimo pozornego wycofania postaci głównego bohatera poza obręb narracji wszystko, co dzieje się w tej opowieści dotyczy niemal bezpośrednio małego lorda. Rozgrywki o władze zainicjowane faktycznie przez Steerpike’a, pojawianie się mniej związanych z dworem postaci, czy też coraz wyraźniejsze w ostatnich rozdziałach tej książki podsycanie subtelnych antagonizmów międzyludzkich okazuje się być bardzo ciekawe, ale i buduje świat zależności i dysonansów w zamku Gromenghast. Zależności i dysonansów jakim czoła stawić ma Tytus w najbliższym czasie.
Wadą książki może być specyficzna narracja - z początku jest ona niezwykle męcząca, liczne i precyzyjne opisy postaw, zachowań i ruchów mogą bardzo skutecznie zrazić czytelnika. Jednak gdy poświęci się trochę czasu na zaznajomienie się z takim a nie innym sposobem tworzenia opowieści szybko zaczyna się dostrzegać wartkość fabuły i spory dynamizm zmian, do jakich dochodzi w opisywanym świecie. Bo wbrew pozorom dzieje się w nim sporo - przemiana wewnętrzna Fuksji, klarowanie się charakteru samego bohatera, wzajemne relacje pana i pani na tronie Gromenghast czy też sama postać Steerpike’a zapełniają z górą 500 stron pierwszej z czterech części opowieści w sposób szczelny i logiczny.
Z kolei przyrównywanie Peake’a do Tolkiena i Dickensa wydaje mi się być nieco na wyrost. Wprawdzie pojawia się wyraźna komplementarność świata przedstawionego (jak u Tolkiena) i swoiście rozumiany proces dojrzewania (jak u Dickensa), to jednak skupienie się autora na relacjach wewnątrz dworzan i przedstawienia ich jako szeroko rozumianej rodziny sprawia, że pierwszym skojarzeniem, jakie rodzić się może w głowie jest najbardziej znana saga rodzinna – Buddenbrookowie Tomasza Manna. Widać też w całym zamyśle opowieści wyraźne nawiązania do niej (chociażby postać małego chłopca, który jest od początku dziwną zapowiedzią upadku rodu).
Sama fantastyczność opowieści jest wybitnie niefantastyczna - stwarza to niepowtarzalną okazję do wypróbowania kojarzonych ze współczesnością relacji (chociażby zdrady małżeńskiej) w czasach, z którymi takie zachowania nie są łączone. Tytus Groan jest opowieścią bardziej historyczną niż fantastyczną w warstwie kontekstowej, jednak w obszarze przedstawienia (krajobrazy, budowle, rozlokowanie elementów świata, relacji honorowych) - jest to czysta powieść fantasy. I takie łączenie staje się niezwykle mocnym elementem tejże książki.
Tytus Groan jest powieścią nad wyraz udaną - skutecznie rysuje świat, w jakim miejsce będą miały wydarzenia następnych trzech części opowieści, ale też tworzy zwartą i zamkniętą w obszarze kilkuset stron opowieść, która z powodzeniem może służyć jako oddzielna, jednak nie do końca rozwinięta opowieść. Jednak traktowana jako rozbudowane preludium historii dochodzenia do władzy książka ta spełnia swoje zadanie znakomicie rysując zależności, które będą utrudniały i ułatwiały tytułowemu bohaterowi życie władcy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz