poniedziałek, 14 maja 2012

Umberto Eco - Wyznania młodego pisarza


Eco, jako młody pisarz, przyznaje się do wielu niecnot. Jednak nie jest on młody – ta świeżość jego podmiotowości jest budowana w oparciu o jego niedługi, nieco ponad dwudziestoletni staż pisarski. W swojej książce przedstawia opis z pogranicza teorii literatury i samej literatury. Jest on na wskroś ciekawy, bo odkrywa się w nim autora, ale i fortele, jakie stosuje w czasie tworzenia.
Książkę rozpoczyna ciekawy opis powstawania Imienia róży. Eco przedstawia tę książkę jako wielki szok dla niego samego. Do czasu jej napisania uważał się za niezdolnego do spłodzenia książki fabularnej. Kiedy poproszony kilka lat wcześniej o napisanie krótkiego opowiadania kryminalnego odpowiedział że uważa to za niemożliwe, dostrzegł zarazem swoją niemożność do tworzenia tekstów krótkich. W ramach odpowiedzi zaznaczył, że książka, którą by stworzył byłaby przede wszystkim niemożebnie długa, naznaczona piętnem średniowiecza, ale i przepełniona niecnościami pisarza zaznajomionego w metodologii i filozofii wieków uważanych za ciemne. I, jako żywo, taką okazała się jego debiutancka książka – Imię róży.
Stosując autoanalizę literacką dostrzega on mocne zbliżenie się swojego pisarstwa do tworzenia scenariuszy; układ scen, dialogi, ich precyzja sprawiają, że praca późniejszych copyrighterów okazała się niemal bezproblemową.
Jak autor sam stwierdza – tworząc swoje teksty chciał im nadać możliwie najwyższy stopień autentyczności i zgodności z realiami – jako specjalista od semiologii i mediewistyki tworzył dialogi i kolejne sceny książek w oparciu o spacery po opisywanych miastach, ale i dokładne notatki, z uwzględnieniem każdego centymetra długości korytarza, który przy swoim rozdzieleniu ucina rozmowę dwóch postaci. Ucina dokładnie w momencie, w którym przeciętny człowiek doszedłby do twego rozwidlenia.
Z czasem Eco przedstawia się jako bibliofil, miłośnik książek, który fetyszyzuje zwłaszcza starodruki. Wspomina o zagrożeniach starodawnymi roztoczami, ale któż się tym przejmuje mając w ręku białego kruka, który nie został wybielony, ale naturalnie posiwiał? Takie zamiłowanie do formy i pedantyczna narracja dominuje w pewnym momencie książkę. Wpisuje się to w ostatni rozdział niedawno wydanego Cmentarza w Pradze. Owe zakończenie książki zawiera niemal łopatologiczny przewodnik po książce, z uwzględnieniem większości smaczków, jakie umieścił w poprzednich częściach opowieści o niecnotach masońsko-syjonistycznych semiotyk-bibliofil. Jest to krok dyskusyjny, który może ułatwić mniej uważnym czytelnikom odbiór tekstu, a bardziej sprawnym i uważnym – odebrać radość z ewentualnej, powtórnej lektury. Widać tu dziwny dystans do odbiorców, jaki zaczyna tworzyć autor Wahadła Foucaulta – przestaje on cenić umiejętności i skupienie czytelników, a zaczyna ich wodzić za nos jak mało rozgarniętych studentów. Potwierdzać to zdaje się zasygnalizowana przez autora wola wydania poprawionej wersji debiutu, który zawierałby przewodnik i liczne wyjaśnienia w przypisach. Wyjaśnienia, których nie miała pierwsza część książki, a których brak dodał Imieniu róży niepowtarzalnego charakteru, ale i przyciągał nawet po zakończeniu lektury i wejściu w posiadanie wiedzy, skąd się brały u trupów czarne języki i opuszki prawych dłoni.
W pewnym momencie książka zaczyna przechodzić z formy konfesyjnej (!) do postmodernistycznej sylwy (książki, która zawiera w sobie wiele gatunków, a której forma upowszechniła się w latach 70.; nazwa od łacińskiego silva rerum – las rzeczy). Pojawiają się liczne, na wskroś bibliofilskie wypisy z ksiąg, które wpłynęły na niemłodego już teoretyka, a młodego pisarza. Fragmenty dzienników, listów, notatek, próby narratywizacji opisów – wszystkie te elementy przewijają się szalenie dynamicznie w całej książce. Niemniej – odsłonięcie swojego warsztatu może dawać poczucie bycia oszukanym. Autor, który przed dwadzieścia z górą lat strzegł swego biurka i szuflady oraz pozwalał na barthesowskie niemal życie samego tekstu w sobie (po swojej, autora, śmierci, która wiązała się z aktem czytania i poznawania tekstu przez czytelników – tu, warto spojrzeć na to, co miał do powiedzenia Roland Barhes, wspominany, po społu z Michaelem Foucaultem – nie tym od wahadła; zestawienie to, sygnalizowane w tekście, pełni w nim ciekawą rolę), nagle dokonuje literackiego coming-outu. Aktu, który nie wszystkim czytelnikom musi być w smak, a niektórych – może wręcz obrażać.
Wyznania młodego pisarza mają w sobie jakąś cząstkę augustiańskiego wyjścia z cienia, ukazania swojej biografii i bibliografii twórczej, jednak nie ma ona na celu żądnego wyzwolenia, ale po prostu umacnia autokreację, pokazując tym samym że Lejenue i White mieli rację twierdząc, że każda opowieść jest dotknięta piętnem autokreacji i subiektywności autorskiej. Niestety – tu może ona dawać wrażenie wodzenia za nos czytelnika. Niemniej – dla niezaznajomionych z dotychczasową twórczością Eco książkę tę bym odradził – zabrałaby ona sporo radości lektury. Dla tych z kolei, którzy lubią doszukiwać się smaczków i podtekstów, a twórczość światowej sławy semiologa nie jest obca – pozycja ta jawi mi się jako idealna. Mając dystans do poczucia wyższości autora można znaleźć w niej mnóstwo treści interesujących. I z pewnością, jak to u młodych pisarzy bywa, napisanych z ogromną energią i entuzjazmem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz