piątek, 29 czerwca 2012

Łukasz Gołębiewski - Krzyk kwezala


Konkwistę kojarzy się zazwyczaj z walką dobrych Europejczyków z kulturą śmierci Indian; zwycięstwem europejskiego rozumu nad zaślepieniem przez bogów śmierci. Spojrzenie z drugiej strony na problem tej walki jest ciekawy – kim byli wielcy przegrani tej batalii o złoto?
Autor próbuje odtworzyć realia panujące w mieście ociekającym złotem; mieście, które stało się celem podróży Corteza. W książce Gołębiewski opisuje relacje, jakie zachodziły między nowoprzybyłymi a tubylcami jeszcze w czasie, gdy dla wzbogacenia się nikt nikogo mordować nie chciał. Wkłada te wspomnienia w usta i głowy swoich bohaterów, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że również i opowiadacz książki tęskni za czasami, gdy biały człowiek znany był jeszcze tylko z opowieści, które miały straszyć dzieci. Opowieści te są wplatane w czas między walkami – krótkie chwile, w których można odsapnąć, próbować odpocząć. Chociaż im dłużej trwają walki – w tym wypadku oblężenie miasta na wyspie połączonej ze światem groblami – tym mniej tego czasu jest i bohaterowie coraz mniej martwią się o to co było i będzie, a raczej o to, jak przeżyć kolejny dzień.
Nie można oprzeć się wrażeniu że narrator stoi po stronie tubylców – z ich perspektywy opisuje niemal wszystko, niezbyt częste informacje z obozu Corteza są raczej zdawkowe w porównaniu do dosyć dogłębnych analiz, jakich dokonuje na tkance społecznej i kastowej Indian. Te ostatnie są dosyć wnikliwe i realizują swoje zadanie przedstawienia świata autochtonów w sposób względnie przejrzysty; nie da się jednak ukryć, z kim solidaryzuje się autor.
Konkwistadorzy są przedstawieni w książce jako rządni krwi i złota złoczyńcy, zaślepieni jedynie pragnieniem wzbogacenia się. Tubylcy są przedstawiani jako honorowi wojownicy, obrońcy swojej ojczyzny. Trudno się nie zgodzić z tymi faktami, zwłaszcza, gdy ma się w pamięci informacje z lekcji historii dotyczące krwawości konkwisty.  Co więcej – autor zarzuca, nie wprost, ale wyraźnie, konkwistadorom hipokryzję i łamanie praw, pod których sztandarami walczą.
Relacje kolejnych walk są bardzo dynamiczne – przypominają one sceny z dobrze nakręconego filmu historycznego, a przy tym nie zahaczają o żaden kicz albo przesadę – są klarowne i dobrze się je czyta. Również postacie, jakie wyrywa z tłumu narrator są bardzo wyraźne – król, królowa, naczelny kapłan czy dowódca elitarnej straży przybocznej władcy stają się głównymi bohaterami wydarzeń. Po drugiej stronie pojawiają się osoby równie wyraziste – sam Cortez, kilku jego dowódców, jednak też postać żołnierza, który w czasach pokoju związał się romansem z autochtonką.
W warstwie kontekstowej jest mocno związana z dyskursem postkolonialnym i całym rozliczaniem się z przeszłością krwawych rządów Europejczyków nad innymi nacjami i kulturami. Krzyk kwezala jest opowieścią o nierozumieniu różnorodności kulturowej i europocentrycznym myśleniu (które zmienili dopiero natywiści), krzywdzącym dla rdzennych mieszkańców, ale i o dramacie posiadania artykułów, których pragnie ktoś silniejszy, a których oddanie wiąże się z ogromną stratą moralną i religijną. Z kolei niewola nie wchodzi w grę – pióra tytułowych kwezali służyły za ozdobę ubiorów władców; ptaki te z kolei nie żyły długo w klatkach. Żaden z wojowników nie brał pod uwagę poddania się i wzięcia w niewolę – obrona swojej stolicy była walką o honor i życie.
Po Bombie w windzie Gołębiewski pokazuje się z o wiele lepszej strony – książka nie ma słabych momentów, narracja jest płynna, autor panuje zarówno nad językiem, jak i nad opisywanym światem. Mimo pozornego przejęcia świata skonstruowanego przez historię posuwa się on dalej i tworzy swoją własną, konsekwentną opowieść o historii wielkiej konkwisty. Nie boi się oceniać, jednak sądy nie są klarownie wyszczególnione w tekście – jednak sposób opisu jednoznacznie je sugeruje. Krzyk kwezala jest książką bardzo ciekawą, z pewnością godną uwagi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz