poniedziałek, 14 lutego 2011

Jurgen Thorwald – Krew królów



Książka wydana nakładem wydawnictwa Znak w połowie ubiegłego roku i jest formą popularnonaukowego przedstawienia problemu hemofilii na przełomie XIX i XX wieku w domach książęcych spowinowaconych w jakiś sposób z angielską rodziną królewską. Informacje na temat samej choroby są przedstawiane w trzech historiach sławnych hemofilików – Alfonsa, wydziedziczonego księcia hiszpańskiego, Waldemara, potomka władców pruskich oraz małego carewicza Aleksandra – ostatniego dziedzica wymordowanej w 1917 roku dynastii Romanowów. Przez każdą z tych trzech historii poznajemy metody, z jakimi medycyna radziła (a raczej nie radziła) sobie z tą chorobą w ciągu niemal stu lat (wspomnienia bohaterów sięgają do początków XIX wieku), oraz jakie zmiany zaszły w sposobach walki z nią. Co ważne – sam autor zastrzega sobie, że nie jest to próba naukowego przedstawienia problemu, ale raczej opisanie go w kontekście dworów książęcych Europy z okresu upadku systemu monarchicznego. Za zastrzeżeniem tym idzie postawa autora – język książki jest typowo literacki a wiedza medyczna stanowi kontekst wydarzeń.
Sama książka ma charakter tryptyku z posłowiem – każde ze skrzydeł książki jest autonomiczną opowieścią o przeżywaniu hemofilii, walce o każdy dzień życia i strachu przed najmniejszym skaleczeniem, które może spowodować śmiertelny krwotok. Niezależność tych historii jest jednak względna – wszystkie są powiązane z dworem angielskim, na którym to przypadki hemofilii były znane i skutecznie ukrywane. Związki z koroną brytyjską tworzono poprzez małżeństwa z córkami monarchii – nosicielkami choroby. Sama przypadłość była skrupulatnie ukrywana, gdyż uważano ją za oznakę gniewu bożego – jest to jeden ze smaczków tej książki, która ciekawie zarysowuje problem Europy upadających monarchii.
Każdy kto zna prozę sienkiewiczowską, a zwłaszcza Trylogię lub też pamięta kontekst Iliady powinien znać zabieg budowania historii w oparciu o realnie żyjące osoby, dokumenty związane z ich życiem, jednak dopełnianej poprzez dialogi i wydarzenia z życia, o których nie wspominają żadne źródła. Właśnie z takiego zabiegu skorzystał Thorwald. Uzupełnia on wiele sytuacji z życia bohaterów fikcyjnymi dialogami budowanymi na podstawie źródeł historycznych – dialogi, emocje, drobniejsze wydarzenia, mniej istotne postaci – to w ich bycie książkowe wkrada się fikcja, podczas gdy główne postaci każdego z utworów żyły, cierpiały – zarówno z powodu swojej, jak i najbliższych osób choroby, i patrzyły śmierci w oczy o wiele częściej niż robi to przeciętny człowiek.
Historia Alfonsa to opowieść o człowieku, który przekroczył trzydziestkę – wiek niezwykle dojrzały jak na hemofilika, gdyż (jak podaje autor, powołując się na odpowiednie źródła) do tak podeszłego wieku dożywa zaledwie kilka procent dotkniętych tą rzadką chorobą. Narrator buduje opowieść o człowieku, który chciał przeżyć swoje życie jak najintensywniej by nie stracić niczego, co może mu odebrać śmierć, która może przyjść w każdym momencie. Taka dekadencka postawa łączyła się w nim z poglądami wybitnie demokratycznymi, nieprzystającymi do monarchicznego usankcjonowania świata, w jakim żył niedoszły następca tronu ogarniętej wojną domową Hiszpanii. Bohatera spotykamy przy rozmowie z kobietą – czy to lekkich czy mniej cięższych obyczajów. Połączenie takich smaków daje ciekawy efekt końcowy – jest nim dziwna spowiedź głównego bohatera, snuta poprzez opary whisky i tytoniu w kinie samochodowym. Smutek, zawieszenie w przestrzeni, strach... To wszystko łączy się tu w niebywałym natężeniu.
Historia księcia Waldemara jest mocno połączona z trzecim upadkiem niemieckiej potęgi – pierwszy dokonał się po pierwszej wojnie, drugi w 1933, trzeciego – upadku III Rzeszy – jesteśmy świadkami w tekście; upadek ten staje się zarazem ostatecznym upadkiem monarchii poprzez śmierć księcia. Każdy z nich jest bolesny i wiąże się z nim jakaś trauma. Ostatnia – odczuwalna jest przez liczne wylewy wewnętrzne, wywołane niegodnościami ucieczki przed nadchodzącą Armią Czerwoną. Wylewy te, trwając przez wiele dni, stwarzają ogromne zagrożenie dla życia chorego. Przez ten pryzmat oglądamy ostatnie chwile księcia, przy którego boku przebywa żona, a dookoła dokonuje swego życia, przedwcześnie ginąca, tysiącletnia (podobno) Rzesza. Jest to historia opisana z perspektywy niemieckiego lekarza, który niosąc pomoc dla księcia trafia na ślepy upór amerykańskiego oficera, który oskarża go o zbrodnie na cywilach i uniemożliwia niesienie pomocy hemofilikowi.
Trzecia historia jest opisem ostatnich lat władania wielkiego rodu Romanowów na tronie cesarstwa Rosyjskiego, jak i choroby, która dotknęła ostatniego dziedzica korony cesarskiej – carewicza Aleksego. Historia ta jest opowieścią lekarza, który przez wiele lat był związany z dworem cesarskim, jak i oddawał usługi przy konsultacjach dotyczących zdrowia jedynego syna cesarza Mikołaja. Syna dotkniętego hemofilią. Znajdują się tu ciekawe informacje na temat przebiegu choroby młodzieńca, sytuacji na dworze i w Rosji początku minionego wieku oraz rolę Rasputina w kuracji. Opis ten jest oparty o wiedzę medyczną, plotki oraz doniesienia z dworu, jak i własne oceny lekarza – daje to ciekawy obraz dworu i władców Wszechrosji ostatnich lat jej istnienia.
Narracja jest poprowadzona bardzo sprawnie. Historie przedstawione w książce po raz kolejny dowodzą, że autorem najciekawszych scenariuszy jest życie – w opowieściach tych jest nienawiść, bezsilność i siła do działania. Każda z nich oddaje niuanse życia dworskiego i gry dyplomatycznej, której nie był świadomy przeciętny poddany. Dokonuje się tu ściągnięcie monarchów z piedestałów – przedstawiani są w książce jako podobni do ludzi, w których żyłach nie płynie błękitna krew. Bowiem to właśnie krew, ten dziwny płyn, staje się przedmiotem łączącym wszystkie trzy historie. Krew, a raczej brak możliwości krzepnięcia, z jakim wiąże się hemofilia. Tytuł dobrze oddaje charakter książki. Królewskie ukrywanie problemu i gloryfikowanie więzów krwi stają się w książce kamieniem u szyi monarchów.
Co ważne – autor nie teoretyzuje ani nie dopuszcza się gdybania. Fakty są przedstawione dosyć sucho, w oparciu o spory zbiór źródeł historycznych; informacje medyczne przekazywane są raczej przez konkretne działania i komentarze lekarzy, którzy próbują uspokoić i wytłumaczyć rodzinom zaistniały problem. Zabieg ten powala lepiej wczuć się czytelnikowi w rolę osoby stojącej obok dziejących się wydarzeń, a jednak mającą w nie wgląd.
Tłumaczenie zostało dokonane sprawnie – nie ma w tekście wyrażeń, które mogą sprawić kłopot przeciętnemu czytelnikowi – sam tekst jest jasny, nie ma w nim nagromadzenia treści specjalistycznych. Opisy są plastyczne, a przy tym zachowują jasność przekazu.
Ostatnim rozdziałem książki jest krótki aneks przedstawiający hemofilię w świetle medycznym – omówione w nim zostaje sama choroba, jej prawdopodobna przyczyna, rozwój umiejętności leczenia. Jest on napisany bardzo jasno – terminy medyczne są ograniczone do minimum na rzecz jasnych określeń z języka niemedycznego.
Krew królów to ciekawa pozycja – pozwala poszerzyć swoją wiedzę z zakresu popularnej nauki, która czasem staje się bardziej popularna niż naukowa – tu mamy zachowane zdrowe proporcje między tymi dwoma składnikami a dodatkowym elementem tego tryptyku – fabułą. Książka przykuwa uwagę czytelnika poprzez plastyczne opisy i sporą sprawność językową zarówno tłumacza jak i autora. Jest to pozycja godna uwagi osób, które chcą poszerzyć swoją wiedzę historyczną o dodatkowy tekst spoza obrębu historyczno-medycznego, który łączy w sobie cechy tych dwóch nauk, pozostając przy tym zgrabnie napisaną powieścią, która uprzyjemni kilka godzin.


wtorek, 1 lutego 2011

Jarosław Stawirej - Masakra profana




Każda kolejna strona wiązała się z salwą śmiechu. Salwą wypaloną prosto w przestrzeń. Salwą odpaloną przez masakryczny w profanujący (a może – profetyzujący) sposób tekst. Obrazoburczy, prześmiewcy, ironiczny, szalony, nonsensowny, a, zarazem, na swój sposób mądry. Pierwsze słowa Zielonej mili mówią, że śmiejmy się najczęściej z tego, czego boimy się najbardziej – czy tak może czuć się czytelnik. Albo – czy taki był zamiar?
Adnotacja na okładce jest skierowana prosto do czytelnika – odbiorca tekstu jest pytany o to, jak by była jego reakcja na bycie wybranym przez Jezusa. Sam tytuł wskazuje na ciężkie przejścia, jakie mogą być tego skutkiem dla przeciętnego profana. Jak jest?
Z pewnością śmiesznie – pierwsze strony książki przedstawiają nam przeciętnego japiszona, który niewierząc, reprezentuje dyskryminowaną większość seksualną i raczej nie żyje z zgodzie z Dekalogiem, ceniąc przy tym gazetę z „W” w nazwie. Nagle oczom jego ukazuje się Matka Boska i mówi mu, że został wybrany (czy też namaszczony) przez Jej Syna na proroka, który będzie niósł Dobrą Nowinę we współczesnym mu świecie. Bohater, jak łatwo się domyśleć, nie tryska aprobatą, jednak nie ma wyboru – zostaje włączony do grupy, którą uważał jeszcze niedawno za śmieszną i bliską mu równie jak planeta w konstelacji Raka. O fakcie swojego wybrania mówi swojej dziewczynie, która reaguje na to przerażeniem godnym niewiernego, któremu przed oczami wyrósł nagle rosły krzyżowiec z mieczem dwuręcznym w dłoniach. Przerwana zostaje sielanka, a bohater naznaczony stygmatami; są one powodem jego zwolnienia, gdyż ujawniają się one w czasie ważnej dla bohatera prezentacji w firmie.
Od momentu zwolnienia do z pracy akcja nabiera tempa i po chwili bohater, wydzielając cudowną woń kwiatów i nie czując żadnych nieprzyjaznych człowiekowi warunków bytowo-atmosferycznych, prosto z ławki w parku (gdyż traci cały swój doczesny dobytek) trafia do zakładu dla obłąkanych. Tam dowiaduje się, że nie jest jedynym człowiekiem, który twierdzi, że ma objawienia maryjne, gdyż z górą dwustu pensjonariuszy tego przybytku intelektualnych rozkoszy jest podobnego, co on zdania. Po pełnej delikatnego uroku kuracji nasz bohater zostaje uznany przez lekarza prowadzącego za całkowicie zdrowego – zarówno fizycznie, jak i psychicznie; werdykt lekarza jest jednoznaczny – nasz bohater ma objawienia. A dalej... dalej jest tylko śmieszniej.
Książka serwuje ironiczny humor dużymi porcjami – zarówno poprzez słowa jak i sytuacje, jakie są w tekście opisane. Od pierwszych stron książka oswaja czytelnika z obrazoburczymi zestawieniami, które mogą urażać czytelnika wierzącego, jednak najczęściej są to wypaczone delikatnie spostrzeżenia przeciętnego człowieka patrzącego z boku na wydarzenia w Polsce i świecie.
Sama fabuła jest ciekawą mieszanką klasycznego mitu (wspaniale nakreślony motyw podróży, bohatera pokonującego liczne przeciwności, będącego w dużym stopniu narzędziem w rękach sił wyższych, ciekawie powracający motyw kobiety, jak i jej roli w społeczeństwie) z tekstami apokryficznymi, pismami Ojców Kościoła, hagiografiami średniowiecznymi (bowiem bohaterowi zdarza się trafić w miejsca o żywo je przypominające, a także przybrać cechy świętych wieków średnich, których ciało, umacniane przez Boga, znosiło trudności, cierpienia i niewygody, wydzielając przy tym woń kwiatów, najczęściej po śmierci), opowiastki filozoficznej i botoksu. Zbudowana w formie tryptyku odnosi się do wzorców średniowiecznego budowania traktatów filozoficznych, a zarazem, poprzez nazwy trzech rozdziałów, odnosi się w jakiś sposób do Pisma Świętego.
Pisanie o czymś wulgarnym w sposób lotny było dotychczas znakiem jakościowym Stasiuka, jednak młodsze pokolenia pisarskie potrafią dotrzymać kroku, czego dowodem jest Masakra. Fraza książki jest lekka, trafna, dobrze dobrana; język – opanowany w wysokim stopniu. Czasem można zadziwić się, jak można pisać o absurdzie w tak lotny sposób.
Liczne wątki przeplatając się w najmniej spodziewany sposób (krew ze stygmatu, kapiąc w oko szefowej bohatera, która to popełniła samobójstwo poprzez iniekcję podręcznej porcji botoksu, przywraca ją do życia), epatując czystym nonsnsem, wywołują salwy śmiechu. Przy czym nie jest to śmiech do końca pusty – wyśmiewane są wady społeczeństwa polskiego: jego zaślepienie i potrzebę realnego transcendentu, którą zapełnić może pierwsza z brzegu informacja z okładki tabloidu. Końcowy tryumf rozumu (wziętego za ingerencję bożą) nad metafizyką jest tego doskonałym obrazem. Książka jest niewątpliwie obrazoburcza, może obrażać uczucia religijne, jednak wskazuje zarazem śmieszność dewocji w czystej, i nie tylko, formie.
Masakra profana jest książką godną polecenia – czyta się ją dobrze, chociaż lektura w autobusie może skutkować zdziwieniem współpodróżnych – doprawdy – czasem trudno ukryć śmich. Śmiech, który staje się potężnym orężem w dłoniach narratora. Jednak, jak to mawiał Foucault, przeciw komu jest skierowany?
Odpowiedzcie sobie sami.